Wizja, zdrowe zarządzanie, kibice i wielkie pieniądze. Jednym słowem: Borussia

redakcja

Autor:redakcja

24 maja 2013, 10:20 • 6 min czytania

Ajax, Szachtar, Malaga, dwukrotnie Manchester City i dwukrotnie Real. Teoretycznie tylko tyle. Sześć meczów w grupie, potem trzy dwumecze i pyk. Wielki finał. Ten kto mówi jednak jedynie o „eksplozji formy” i trafieniu w moment, porównując Borussię do skoczka narciarskiego, któremu raz na dziesięć prób udaje się wcelować w próg, wybijając się do lotu – nie zna niemieckiej piłki. Nie zna filozofii Borussii, nie zna dortmundzkiej historii i nie ma pojęcia o maszynie Juergena Kloppa. Maszynie, która zyskiwała nowe tryby, docierała się, była wielokrotnie naoliwiania i przebudowywana, ale jest budowana konsekwentnie, według tego projektu, który Klopp nakreślił Michealowi Zorkowi i reszcie dortmundzkich działaczy poszukujących nowego trenera.
Nowego trenera, który miał być jednocześnie sportowym odpowiednikiem Hansa-Joachima Watzke. Obaj przychodząc do Borussii nie mieli lekkiego życia – Klopp zastał skład wypełniony przepłacanymi, niegodnymi swoich zer na koncie zawodnikami, Watzke – zdemolowanego bankruta z wielomilionowym zadłużeniem oraz bez jakichkolwiek perspektyw. Ten pierwszy miał z gumki recepturki, piętnastu euro oraz Sebastiana Kehla stworzyć zespół na miarę mistrzostwa Niemiec. Ten drugi, dysponując identycznym ekwipunkiem, spłacić 122 miliony euro zadłużenia. By to osiągnąć, potrzebny był plan nieco szerszy, niż „puknąć Ajax, Szachtar, Malagę, City i Real”.

Wizja, zdrowe zarządzanie, kibice i wielkie pieniądze. Jednym słowem: Borussia
Reklama

Czary-mary Hansa-Joachima

Podstawowym warunkiem sukcesu Kloppa z Borussią było… jej przetrwanie w połowie minionej dekady. Co wcale nie było takie oczywiste, a o rozmiarze finansowej katastrofy niech świadczą liczby – wspomniane już 122 miliony zadłużenia – oraz czyny – oddanie w zastaw między innymi własnego stadionu. Watzke, zresztą zapalony kibic Borussii, dawny bywalec „Ł»ółtej Ściany”, jak nazywa się stojący sektor za bramką na Signal Iduna Park, zakasał rękawy i rozpoczął racjonalizowanie wydatków, przy jednoczesnym zwiększaniu wpływów do budżetu. Pieniądze na inwestycje początkowo szły z obficie zaciąganych pożyczek, ale z czasem zamiast nawarstwiania kredytów, zaczęto je spłacać pieniędzmi coraz liczniejszych sponsorów oraz naturalnie wpływami ze sprzedaży praw do transmisji meczów.

Reklama

Długo by wymieniać inne magiczne sztuczki w wykonaniu Watzke. Jedną z ciekawszych była… cena biletów. Otóż prezes nigdy nie zdecydował się na podwyższenie cen. Mówił tak pięknie, że pokochaliby go kibice dowolnego klubu, od Warszawy, przez Belgrad po Manchester. – Taką mamy kulturę. Stojące miejsca, tanie bilety, kibice członkami klubu. Chcemy, żeby każdy czuł się częścią klubu. Sam byłem „stojącym” kibicem przez 20 lat i znam tę atmosferę, te dyskusje, jakie się tam toczy – emocjonował się, opowiadając dziennikarzom o atmosferze „Gelbe Wand”. – W Niemczech jesteśmy trochę romantykami. Niemiecki kibic chce czuć, że to jego klub, a nie klub z Kataru czy Abu Dhabi. Mamy 28.000 stojących miejsc na stadionie. Doradzano nam, żeby przerobić je na 15.000 siedzących i zarobienie 5 milionów euro na sezon więcej, ale nie było dla nas tematu, bo to jest nasza kultura. Ci ludzie mówią o klubie: „Jest mój”. I oni nigdy cię nie zawiodą.

W czym tkwi haczyk? Poza altruistycznym podejściem Watzkego, głośna, wierna i fanatyczna trybuna za bramką to niespotykany w najlepszych europejskich ligach potencjał dla sponsorów. Kibice z tych sektorów są gotowi kupić toster w klubowych barwach, o specjalnej, czarno-żółtej musztardzie nie wspominając. Watzke nie jest może wyrafinowanym cynikiem podlizującym się sympatykom tylko dla kolejnych euro w klubowej kasie, ale w tym wypadku współpraca z fanatykami to także plusy po stronie wpływów do klubu. Dużo plusów. Pewnie kilkanaście milionów plusów… Frekwencja porównywalna z Barceloną, a jednak wpływy z dniu meczu zauważalnie mniejsze. Pojemność jak na Old Trafford, a jednak zupełnie inny klimat. Z jednej strony – wspominane przez Watzkego 5 milionów euro mniej na biletach i karnetach. Z drugiej – legion, ba, cała armia kibiców, którzy nawet jeśli wydadzą na wejściówke zaledwie 11 euro, trzy, a może i cztery razy tyle rozbiją na koszulki swoich idoli, karnety dla swoich młodszych braci czy fartuszki z logiem dla swoich żon i matek. No i kto wie, może ten ich doping też nie jest bez wpływu na wyniki?

Tak czy owak, podobnych salomonowych zagrań, Watzke zaliczył kilka, jeśli nie kilkanaście. Efekt? Dług zredukowany do śmiesznych kwot, zwiększenie budżetu, odkupienie stadionu i pewnie szereg innych działań, dzięki którym Borussia jest postrzegana za nie tylko piłkarskiego, ale i finansowego giganta.

„Dlaczego Klopp? Bo Mainz zawsze biegało więcej”.

Watzke potrzebował jeszcze kogoś, kogoś kto wcieliłby w życie jego marzenia o sukcesach sportowych budowanych za niewielkie kwoty. Rozglądając się po rynku trenerów, dostrzegł nieco ekscentrycznego i impulsywnego szkoleniowca, który stworzył solidną bandę w nieszczególnie bogatym Mainz. Klopp był dokładnie takim człowiekiem jak Watzke – z pomysłem, z wizją, z charyzmą i charakterem, który w dodatku potrafił wyczarować coś z niczego.

Od razu ruszył do pracy. Skoro klubu nie można zbudować wielomilionowymi transferami, trzeba sięgnąć do sztuczek. Pierwsza to zebranie najzdolniejszych juniorów w klubowej szkółce, która przeszła szereg reform dostosowanych do wymagań Kloppa. Druga – wyszukanie talentów za grosze, które kiedyś będą gwiazdami za miliony. W klubie taśmowo zaczynają się pojawiać goście jak Goetze czy Piszczek, później Kagawa, Lewandowski i cały szereg innych, których rynkowa wartość w 2013 roku kilkunastokrotnie przekroczyła wartość w momencie dołączenia do Borussii.

Gdy już znalazły się „surowce” Klopp zaczął mozolną przebudowę, według starego, wyznawanego również przez siebie podczas kariery zawodniczej wzorca – bez biegania nie ma grania.. Brytyjski „Guardian” wyliczył, że piłkarze Borussii łącznie pokonują około tysiąca mil na godzinę. Sam Klopp oferuje swoim podopiecznym przeróżne zakłady, na przykład wolne od treningów w zamian za utrzymanie przez trzy spotkania średniej 118 kilometrów na mecz. Gdy dodamy do tego, że większość z dystansu to bieg na wolną pozycję, by odebrać podanie od kolegi z zespołu – zaczynamy dostrzegać w tym pewną prawidłowość. Kolejny znak rozpoznawczy? Duch, motywacja, kolektyw. Każdy jest w stanie wskoczyć ogień za Borussię, za Juergena Kloppa i każdego z kolegów (przynajmniej na placu, nie mówimy tutaj o przygodach samochodowo-marketingowych).

Klopp co prawda musiał iść na ustępstwa – nie udało się mu zatrzymać Kagawy, teraz wyfrunie mu Goetze, wkrótce pewnie również Lewandowski, ale zasadniczo jego wizja nie uległa jakiejkolwiek zmianie. Gra swoje, robi swoje, słabsze ogniwa umacnia (Barriosa na przykład zastąpił Lewandowskim), te mocniejsze hartuje, a teraz – razem z całą BVB – wreszcie staje przed szansą, by osiągnąć ten najważniejszy spośród szczytów.

***

Borussia roku 2013 w porównaniu z Borussią 2005 to mniej więcej tak jak Polonia ze wsparciem Wojciechowskiego przy Polonii Króla. Klub biedny, zadłużony, korzystający w pewnym momencie nawet z pożyczek od ligowych rywali (pięknym gestem popisał się na przykład… sobotni rywal BVB, Bayern) stał się tygrysem, zarówno finansowym, jak i sportowym.

– Zdaliśmy sobie sprawę w 2007 roku, gdy nie mieliśmy pieniędzy, że potrzebujemy czegoś zupełnie nowego. Zdecydowaliśmy się na kupowanie wyłącznie młodych zawodników, którzy daliby Dortmundowi to, czego oczekuje klasa pracująca w Zagłębiu Ruhry. Którzy pokazaliby ludziom swój szczery wysiłek. To wystarczy. Taka była nasza filozofia. Szczerość i intensywny wysiłek. Nasz futbol miał być właśnie taki – pełen prawdziwości, szczerej ambicji oraz intensywnej pracy – komentował Watzke początki nowej Borussii, której finalną formę możemy oglądać w tym tygodniu. Udało się. Watzke w sposób godny robotniczego etosu, pracowicie i z wytrwałością odbudował finanse klubu. Klopp nadał mu sznyt pracoholika, biegającego na trzy zmiany, od maszyny do maszyny, w ciągłej pracy na rzecz kolektywu. Piłkarze dołożyli tony zaangażowania – Piszczek na przykład od miesięcy gra z kontuzją, a ślepy los dorzucił w pakiecie szczęśliwe zwycięstwo z Malagą. Borussia jest w finale Ligi Mistrzów. Końca dobiegła droga rozpoczęta przez Watzkego w 2005 roku.

Przykro byłoby wyłożyć się na finiszu.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama