Reklama

Lechu Poznań, dajcie nam więcej takich kozaków!

redakcja

Autor:redakcja

12 marca 2018, 12:57 • 4 min czytania 148 komentarzy

Jeśli mielibyśmy wymienić największego kozaka w Lechu Poznań, to bez chwili zawahania wskazalibyśmy na Emira Dilavera. Bośniak nie potrzebował mitycznego „pół roku na aklimatyzację”, tylko z miejsca wskoczył do składu i wyrósł na najlepszego stopera Ekstraklasy. Wychowanek Austrii Wiedeń to nie tylko kawał piłkarza, ale i lider poznańskiej szatni. Ściągnięcie Dilavera było najlepszym ruchem transferowym Lecha od 2014 roku, gdy do stolicy Wielkopolski trafił Darko Jevtić.

Lechu Poznań, dajcie nam więcej takich kozaków!

Lech latem ściągał piłkarzy na wagony, do klubu trafiali ludzie wyszperani przez skautów i tacy, których polecił trener Bjelica. Jednego ananasa z letniego zaciągu już nie ma (Deniss Rakels), inny był na wylocie, ale nie udało się go nikomu wcisnąć (Veronon de Marco). Mamy też przypadki takie, jak Mario Situm czy Nikola Vujadinović, którzy zdradzają symptomy sporych umiejętności, ale pełnie możliwości pokazują zbyt rzadko. Na tle tej całej grupy wyróżnia się gość, który po prostu wpadł do ligi i poustawiał ją po swojemu. Emir Dilaver jest największym kozakiem spośród tych, którzy w ostatnich latach trafili na stadion przy Bułgarskiej.

Ten transfer już z założenia wyglądał nieźle. Młodzieżowy reprezentant Austrii, bałkański temperament (rodzice Dilavera to Bośniacy), mistrz kraju z Austrią Wiedeń i Ferencvarosem Budapest, ponadto obsadzi dwie lub trzy pozycje. W dodatku w przeszłości pracował z Bjelicą, więc teoretycznie dostaliśmy gwarancje, że nie jest to gość z pierwszej lepszej łapanki. Ale rzeczywistość przerosła oczekiwania.

Dilaver wygrał sobie miejsce w składzie już w trakcie letnich przygotowań. Zmieniali się głównie jego partnerzy na środku obrony – czy to Janicki, czy Nielsen, a i czasami Vujadinović. A Dilaver grał niemal zawsze. I grał świetnie.

W całym sezonie ligowym tylko trzykrotnie dostał od nas ocenę niższą niż 5 – z czego raz, gdy wystąpił jako defensywny pomocnik. Nic dziwnego, że w zespole Lecha tylko Robert Gumny i Darko Jevtić mają wyższą średnią ocen. Bośniak świetnie się ustawia, wygrywa mnóstwo pojedynków, dobrze gra głową (choć nie jest jakimś wieżowcem, ma 184 cm wzrostu), a do tego dokłada ważne gole. To jego bramka dała zwycięstwo nad Cracovią, to on przypieczętował wygraną nad Pogonią i to też on trafił do siatki, gdy wynik starcia z Jagiellonią nie był jeszcze rozstrzygnięty. Każda z jego bramek padła po stałym fragmencie gry, gdzie Dilaver wywalczył sobie pozycję strzelecką i pewnym uderzeniem pokonywał bramkarza przeciwnika. Stylem gry pod bramką rywali przypomina nam nieco Paulusa Arajuuriego – ten w „Kolejorzu” zdobył siedem bramek w 83 występach.

Reklama

Nic dziwnego, że gdy Bjelica został zapytany o najlepszy letni transfer „Kolejorza” wskazał właśnie na Dilavera. Gość nie potrzebował żadnego okresu na aklimatyzację – po prostu wszedł do drużyny i jest jak Arnold Schwarzenegger w filmie „Komando”. Żołnierz wielozadaniowy.

Faceta na takim poziomie Lech nie ściągnął od 2014 roku, gdy udało mu się pozyskać Darko Jevticia. W międzyczasie były kompletne znajdy jak Sisi czy Nicki Bille, byli piłkarze nieźli jak Wołodymyr Kostewycz czy Tamas Kadar, ale takiego kozaka od czasu Szwajcara do Poznania nie sprowadzono. Nie wliczamy tu oczywiście transferów ekstraklasowiczów takich jak Maciej Makuszewski czy Marcin Robak, bo – umówmy się – ich zna każdy Janusz śledzący Ekstraklasę. Mówimy o zawodnikach, którzy przychodzą do tej ligi z zewnątrz i stanowią pewną wartość dodaną.

A sam Dilaver nie tylko dobrze gra w piłkę, ale jest też ważnym ogniwem w szatni. To nie ten typ gościa, który pięć minut przed treningiem wpada do szatni, zawiązuje buty i wychodzi na trening. Bośniak lubi zostać dłużej w klubie, pogadać z wszystkimi dookoła. Bjelica mówi też o nim „zawodnik o cechach kapitana, który nie potrzebuje opaski na ramieniu”. Z kolei Piotr Rutkowski twierdził, że Dilaver wpadł w oko skautom dzięki temu, że w każdym meczu orał boisko – byle tylko jego drużyna zwyciężała. Gdy 26-latek wychodzi ze stadionu po przegranych meczach, frustracja aż z niego kipi. – Spaliśmy przez 80 minut. Trzeba się zastanowić nad sobą, bo grając dobrze przez 10 minut w meczu nie zdobędziemy mistrzostwa – wypalił po jednej z porażek.

Ktoś może zapytać – no dobra, ale skoro taki dobry, to czemu nie dostaje powołań do kadry Bośni czy Austrii? I tu mamy odpowiedź – prawdopodobnie już niedługo Robert Prosinecki wezwie Dilavera do reprezentacji Bośni. Prosniecki to zresztą kumpel Bjelicy sprzed lat. O powołaniu 26-latka do kadry mówiło się już wtedy, gdy ten grał w Ferencvarosie. Dzisiaj wiemy, że lechita jest pod obserwacją ludzi ze sztabu Chorwata prowadzącego kadrę. Jeśli stoper „Kolejorza” utrzyma tak wysoką formę, to list od Prosineckiego jest tylko kwestią czasu.

Takich gości trzeba nam w tej lidze. Takich, którzy nie marudzą przez sześć miesięcy, że muszą poznać zespół, filozofię gry drużyny i średnią temperaturę wody w pobliskim jeziorze. Takich, którzy faktycznie dają drużynie coś ekstra, a nie są tylko zapełniaczami ławek rezerwowych. Takich, którzy nawet w słabszych meczach całego zespołu nie schodzą poniżej pewnego poziomu.

fot. 400mm.pl

Reklama

Najnowsze

Komentarze

148 komentarzy

Loading...