Zaryzykujemy stwierdzenie, że już tylko efekt cieplarniany jest bardziej znany niż efekt nowej miotły: ekstraklasa umie kreować trendy, a przy tej karuzeli trenerskiej o miotłach słyszymy częściej niż niejeden woźny. W każdym razie, to właśnie zmiana szkoleniowca była jedyną nadzieją Lechii na wygranie z Legią. Piłkarzy gdańszczanie mają nie dość, że gorszych, to jeszcze w beznadziejnej formie, trudno też mówić o magii stadionu, bo Legia ostatnio na wyjeździe z Lechią zwyciężyła. A dziś zrobiła to znowu, łamiąc nową miotłę i odstawiając ją na razie w kąt.
Piotr Stokowiec nie mógł bowiem wpłynąć na gdańszczan tak bardzo, by oduczyć ich koszmarnych błędów w defensywie. Te się dziś też pojawiały, co doskonale widać po bramkach, jakie zdobyła Legia. Pierwszy cios? Koszmarny błąd Chrzanowskiego, który przyjął piłkę, jakby pierwszy raz widział taki przedmiot na oczy, futbolówka mu odskoczyła, Legia wyszła z kontrą i Niezgoda pokonał Kuciaka. Natomiast trzecią bramkę zapisujemy głównie na konto Wojtkowiaka. Obrońca najpierw chciał zablokować strzał Kucharczyka i to jest okej, problem polega na tym, że potem nie podniósł się z murawy, czekając… nie wiadomo na co. Na drinka? Na leżak? Nie wiemy, ale Kucharczyk nie czekał i poszedł za akcją, piłka do niego wróciła, a tym razem gracz Legii był już skuteczny.
Gol na 2:0 to z kolei beznadzieja zespołowa. Przy rzucie rożnym, po pierwszym wybiciu, dobrze jest szybko wyjść całą drużyną z szesnastki, by łapać przeciwnika na spalonym. Niestety, trzech graczy Lechii nigdzie się nie śpieszyło, więc Radović mógł otrzymać podanie, a potem zagrać na pustaka do Remy’ego.
Błędy Lechii można mnożyć, gdyby nie Kuciak, goli po stronie gości tablica wyników musiałaby wyświetlić więcej. Bronił sam na sam z Niezgodą, fenomenalnie sparował uderzenie głową Kucharczyka, wyjmował bomby Cafu i Pasquato. No, a nie wspomnieliśmy o zwykłym szczęściu Lechii, kiedy Radović walnął w poprzeczkę po wrzutce z rożnego. Właśnie – czy tam piłkarz Lechii przekroczył przepisy, interweniując dość ostro? Takie głosy się pojawiały, ale chyba nie, Serb miał głowę nisko i musiał liczyć się z takim kopniakiem.
Co do przyczyn porażki Lechii – mamy nieudolność w defensywie, ale trzeba też zganić ofensywę. Znów gdańszczanie byli wolni i schematyczni, opierając swoje ataki głównie na wrzutkach, często takich do nikogo. Dobrze, przy setnej próbie Kuświk zgrał do Sławczewa i ten zdobył honorową bramkę, ale Lechia musi mieć więcej pomysłów na ofensywę, bo następnym razem będą próbować i tysiąc razy, tyle że efektów może zabraknąć. Gdzie ten zespół, który tak ładnie klepał i rozmontowywał kolejnych rywali? Być może odpowiedzią na problemy biało-zielonych jest Lipski, on rozruszał swoich kolegów po wejściu na murawę. Sorry, ale Łukasik prochu nie wymyśli, nie daje też tyle w defensywie, by trzymać go na upartego w każdym spotkaniu.
Legia wygrała w Gdańsku i po raz pierwszy od dawna przyszło jej to tak łatwo, nadmorskie miasto zawsze było przecież dla Wojskowych ciężką przeprawą. Nawet to ostatnie zwycięstwo zrodziło się w bólach, goście musieli wówczas odrabiać straty. A dziś przedstawić ekstraklasie mogli się nowi zawodnicy, jak Cafu, Mauricio czy nawet Iloski, bez obaw, że jeszcze brak doskonałego zrozumienia z drużyną cokolwiek tutaj namąci. Dwóch pierwszych nie będziemy zasadniczo oceniać, wyglądali nieźle, ale klasa rywala nie pozwala powiedzieć czegoś więcej. I to jest z kolei smutna recenzja dzisiejszej Lechii.
[event_results 427226]
Fot. 400mm.pl