Powtarzalność. To jeden z największych problemów polskich drużyn. Mało kto jest w stanie nawet na przestrzeni kilku tygodni zapewnić wysoką jakość, dlatego tak często wyniki w Ekstraklasie są absolutnie nielogiczne, jakby decydowała o nich maszyna losująca. Idzie to jednak jeszcze dalej – często dany zespół ma trudności z utrzymaniem poziomu nawet w perspektywie pojedynczego meczu. Idealny przykład tego zjawiska dostaliśmy teraz w Płocku.
Do przerwy Korona prezentowała się dużo lepiej niż miejscowa Wisła. Potrafiła sensownie rozegrać akcję, była ruchliwość, wymienność pozycji. Do tego udało się zneutralizować atuty ofensywne gospodarzy, którzy długo nie mieli żadnej sensownej alternatywy dla zablokowanych skrzydeł w przeprowadzaniu ataków. Jedyną nadzieją były drzemki Elhadji Pape Diawa przy linii bocznej. Dwa razy wydawało się, że Senegalczyk ma wszystko pod kontrolą i nagle piłkę przejmował rywal. Kończyło się jednak na strachu dla kielczan, koledzy Diawa nie spóźniali się z asekuracją.
Korona nie potrafiła swojej wyższości przelać na papier. Tak naprawdę miała tylko dwie sytuacje. Na początku ładnie w polu karnym odnalazł się Jacek Kiełb i sprytnie podał do wbiegającego Jakuba Żubrowskiego, ale ten uderzył niecelnie. Pomocnik gości mógł mieć do siebie pretensje, ale to nic w porównaniu do tego, co później zrobił Zlatko Janjić. Po dośrodkowaniu Kena Kallaste debiutujący w wyjściowym składzie 31-latek był zupełnie niekryty i mógł zrobić wszystko. No i w sumie zrobił – totalnie skiksował. Miał nawet szansę na poprawkę i nawet wtedy nie wyszło. Korona nie ma ostatnio szczęścia do nowych zawodników w tym względzie, bo dopiero co wyśmiewaliśmy kosmiczne pudło Olivera Petraka z Pogonią Szczecin. Janjić tego dnia wypadł jak parodysta, który na dodatek jest wolny i niechętnie biega. Być może za jakiś czas wyprowadzi nas z błędu, ale oceniając na tu i teraz – walizkę niech ma w pogotowiu.
Wisła pierwsze zagrożenie stworzyła dopiero w 41. minucie, gdy Zlatan Alomerović obronił strzał Giorgi Merebaszwilego. Jerzy Brzęczek w przerwie wyciągnął wnioski. Ściągnął niedającego rady Maksymiliana Rogalskiego i dodał energii środkowi pola w osobie Damiana Rasaka. Poskutkowało. Korona w drugiej połowie zmieniła swoją grę o 180 stopni – na gorsze. To było coś okropnego. Nagle głównym pomysłem stało się pałowanie do przodu albo naiwne podania z góry skazane na niepowodzenie. Jedyną okazję – i to dopiero w końcówce – po zagraniu Mateusza Możdżenia miał Jacek Kiełb (kopnął nad poprzeczką). Wcześniej złą interwencją na przedpolu prezent próbował podarować Thomas Daehne, ale witający się z Ekstraklasą Sanel Kapidzić postanowił nie korzystać. Korona w całym meczu nie oddała nawet celnego strzału…
Płocczanie super zaczęli drugą część: Semir Stilić idealnie dośrodkował na trzech osamotnionych kolegów, a użytek z jego podania zrobił Damian Byrtek. Więcej emocji mieliśmy dopiero w ostatnim kwadransie. Po stronie Wisły skuteczności brakowało Jose Kante. Gwinejczyk skiksował po podaniu Stilicia i błędzie Żubrowskiego, a później jego strzał głową obronił Alomerović. Wszelkie wątpliwości rozwiano w 88. minucie. Wracający po urazie Arkadiusz Reca akcję zaczął od żałosnej próby wymuszenia faulu. Po chwili jednak dzięki Damianowi Szymańskiemu piłka do niego wróciła, kolejny raz dupy dał Diaw i powoli rozkręcający się Merebaszwili z bliska posłał piłkę do siatki. Senegalski stoper złocisto-krwistych coraz częściej zaczyna współpracować z rywalami. Po jego pierwszych miesiącach w Polsce wydawało się, że klub zrobi na nim fajny interes, ale jak tak dalej pójdzie, odejdzie z łatką szrotu.
Wisła wypadła trochę lepiej niż w Niecieczy, ale to jeszcze nie jest poziom, który prezentowała na samym początku wiosny i pod koniec jesieni. Mimo to wygrała, wyprzedziła Koronę i musiałaby się już mocno postarać, żeby wypaść poza pierwszą ósemkę.
[event_results 426828]
Fot. FotoPyk