– Spotkałem się z tym dziennikarzem, cenionym zresztą. Sytuację obserwowała reszta zespołu, a ja poprosiłem, żeby podszedł. Zacząłem: – „Kto to napisał”? Ten wytrzeszczył oczy i zaczął się jąkać, że wie to od mojego przyjaciela. Krzyknąłem: – „Jakiego do cholery przyjaciela?!”, a on wskazał nazwisko gościa, który… nigdy nie był mi bliski. Czasami tylko zdarzało nam się zamienić parę słów, bo kręcił się wokół klubu. Nie wytrzymałem… – „Jeśli ten sam gość stwierdziłby, że pieprzyłem twoją żonę, też byś to napisał?” – opowiada w obszernej rozmowie z Weszło Władimir Dwaliszwili.
Wiesz, że nie ominiemy tematu Ljuboi i Radovicia, ale uprzedzałem.
Ale ja jestem od grania, a szatnia to moja rodzina i wszystko zostaje w środku. Prezes o wszystkim decyduje, nie powinienem wypowiadać się na ten temat, niezależnie od tego, co myślę.
Z Ljuboją łączy cię jednak fakt, ze kiedyś też szokowałeś media. Podobnie jak on straciłeś prawo jazdy na 30 dni w Izraelu.
Mają tam bardzo restrykcyjne przepisy – łykniesz lampkę wina i do widzenia. A jedno małe piwo to już w ogóle przegięcie. Ja sam wpadłem po jednym z meczów, w którym nie grałem z powodu kontuzji, ale nikt nie robił z tego wielkiej afery w zespole. Nie zostałem nawet ukarany, bo prezydent zrozumiał: – „OK, zdarzyło się, ale nie będziemy tego roztrząsać”. Przez nieuwagę pożegnałem się z dokumentami na miesiąc, ale o historii z Danijelem słyszę pierwszy raz.
Serb miał słabiutką rundę, a ty też swego czasu nie miałeś zbyt dobrej prasy, grając w Maccabi Hajfa. Jechano cię, że jesteś wolny, egoistyczny…
…serio? Chociaż czekaj – może faktycznie, ale to wszystko nie do końca wyglądało w ten sposób, jak mówisz. W mediach po prostu bywało różnie – dziś dziennikarze z tamtych stron mają do mnie duży szacunek i pozostajemy w kontakcie. To długa historia.
Ale warto ją przedstawić.
Po upływie czasu można przede wszystkim zajrzeć w moje statystyki: zagrałem bodaj 110 meczów i strzeliłem 51 bramek. Nikt teraz nie podważy suchych faktów, ale wcześniej sytuacja wyglądała zgoła inaczej. Grasz dobrze – jesteś wynoszony na piedestał, grasz źle – w prasie chcą cię zatłuc. Wystarczał jeden mecz, żebyś był inaczej postrzegany. Tydzień w tydzień inaczej. Albo czarne, albo białe. Albo zły, albo dobry. Tyle, że po upływie czasu moje relacje z ludźmi z Izraela są bardzo pozytywne. Dziennikarze mnie lubią i pamiętają, ile zrobiłem dla ich klubu. Po prostu zawodnicy z medialnych ekip jak Maccabi i Hapoel Tel-Awiw nie mieli lekko. Piszącym o piłce często się wydaje, że dobry piłkarz nie może mieć gorszego dnia, że czasem przychodzi moment porażki.
Mentalność w pewien sposób podobna do polskiej.
Mimo wszystko absolutnie inna, uwierz mi. W Polsce i na Zachodzie cię respektują. Jeśli muszą kogoś zjechać, robią to. Jeśli z kolei muszą pochwalić, też nie mają z tym kłopotu.
A ty w Izraelu miałeś je nawet z kibicami.
Ale tylko pod koniec mojego pobytu w Maccabi. Była pewna grupka, która mnie krytykowała i wygwizdywała…
…i uciszyłeś ją po jednym z goli przykładając palec do ust.
Tak, ale chcę zaznaczyć, że to było skierowane do pojedynczych jednostek, dość wąskiej grupy. Nawet jeśli dotyczyło to 10 osób, prasa uogólniała, że kibice mają mnie dość. A ja tak naprawdę lubiłem dla nich grać. Wciąż słyszę, że jestem w Hajfie mile widziany i chcieliby, żebym kiedyś wrócił.
Coraz mniej z tego rozumiem! W Izraelu byłeś oskarżony nawet o rasizm, a jeden z przeciwników cię opluł.
To był mecz walki, gorzkie słowa często padają na boisku, więc nie przeczę, że mogłem go nazywać skurwielem. Ale nie gościem z dżungli, o czym gadał po końcowym gwizdku! Musiał się jakoś tłumaczyć, skoro już na mnie napluł. Szkoda tylko, że moim najlepszym przyjacielem w tym kraju był czarnoskóry Peter z RPA… Dziwnie później czytać, że nazywam kogoś małpą.
OK, jedziemy dalej z zarzutami. Innym razem miałeś się pobić na treningu z kolegą z zespołu…
Naprawdę?! Daj mi chwilę, muszę przypomnieć sobie, o co dokładnie chodzi…
I?
Już ci mówiłem – Izrael jest specyficzny. Miałem z kimś jakąś utarczkę i od razu zrobiono z tego aferę. Słowo „bójka” mogło się lepiej sprzedać. Pamiętam wiele historii, o których nie chcę mówić. Mam takie zasady, że nie ma sensu tego rozdrapywać, bo to nie moim stylu. Nie chcę o wszystkim mówić w wywiadzie.
W porządku, ale… kiedy tutaj przylatywałeś, myślałem, że będziesz dostarczał ciągłych skandali. Bo wcześniej – spójrz, ile historii przypomniałem.
Teraz siedzisz ze mną i widzisz, kim jestem. Zrobiono ze mnie porywczego gościa… Mam twarde zasady i nie wypowiem się na temat tych wszystkich kwestii. Powiem ci jeszcze raz – szatnia to moja rodzina i nie mogę robić pewnych rzeczy. Nie chcę publicznie oceniać czyjegoś zachowania. Sytuacje były, jakie były i pojawiały się komentarze medialne: Dwaliszwili głupi, wolny, egoistyczny. Nie strzeliłem w pewnym momencie gola przez trzy mecze i na drugi dzień ukazał się ze mną fikcyjny wywiad: „Nie strzelam, bo nie dostaję podań!”. Później dzwoni do mnie trener: – „Lado, powiedziałeś to?!”, a ja zaskoczony: „Co znowu?!”.
I co z tym zrobiłeś?
Spotkałem się z tym dziennikarzem, cenionym zresztą. Sytuację obserwowała reszta zespołu, a ja poprosiłem, żeby podszedł. Zacząłem: – „Kto to napisał”? Ten wytrzeszczył oczy i zaczął się jąkać, że wie to od mojego przyjaciela. Krzyknąłem: – „Jakiego do cholery przyjaciela?!”, a on wskazał nazwisko gościa, który… nigdy nie był mi bliski. Czasami tylko zdarzało nam się zamienić parę słów, bo kręcił się wokół klubu. Nie wytrzymałem… – „Jeśli ten sam gość stwierdziłby, że pieprzyłem twoją żonę, też byś to napisał?”. Reakcja zespołu była do przewidzenia – znali mnie spokojnego, więc zarykiwali się ze śmiechu, a ja stałem wściekły. Kurwa mać, to wszystko było dziwne!
Prezes nie miał pretensji, że lądujesz tak często na świeczniku?
Tyle, że on znał prawdę. To fantastyczny człowiek, jeden z wielu, którzy mnie tam otaczali. Organizacja była super i doceniałem to. To właśnie dzięki temu klubowi mogłem robić karierę i miałem non-stop bezcenne wsparcie.
Wsparcie? Wspominałeś kiedyś, że bolało cię, kiedy kibice gwizdali…
Jeśli chodzi akurat o ten aspekt kibicowania – najlepiej dla zawodnika jest w Legii. Tutaj czujesz się zmotywowany, jest lepiej.
Widziałem, że na własnym koncie na Facebooku byłeś jechany przez swoich 'znajomych’. Jeden z Polaków napisał, że przejście z Polonii do Legii to jak udawanie Rosjanina, będąc Gruzinem.
Nie zmienię ich myślenia, mogę jedynie spróbować to zrozumieć. Piłka to moja praca, ale niektórzy robią z tego wojnę. Trudno, piszą to piszą – ja nie miałem obaw przed transferem do Legii.
Tym bardziej po przejściach na Konwiktorskiej.
Trzeba było zacisnąć zęby i skupić się na swojej robocie. Walczyć na boisku, ale i… niestety walczyć o pieniądze poza nim. Akurat z prezesem Wojciechowskim było w porządku. Miał prawo opowiadać różne rzeczy w mediach, bo tam rządził i zawsze wywiązywał się ze swoich zobowiązań. Jestem mu wdzięczny – mieliśmy do siebie obaj dużo szacunku.
O Królu już tyle dobrego nie powiesz.
Sam widzisz, co się stało z tym klubem. Nigdy nie zrozumiem po co ten człowiek go wziął, co tak naprawdę nim kierowało? Nie mam bladego pojęcia, nie chcę się nawet nad tym zastanawiać. Tutaj mam wszystko: organizację, stadion, zaplecze. A temat Polonii jest na zawsze zamknięty.
Zamiast przeprowadzki do Polonii mógł być Gaziantepspor.
Zgadza się. Przyjechał ich skaut, strzeliłem dwa gole i później zaczęły się rozmowy z działaczami. Nie mogłem ostatecznie czekać na Turków, którzy mieli odezwać się w ciągu siedmiu dni, bo sam miałem od Maccabi tydzień na wybranie nowego pracodawcy. I padło na Polonię.
Konsultowałeś się z rodakami grającymi w Polsce? Np. z Mamią Dżikiją?
Jego poznałem akurat dopiero po przyjeździe, bo to kumpel Baszczyńskiego. Zamieniłem natomiast parę słów z Dzalamidze. Wiedziałem, że idę do zespołu walczącego o najwyższe cele w waszym kraju. Kiedy jednak przyjechałem, byłem rozczarowany na pewien sposób, kiedy zobaczyłem to wszystko z bliska. Ale teraz jestem w dobrym miejscu.
W Izraelu w pewnym momencie zrobiono nawet ankietę na wizji: Dwaliszwili odchodzi czy nie? Ludzie dzwonili i głosowali.
No widzisz, to jest właśnie cały Izrael. Pasja!
Wtedy byłeś coraz częściej odsuwany od zespołu i lądowałeś na ławce.
Powiedziałem, że chcę odejść i się zaczęło. Zarzucono mi od razu brak koncentracji, ale w pewnym momencie zagrałem bodaj w 7 meczach, w których strzeliłem 7 goli. Wtedy raz jeszcze zaznaczyłem, że i tak chcę odejść. To było na sześć miesięcy przed upływem kontraktu, więc byłem fair. Ambitni ludzie muszą sobie stawiać wysoko poprzeczkę i poszedłem dalej. W Maccabi zagrałem w Lidze Mistrzów, wygrałem krajowe rozgrywki. Wszystko swego czasu było super: atmosfera, kibice, sztab szkoleniowy, prezydent. Bardzo dobrze mi się z nimi współpracowało i dziś nikt nie wymaże ze statystyk mojego dorobku z trzech lat.
Dorobku na tyle przyzwoitego, że pewnego dnia do prezesa przyszedł fax z Krylii Sowietow: oferta w wysokości 1,5 miliona euro. W podobnym okresie jeszcze 1,2 miliona euro z Metałurha Donieck. Ostatecznie odszedłeś tanio do Polonii na pół roku przed końcem umowy. Dlaczego wcześniej nie chcieli cię spieniężyć?
W klubie nikt nie myślał nad tym, że stracą, jeśli będą zwlekali z moją sprzedażą. Włodarze chcieli mistrzostwa i awansu do Ligi Mistrzów. Więc kalkulacja była prosta – jeśli awansujesz, dostaniesz fajne pieniądze, większe, niż mogli na mnie zarobić. Takie są fakty. Zadecydowała perspektywa generowania zysków.
Z tego powodu zablokowano też twój transfer do Wisły, z którą podobno dogadałeś warunki kontraktu.
Nie do końca. Mój ówczesny menedżer Dudu Dahan – ten sam, który sprowadził do Krakowa Meliksona – rozmawiał ze mną. Wiedział, czego chcę na papierze i tylko przekazał to dalej.
Za wyjątkiem wymienionego Meliksona, tylko wy daliście radę w Polsce z zaciągu z Izraela. A był jeszcze mający jedynie dobry początek Biton, Baruchyan, Ohayon…
W Izraelu gra się bardziej technicznie, tempo jest dużo szybsze, a u was w kraju jednak niezwykle ważne są warunki fizyczne. Trzeba byś silnym, umieć się przepchać. Myślę, że dlatego ciężko było się dostosować do tego niektórym zawodnikom, którzy w Izraelu odnajdywali się doskonale.
A która z lig jest silniejsza? I co z presją?
Obie są podobne pod kątem umiejętności, a w temacie presji już zdecydowanie mogę postawić znak równości. Legia i Maccabi zawsze mają apetyt tylko na tytuły, więc dla mnie nie było w tym nic nowego, kiedy wylądowałem na Łazienkowskiej. Presja to zresztą element, który w niczym mi nie przeszkadza. Fajnie się gra dla znakomitych fanów, bo możesz dać komuś radość. Duży klub to duże wymagania, nie ma tu niespodzianki. W Hajfie wynikały przeróżne sytuacje, kibice potrafili np. wtargnąć na boisko.
Jeśli dalibyście sobie wydrzeć mistrzostwo Lechowi, też by was to spotkało w Legii!
Mam nadzieję, że nie. Plan na sobotę jest tylko jeden – zwycięstwo. Wyjdziemy z zamiarem postawienia najważniejszego kroku, by sięgnąć po tytuł. Bo jeśli wygramy z nimi, nie oszukujmy się, na 95% to my skończymy na tronie. A warto zaznaczyć, że mamy mecz u siebie, wspaniały doping itd. Będzie dobrze.
W piłce zdarzają się różne rzeczy i możecie przegrać, a sam mogłeś grać w Lechu zamiast w Legii. Gdyby coś poszło nie tak, plułbyś sobie w brodę, że nie występujesz w Poznaniu?
Nic z tych rzeczy. Ja naprawdę jestem pewien, że zrealizuję swoje plany i nie mam powodu, by myśleć o takich ewentualnościach.
Ostatnio jednak z waszym stylem bywa bardzo różnie, tobie w Białymstoku nie wszystko układało się po myśli. A w dodatku przed strzeleniem bramki odmówiłeś wykonania drugiego karnego.
Pierwszego nie wykorzystałem, więc nie chciałem się pchać za wszelką cenę do drugiego. To był czwarty zmarnowany karny w karierze, ale nie zniechęcało mnie to przed następną próbą. Usłyszałem z ławki, że trener Urban chce, żebym to ja uderzał. Tak czy siak – nie obraziłbym się, gdyby miało to się wszystko potoczyć inaczej i ustąpiłbym komuś miejsca. Nie chodziło na pewno o żaden stres, nie żartujmy.
Twoja współpraca z Saganowskim wygląda o wiele lepiej niż z Ljuboją – stworzyliście wiosną najlepszy duet snajperów w lidze.
Znakomicie się rozumiemy, ale co więcej mogę powiedzieć? Ty jesteś od oceny, czy to wszystko fajnie wygląda z boku. Ja pracuję najlepiej jak tylko mogę.
Pierwszy miesiąc był trudny – widziałem cię odrobinę przygnębionego.
OK, ale sam nie byłbyś szczęśliwy siedząc na ławce rezerwowych. Ja rozumiałem sytuację, bo zespół prowadził w lidze, a para napastników Sagan-Ljuboja spisywała się bardzo dobrze. Hmmm… bardzo możliwe, że niczego bym wtedy nie zmieniał, gdybym sam był trenerem. A pewien niepokój wewnętrzny wynikał tylko z tego, że miałem przerwę w występach od pierwszej minuty. Tyle, że nie miało to nic wspólnego ze złością.
Ale po Bełchatowie powiedziałeś w mediach, że nie chcesz grać na skrzydle.
To zostało źle przepisane, bo rozmowa nie miała takiego charakteru. Pytanie było mniej więcej takie: – „Czujesz się lepiej jako napastnik czy lewoskrzydłowy?”. Odparłem, że jako napastnik, ale robię wszystko, by pomóc zespołowi niezależnie od pozycji. Przecież ledwie po przyjściu do Legii rozmawiałem z trenerem i dałem do zrozumienia, że nie mam problemu z grą za napastnikiem lub na skrzydle. Wskazałem naturalnie, że najlepiej czuję się w ataku, ale nigdy na nic nie narzekałem. Zamieszanie było niepotrzebne, w dodatku przyszło po naprawdę trudnym meczu.
Koniec końców zacząłeś grać w ataku i wyrosłeś na kluczowego zawodnika. Nie pierwszy raz spychając sprzed reflektorów weteranów, bo przed Ljuboją imponowałeś na tle Mariansa Paharsa i Edgarasa Jankauskasa w Skonto Ryga. Tak twierdzi także twój były trener w tym klubie.
Ludzie mówią różne rzeczy, ale to w pewien sposób przyjemne, że jestem komplementowany na tle takich zawodników. Idąc do Skonto miałem dopiero 20 lat i byłem nieopierzonym zawodnikiem. Musiałem przejść testy, pokazać, co potrafię. W tym samym czasie była też opcja wyjazdu na kilka dni do Spartaka Nalczyk, ale nie bylem zainteresowany. Lepiej grać w miejscu, gdzie masz możliwość walczenia o trofea i motywacja jest większa niż wylądować w średniaku, w którym będzie ciężko się przebić. tym bardziej, że ja byłem młody, to nie był właściwy moment na przeprowadzkę do Rosji. Mógłbym się nie odnaleźć.
A co jeśli tutaj wygrasz wszystko i dostaniesz propozycję od średniaka z Rosji?
Wtedy sytuacja będzie odrobinę inna. Wiesz, nie bez znaczenia pozostają względy finansowe. Na razie mogę jednak powiedzieć, że mam ogromną ochotę na Ligę Mistrzów. Chcę znów się tam znaleźć i to absolutny priorytet. Nie wykluczam co prawda, że kiedyś zagram w Rosji, ale na razie liczy się tylko mistrzostwo Polski. A później LM.
Nie wyglądacie jednak ostatnimi czasy na zespół, który w razie wygrania tytułu miałby tam awansować…
Jest końcówka sezonu, a my w dodatku cały czas graliśmy jeszcze w Pucharze Polski. Piłkarze są zmęczeni, trener musi rotować składem. Ostatecznie wygraliśmy już jedne rozgrywki i nie ma sensu rozwodzić się ostatecznie nad stylem, bo nie zawsze można grać wybornie. Mieliśmy bardzo dobry mecz ze Śląskiem na wyjeździe, słaby u siebie, ale potem znów dobry ligowy w Białymstoku. W ostatecznym rozrachunku puchar nam się zresztą należał, bo zagraliśmy we Wrocławiu lepiej, niż rywal na naszym stadionie. Nie ukrywam jednak, że towarzyszyło mi drobne rozgoryczenie – atmosfera podczas rewanżu w Warszawie była bowiem nieprawdopodobna. Top, absolutny top na trybunach. Powinienem przeprosić ludzi, którzy przyszli tego dnia na święto… Dobrze, że ostatecznie jednak wszyscy mogliśmy się cieszyć.
Forma w klubie znajdzie w końcu przełożenie na status w reprezentacji? Ostatnio jesteś rezerwowym w kadrze, np. w mecz z Francją.
Z Francją musieliśmy grać defensywnie i zabrakło dla mnie miejsca.
Pewnie słyszałeś niejednokrotnie, że w kadrze mamy tzw. „farbowanych lisów”, czyli Obraniaka z Francji, Polanskiego czy Boenischa z Niemiec, którzy wybrali naszą kadrę tylko dlatego, że nie załapaliby się do niej w swoim kraju. U was w Gruzji z kolei Dżano Ananidze ze Spartaka zrezygnował z milionów dolarów i gry dla Rosji…
Zaraz, zaraz… Obraniak to Francuz?!
Tak, nie mówi nawet po polsku.
…a Polanski to Niemiec?!
Owszem.
No to mnie zaskoczyłeś, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Sprawa wygląda tak: Ananidze kierował się swoim patriotyzmem i stąd decyzja o grze dla Gruzji. Ale szerzej w kwestii naturalizowania – różnie bywa. Gdybym ja czekał latami na swoją federację, a czuł się w jakimś kraju OK, to bym rozważył grę w innych barwach. Tyle, że jedynie wtedy, kiedy miałbym stuprocentową pewność, że nie chcą mnie u mnie w kraju. Jeśli byłoby inaczej, nie skusiłaby mnie nawet Brazylia.
Ale ostatecznie dopiąłeś swego – regularnie występujesz dla Gruzji, choć przygodę z piłką zacząłeś późno, bo w wieku 13 lat.
Wiesz, wcześniej była jeszcze m.in. koszykówka, ale przyszedł moment ważnej decyzji. Rodzice powiedzieli mi: jeśli wybierzesz źle, mogą zacząć się schody. Pochodziłem naprawdę z ubogiej rodziny i nie było nam łatwo. Ja odkryłem w sobie smykałkę do sportów i postawiłem na futbol. Dziś rodzina jest szczęśliwa, że jestem w miejscu, w którym jestem. Zrezygnowałem w młodym wieku z myśli o nauce, bo z 3 dni w tygodniu zawsze ze szkołą wygrywała piłka. Tyle, że ze szkoły coś wyniosłem – nauczyłem się rosyjskiego, który poprawiłem jeszcze na Łotwie.
Jak w ogóle wyglądała twoja droga do Skonto?
Jako nastolatek byłem w akademii dla młodych chłopaków, z której w wieku 16 lat powędrowałem do Dinamo Tbilisi. Sprecyzujmy, to było Dinamo-3, skąd po pół roku przeniesiono mnie do drugiego zespołu. Minęło następne sześć miesięcy i byłem już w seniorach. Co było powodem? Myślę, że ciężka praca, bo zawsze dawałem z siebie maksimum. Jedni mają więcej lub mniej szczęścia – nie przeczę, że to od Boga jest potrzebne. Ale z moim zaangażowaniem i talentem, który miałem jestem szczęśliwy. Mam wiele wspaniałych wspomnień z Gruzji.
Na przykład mecze Dinama z Wisłą Kraków w 2004 roku, kiedy awansowaliście?
Oczywiście, radość była ogromna, nawet jeśli wówczas znalazłem się jeszcze poza meczową osiemnastką w obu spotkaniach. Mieliśmy wtedy bardzo dobry zespół, zawodnicy się później porozjeżdżali – a to Rubin Kazań, a to Dnipro Dniepropietrowsk.
A ty poszedłeś w odstawkę?
Nie, strzeliłem w 7 meczach 5 goli i wygrałem mistrzostwo. Problem polegał na tym, że przyszli nowi napastnicy, a ja czułem, że gdzie indziej będę grał więcej. Wylądowałem w Dinamo Batumi, które później zostało wykupione przez właściciela Olimpii Rustawi. Przeniosłem się tam i sięgnąłem po kolejny tytuł. Każdy klub to inny, fajny rozdział. W Batumi było mi o tyle dobrze, że tam dojrzałem piłkarsko. Nabrałem pewności siebie, kiedy strzeliłem 11 goli w 15 meczach. Ale nie była to znowu doskonała liga… Łotwa to był mimo wszystko wyższy poziom.
By stać się gruzińskim Drogbą?
O! (śmiech) Usłyszałem, że powiedziałem w mediach, że chcę być jak Drogba. Tymczasem ja wskazałem tylko, że to zawodnik, który robi na mnie bardo duże wrażenie. Ja nikogo nie muszę udawać, mam swój styl. Drogba to siła, agresja, znakomity gracz, ale styl zachwyca najbardziej u Messiego. Argentyńczyk jest wyjątkowy.
Jako młokos nie miałeś okazji przeciwko niemu zagrać, ale w Lidze Mistrzów wymieniłeś się m.in. koszulką z Robbenem.
I ze Schweinsteigerem. Możesz się domyśleć, że to było spore przeżycie, bo byłem młodym zawodnikiem, 22 lub 23-letnim i rywalizowałem z nimi bez kompleksów. Nie udało nam się zdobyć w ogóle punktów w grupie, ale mieliśmy naprzeciwko siebie Juventus czy Bayern… Nic dziwnego.
Ale pojawiły się plotki, że monitoruje cię Lazio, Parma…
No właśnie, plotki. Jakieś szepty były, ale zero konkretów.
A jak na niepowodzenia z największymi ekipami świata reagowały specyficzne izraelskie media? Nie ustępowały i dalej wam się dostawało?
Było standardowo – złość, że nie zdobywamy punktów, czego od nas… mimo wszystko w pewien sposób oczekiwano. Tyle, że maksimum zaangażowania nie mogło się wtedy przełożyć na sukcesy – mieliśmy dobry zespół, ale niestety bez doświadczenia. Wszystko było nowe na tym poziomie rozgrywek, ale spoglądałem w kalendarz i sprawdzałem, kiedy tylko będę mógł wybiec na boisko w Lidze Mistrzów. Wierzę, że wkrótce znów zacznę odliczać…
Rozmawiał FILIP KAPICA

