OLE: Hiszpania – kraina kartkami i zawieszeniami płynąca

redakcja

Autor:redakcja

16 maja 2013, 10:21 • 7 min czytania

Kibice nieprzyzwyczajeni do meczów La Liga zazwyczaj przeżywają szok poznawczy, oglądając El Clásico. Faule, które w innych częściach Europy przeszłyby niezauważone, w Primera División są karane kartkami. Ł»adne zagranie ręką nie ujdzie na sucho, każde nieprzychylne słowo w kierunku arbitra to zawieszenie.
W poprzednim sezonie ligi angielskiej pięciu piłkarzy obejrzało co najmniej dziesięć żółtych kartek. Rekordzista, Cheik Tioté, miał ich czternaście. Zawodnik najwięcej razy wyrzucany z boiska do szatni schodził dwa razy. W tym samym czasie w Hiszpanii dwucyfrową liczbę kartoników obejrzało aż 49 zawodników. Nie doszło tu do pomyłki, czterdziestu dziewięciu. Piłkarzy z dwoma czerwonymi kartkami na koncie było piętnastu, a trzech graczy zostało z murawy usuniętych trzykrotnie. W tym sezonie angielscy sędziowie pokazują o ponad 1/3 mniej żółtych i niemal trzy razy mniej czerwonych kartek niż ich koledzy po fachu ze słonecznej Hiszpanii. Ł»adna czołowa liga europejska pod względem surowości sędziów nie może równać się z Primera División. Nigdzie tak często nie daje się żółtych kartek za zagrania ręką (w tej materii statystyki są wręcz zatrważające — Hiszpanie dostają z tego powodu więcej kartek niż Anglicy, Włosi i Niemcy łącznie). Nigdzie tak często trenerzy nie są wyrzucani na trybuny. W poprzednich rozgrywkach Rui Faria, asystent José Mourinho, otrzymał cztery czerwone kartki! Coraz trudniej znaleźć trenera, który chociaż raz nie zostałby odesłany z ławki. Luis García, szkoleniowiec Getafe, został zawieszony na dwa mecze, bo wbiegł na boisko w końcówce meczu, gdy sędzia Álvarez Izquierdo podjął jawnie krzywdzącą zawodników z przedmieść Madrytu decyzję. Niech jeszcze raz przemówią liczby, które są solidniejsze niż słowa. W sezonie 11/12 na trybunach wylądowało siedmiu trenerów. W tych rozgrywkach więcej wykluczeń było już na początku listopada.

OLE: Hiszpania – kraina kartkami i zawieszeniami płynąca
Reklama

Arbitrzy wypowiedzieli wojnę piłkarzom i trenerom. Gdy wypowiada się wojnę, trzeba wcześniej odrobić pracę domową. Przeciwnik musi być rozpracowany, jego ruchy możliwie dokładnie przewidziane, a straty własne dokładnie wyliczone. Jeśli tego zabraknie, zwycięstwo, które w marzeniach wyglądało jak triumf Jana Karola Chodkiewicza pod Kircholmem, w rzeczywistości okaże się podobnym raczej temu, które stało się udziałem króla Epiru, Pyrrusa. Ł»eby pokonać wroga, trzeba myśleć tak jak on, trzeba zarzucić na grzbiet jego skórę i zrozumieć, jakie są jego cele.

Hiszpańscy sędziowie nie odrobili pracy domowej, bo działali w panice. Lata względnego spokoju sprawiły, że rozleniwieni arbitrzy nie poradzili sobie z wyzwaniem tak prostym, jak okiełznanie José Mourinho i ogólnego zamieszania, jakie wywołało przybycie Portugalczyka do Hiszpanii. Wszyscy wiedzą, że The Special One jest specjalistą od wszelakich gierek, prowokacji, uszczypliwości i drwin. Nikogo nie powinna zdziwić wyciągnięta na konferencji prasowej lista błędów Closa Gómeza. Tak samo, jak nikogo nie powinna dziwić reakcja obozu Barcelony, który momentalnie zaczął bardzo dokładnie obserwować sędziów. Pep Guardiola w gorzkich słowach zarzucał jednemu z arbitrów, że ten zagwizdał spalonego tak małego, że prawie niedostrzegalnego. Piłkarze wtórowali swoim trenerom.

Reklama

I nastał chaos. Wielki, wszechogarniający chaos. Brakowało jasnych kryteriów tego, co można robić, a co grozi konsekwencjami. Kolejne wątpliwe decyzje, rozdawane po omacku kartki i jawne nieścisłości potęgowały w kibicach przekonanie, że sympatycy La Liga mieli wielkiego pecha i trafili na najgorszy sort sędziów w Europie. Te opinie były wzmacniane żenującymi występami panów z gwizdkami na arenie międzynarodowej. Co bardziej dociekliwi kibice dostrzegali problem głębszy — leżący u podstaw struktury ligowej. Komitet sędziowski nigdy nie starał się zapanować nad chaosem. Komitet sędziowski umywał ręce i dalej opierał się na zasadach rodem z jakiegoś nieśmiesznego filmu trzeciej kategorii. Nominacje na arbitrów międzynarodowych dostawali ludzie pokroju Césara Muñiza Fernándeza czy Davida Fernándeza Borbalána, którzy w miarę bezbłędny mecz zaliczają dosłownie raz na sezon.

Powszechnie pomijanym, a chyba istotnym, czynnikiem, który mógł wpłynąć na zachowanie hiszpańskich sędziów, było najpierw odejście na emeryturę Luisa Mediny Cantalejo, a później Manuela Mejuto Gonzáleza. Obaj sędziowie mieli bardzo mocne charaktery. Taki, dajmy na to, starszy Teixeira Vitienes wyrzucił niedawno z boiska Álvaro Gonzáleza za to, że ten powiedział „człowieku, jesteś bardzo słaby”. Tylko tyle. Mejuto kazałby się młodemu defensorowi zamknąć i skupić na grze i nawet nie pomyślałby o jakimś wyrzucaniu z boiska. Inna mentalność. Stara gwardia sędziowska działała według jasnych i sprawiedliwych zasad, a przy tym była pozytywnie nastawiona do zawodników. Iturralde González, który niedawno zakończył karierę sędziowską, w wywiadach opowiada o tym, że zawsze starał się traktować piłkarzy jak ludzi. Ł»artował z nimi, śmiał się z ich pomyłek, chwalił za gole. Takie drobne, ludzkie gesty to coś, czego teraz na boiskach Primera División jest jak na lekarstwo. Wszyscy traktują się wrogo.

Ł»adna ze stron nie ma szansy wygrać tej wojny. Sędziowie mogą w co drugim meczu ostentacyjnie wyrzucać z murawy kolejnego zawodnika Realu Madryt, mogą zarządzać wielomeczowe dyskwalifikacje za słowa wykrzyczane przez graczy w chwili złości, mogą wznosić coraz wyższy mur wrogości i jednocześnie tworzyć niedające się znieść napięcie. Ale co im z tego przyjdzie? Co zyskają? Jakie są potencjalne korzyści? Poczucie, że ma się władzę? Chyba tylko tyle. A przecież na drugiej szali wagi leżą rzeczy znacznie cenniejsze — czyste sumienie, poczucie dobrze wykonanego obowiązku, a nawet po prostu dalsza kariera sędziowska. Trudno sobie bowiem wyobrazić, żeby FIFA czy UEFA desygnowała do jakiegoś naprawdę ważnego meczu sędziego, który jest znienawidzony w swoim kraju, słynie z popełniania żenujących błędów, a dodatkowo ma bardzo negatywny stosunek do piłkarzy i nie potrafi się z nimi porozumieć. Pierluigi Collina uchodzi za najlepszego sędziego wszech czasów nie dlatego, że nigdy nie popełniał błędów, ale raczej dlatego że się do tych błędów przyznawał i nigdy nie robił niczego, co pozwalałoby zarzucić mu złą wolę. Hiszpańscy sędziowie też mogą osiągnąć przyzwoity poziom. Niedawno awansowany do Primera División Carlos del Cerro Grande to facet z potencjałem, by być najlepszym arbitrem ligi.

Sposobem sędziów na złamanie rywala jest absurdalnie szczegółowe przestrzeganie regulaminu i niebranie pod uwagę żadnych czynników łagodzących. Efekt jest taki, że w Primera División piłkarze oglądają nieporównywalnie więcej kartek niż w innych ligach. Ale przecież to ich nie boli, to bardzo mała niedogodność. Ot, raz na jakiś czas mecz zawieszenia — nic wielkiego. Dlatego się odgryzają, w mediach otwarcie i zdecydowanie krytykują sędziów. A sędziowie ich za to karzą finansowo. I tak nakręca się spirala niechęci oraz nienawiści. Ángel Di María może na konferencji prasowej otwarcie powiedzieć, że niektóre złe decyzje arbitrów to nie pomyłki, tylko zaplanowane działania. Joaquín Caparrós może głośno wołać, że sędziowie faworyzują jedne ekipy, a inne gnoją. Noé Pamarot może mówić o tym, że jego drużyna jest prześladowana przez panów z gwizdkami. Wszyscy mogą robić, co chcą. Nawet Leo Messi, lansowany na zawodnika nieskazitelnego i czystego jak górski strumyk, nie raz, nie dwa starał się sędziom dowalić. Ze świecą szukać kolejki, po której co najmniej kilku zawodników, mówiąc łamiącym głosem i roniąc fałszywe łzy, nie żaliłoby się, że są uciskani. Te wypowiedzi pięknie kontrastują z boiskowymi zachowaniami piłkarzy, którzy ostatnio zdecydowanie nie przebierają w słowach. Szczytowym punktem była chyba wypowiedź Matilli podczas drugoligowego meczu Sabadell z Murcią. Hiszpan dostał czerwoną kartkę, a potem zapewnił sędziego, że go zabije, następnie w wyjątkowo nieprzyjemny sposób zbezcześci jego zwłoki. Pan Vázquez-Figueroa żyje, jego ciało nie zostało sprofanowane, a Javi Matilla dostał sześć meczów zawieszenia.

Całą sprawę można by rozwiązać bardzo łatwo. Wystarczy po każdym meczu pozwolić arbitrom skomentować sporne decyzje. Piłkarze zobaczyliby drugą stronę medalu, a sędziowie poczuliby się docenieni i rozumiani. Liczba błędnych decyzji niemal na pewno by spadła. Podobnie jak liczba niepotrzebnych wykluczeń, bo mało prawdopodobne jest, żeby pan z gwizdkiem chciał mówić przed kamerami o tym, że wyrzucił z boiska piłkarza, który stwierdził, że sędzia jest słaby. W niektórych ligach funkcjonuje taki system i sprawdza się on bardzo dobrze. Piękna wizja. Utopijna, marzycielska i niestety zupełnie nierealna. Nic dziwnego, że w Hiszpanii popularne są słowa: „Mamy najlepszych kibiców, piłkarzy i stadiony. Szkoda, że sędziowie odstają od innych”.

Piotr Dyga

Artykuł pochodzi z nowo powstałego magazynu „¡Olé!” — internetowego czasopisma poświęconego hiszpańskiemu futbolowi. Ściągnij cały numer „¡Olé!” na stronie internetowej: www.olemagazyn.pl. Magazyn znajdziesz również na Facebooku (www.facebook.com/OleMagazyn/) oraz Twitterze (www.twitter.com/OleMagazyn/).

Najnowsze

Polecane

Polski talent błyszczy w PŚ. Tomasiak z nawiązaniem do Małysza

Wojciech Piela
0
Polski talent błyszczy w PŚ. Tomasiak z nawiązaniem do Małysza
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama