Płotek oddzielający kibiców Lecha Poznań od murawy można określić jako dość symboliczny. Podobnie sytuacja wygląda też na ŁKS-ie czy na Widzewie, w Kielcach i w Białymstoku również nie trzeba być Arturem Partyką, by znaleźć się na płycie boiska. Jest wiele obiektów – ze Stadionem Narodowym na czele – gdzie ewentualne wypadnięcie kilkudziesięciu czy nawet kilkuset kibiców na murawę to kwestia maksymalnie dwóch minut, i to bez większego wyginania się podczas przeskakiwania niskich płotów.
To efekt architektonicznego trendu, by nowe stadiony bardziej przypominały miejsce oglądania widowiska sportowego niż klatki do przewożenia gepardów. Tym zmianom w projektach stadionów towarzyszyło mocne przekonanie, podsycane przez ekspertów z dziedzin psychologii czy socjologii, że otoczenie ma ogromny wpływ na zachowanie ludzi w nim egzystujących. I faktycznie – ani szeroko zakrojone programy edukacyjne prowadzone przez policję, ani dziesiątki dodatkowych ochroniarzy na stadionie, ani nawet twarda walka niektórych klubów z własnymi radykalnymi odłamami kibiców nie przyniosła takich efektów, jak podmienienie starych, najeżonych drutami kolczastymi twierdz na nowe, przypominające nieco hipermarkety areny piłkarskie. Nic nie przyniosło takich efektów, jak obniżenie płotów i podwyższenie jakości monitoringu, jak wyprowadzenie policji i wprowadzenie stewardów, jak zwiększenie liczby krzesełek i zmniejszenie liczby bramek do pokonania, nim usiądzie się na jednym z nich.
W tej jednej sprawie zgodni są kibice, władze piłkarskich organizacji oraz policja. Incydentów jest coraz mniej, poważne awantury na stadionach właściwie odeszły do lamusa, szamotaniny są coraz rzadsze. To, co kiedyś było uznawane wręcz za postawę godną pochwały (kreowany był kontrast grzecznego ultrasa z racą i niegrzecznego chuligana ze sztachetą), teraz jest jednym z najpoważniejszych wykroczeń – bo użycie pirotechniki to właściwie ostatni z przypadków łamania prawa na stadionie, którego nie udało się skutecznie wyplenić przesiedleniem z obskurnych stadionów lat dziewięćdziesiątych na XXI-wieczną rzeczywistość.
Jak długą drogę udało się przebyć? Najlepszym dowodem będzie… mecz Piasta Gliwice z Górnikiem Zabrze.
Ktoś powie – no jak to? Przecież właśnie w tym momencie mieliśmy powrót do lat dziewięćdziesiątych, mieliśmy cofnięcie się o kilkanaście lat, mieliśmy popis chuligaństwa stadionowego. Przerwano mecz! Spalono flagi, wyrwano płot!
Ale odwróćmy sytuację i nie retorycznie, a faktycznie cofnijmy się do lat dziewięćdziesiątych. Albo i trochę bliżej – do 2004 roku i potężnej zadymy na murawie w Chorzowie, gdzie podczas meczu Ruchu z ŁKS-em batalia kibiców obu klubów i policji trwała kilkadziesiąt minut, rannych było blisko 60 policjantów a zatrzymano ponad 150 osób. Widać już różnicę skali? Wielokrotnie w dyskusjach na temat kibiców i rozwiązań prawnych dotyczących m.in. wbiegania na płytę boiska wygłaszano tyradę, która swego czasu była jedynie kopiowana i wklejana w kolejne teksty o tematyce kibicowskiej. Brzmiało to mniej więcej tak: wiecie, dlaczego w Anglii nie ma chuligaństwa, mimo takich niskich płotów? Czemu nikt tam na murawę nie wbiega? Bo jest napisane – przekroczysz tę linię i dostaniesz dożywotni nakaz stadionowy oraz grzywnę, której nie dasz rady spłacić i przez dziesięć lat.
Abstrahując na moment od tego, czy teoria o zlikwidowanym wysokimi karami i niskimi płotami chuligaństwie w Anglii ma pokrycie w rzeczywistości – przecież właśnie z taką idylliczną sytuacją mieliśmy do czynienia w Gliwicach. Kibice gospodarzy przewrócili płot, po czym przeanalizowali sytuację – szybkość policjantów, dokładność monitoringu, szerokość murawy oraz wysokość grzywien w sądach 24-godzinnych. I pozostali w blokach. Poza jednym desperado, który ośmieszył przy okazji niespecjalnie zwrotnych policjantów, na murawie nie pojawił się nikt nowy w stosunku do 79. minuty spotkania – może poza Urynowiczem, który rozpoczął blisko 30-minutową rozgrzewkę. Zadziałało to słynne ostre prawo, zadziałały te słynne ultra-dokładne monitoringi, zadziałała nieuchronność kary. Jesteśmy w Polsce, gdzie ultras z racą dostaje na komisariacie film dokumentujący nawet, w której sekundzie meczu wiązał sznurówki i jaki wzorek miał na zapalniczce, odpalając papierosa. Chuligani o tym wiedzą. Dlatego o ile fajnie jest poszarpać płot, to już do wbiegania na murawę chętnych nie było.
Cytując dokładnie: państwo zdało egzamin. Surowość i nieuchronność kar wyrobiła w fanach Piasta niemożliwą do pokonania wątpliwość – czy na pewno warto? Czy na pewno tego właśnie chcę?
Wydaje mi się, że jednocześnie egzaminu nie zdała policja. Albo inaczej – policja nie doceniła zmian, jakie zaszły na stadionach w ostatnich kilkunastu latach. Po przewróceniu płotu policjanci byli absolutnie pewni, że za moment na murawie odbędzie się wojna, że za chwilę Loska zostanie zakładnikiem gliwickich chuliganów. Dlatego na płytę boiska wpadli nie tylko policjanci, którzy “załatali” dziurę w płocie, ale też kolejny oddział, który ustawił mur na linii pola karnego oraz trzy konie (!). Do muchy wystrzelono z kilku armat jednocześnie, a potem poprawiono jeszcze granatami. Zanim usłyszę – nie wiadomo, jak zachowaliby się kibice Piasta, gdyby konie tam nie stały – na filmach wideo widać dokładnie, że sytuacja wydaje się opanowana tak naprawdę jeszcze zanim nadbiegli pierwsi policjanci. Już samotna ochrona zrobiła takie wrażenie, że choć droga na murawę była wolna, tylko jeden z kibiców skusił się na rajd murawą.
Nie mam wątpliwości, że mecz można było dograć. Na obiektach wspomnianych na wstępie płotów praktycznie w ogóle nie ma, a jednak – odbywają się tam imprezy masowe, czasem nawet imprezy masowe podwyższonego ryzyka. Nie istniało żadne zagrożenie dla zawodników – bo też żaden z nich nie sprowokował całej sytuacji, nie istniało zagrożenie dla kibiców – bo obie grupy nawet nie zbliżyły się do starcia, mimo obalonego płotu i policji przebywającej poza stadionem. Jak mieliby się do siebie przedostać, gdyby “dziurę w płocie” zabezpieczała policja?
W tekście na Weszło przywołane zostały ubiegłoroczne derby z Francji – mecz AS Saint-Etienne z Olympique Lyon. W tym meczu kilkudziesięciu kibiców wbiegło na murawę. Kilkudziesięciu kibiców walczyło z ochroną i policją. Kilkudziesięciu kibiców za cel wzięło sobie nie fanów gości, ale jednego z piłkarzy, Nabila Fekira, który po piątym golu wykonał prowokacyjną cieszynkę przed fanami ASSE. Co więcej! Tam zachowanie fanatyków miało wpływ na obraz meczu, bo podczas 20-minutowej przerwy w grze, trener Lyonu zdjął Fekira z boiska dla dobra piłkarza i zdrowia psychicznego fanów gospodarzy. W Gliwicach nie miał miejsca nawet ułamek z tego, co działo się w Saint-Etienne. A jednak, tam, w lidze cywilizowanej, gdzie w teorii tolerancja na chuligaństwo powinna być minimalna, gdzie kontrakty telewizyjne są o wiele wyższe, gdzie piłkarze są chronieni przed kibicami 24 godziny na dobę – mecz dograno. U nas zaś – nie.
Nikt zdrowy na umyśle nie będzie obwiniał policji za ten galimatias – oni jedynie zareagowali na wydarzenia na obiekcie oraz prośbę organizatora meczu o interwencję. Ale nie da się ukryć – ich reakcja wydaje się zdecydowanie przesadzona, może nawet nieuzasadniona, a w dodatku to właśnie ich reakcja była bezpośrednim argumentem dla delegata – trzeba przerwać mecz.
Co powinniśmy z tej sytuacji wynieść na przyszłość? Środowisko piłkarskie – optymizm. Jesteśmy już na takim poziomie bezpieczeństwa stadionowego, że nawet najbardziej zaciekli fani Piasta boją się wbiec na murawę w obawie przed karami, monitoringiem czy policją. Policja – wniosek na przyszłość, że to już nie jest rok 2004 i naprawdę nie trzeba wjeżdżać czołgami na murawę, żeby zapobiec “eskalacji”. Reszta? Oby cierpliwość. Najgorsze, co moglibyśmy teraz zrobić, to stawiać cały porządek prawny na głowie, podczas gdy wnikliwa analiza zdarzeń potwierdza: kierunek zmian w polskim futbolu jest dobry.