Kiedyś w środku nocy na dyskotekę w Neapolu przygłupi ochroniarz nie chciał wpuścić Diego Maradony. Był prawdopodobnie jedyną osobą w całej południowej części Włoch, która nie poznała genialnego Argentyńczyka. – Nie wpuszczę cię, bo masz sportowe buty – miał powiedzieć „bramkarz”. Na co Diego odparł: – Pół świata dałoby się zabić, żeby pocałować te buty! To historyjka, którą pamiętam ze świetnej książki Jimmy’ego Burnsa pod tytułem „Ręka Boga”. Kto nie czytał, szczerze polecam. Wybitna biografia wybitnego piłkarza. Fantastyczna pod względem faktograficznym oraz – przede wszystkim – literackim.
Odkąd pamiętam, lubiłem piłkarskich „złych chłopców”. Bo któż z nas miał inaczej? Raczej Cantona, Romario i Gascoigne, a nie Ginola, Bebeto i Platt. I to nie tylko ze względu na umiejętności. Oczywiście Maradona, a nie Platini i oczywiście Stoiczkow, a nie Laudrup. Prawdziwy piłkarz musiał robić szum nie tylko na boisku, bo boisko to przecież jedynie półtorej godziny roboty tygodniowo. A jak zagospodarować resztę czasu? Najlepiej – awanturując się, rozbijając, obrażając i posuwając najlepsze laski w okolicy. To wszystko mnie – jako młodego chłopaka – strasznie kręciło. Kiedy po latach spotkałem się z Giuliano (taki Brazylijczyk, który grał niegdyś w Legii), to nie pytałem go, jakie piłkarskie sztuczki pokazał mu Romario, gdy grali razem, ale jakie numery wywinął. Poza kilkoma zbereźnymi, opowiedział między innymi taką anegdotę:
Trening, dajmy na to – godzina 12.00. Zajęcia rozpocząć się miały już pół godziny wcześniej, ale Romario ciągle nie przyjechał. Trener każe czekać. Bez Romario nie zacznie, bo tylko się narazi. Mija godzina – chłopa dalej nie ma. Wszyscy już przebierają nogami, ale trener nie pozwala wyjść na boisko. Wreszcie nadjechał! Parkuje pod budynkiem klubowym, a z głośników samochodu leci jego ulubiony kawałek, jakieś ówczesne „czeczereczecze”. Patrzą – Romario nie wychodzi. Śpiewa. Mija minuta, dalej śpiewa. No trudno, piosenka się zaraz skończy.
Wreszcie się skończyła. Romario pomajstrował przy radiu i puścił jeszcze raz. Kolejne pięć minut czekania… A potem jak gdyby nigdy nic wszedł do szatni, przebrał się, spojrzał dziwnie na innych, że ciągle niegotowi i poszedł na trening.
No, tacy właśnie, co mieli nierówno pod kopułąâ€¦ Tacy właśnie najbardziej mi imponowali. Może nie jest przypadkiem, że spisałem wspomnienia dwóch piłkarzy i obaj – Wojtek Kowalczyk oraz Andrzej Iwan – jeśli chodzili do kościoła, to pewnie po to, by łyknąć święconej wody na kaca.
Opowieści grzecznych piłkarzy są nudne jak flaki z olejem. Kiedyś Zbigniew Boniek mnie zapytał, dlaczego ciągle piszę książki o piłkarzach na swój sposób upadłych. Odpowiedziałem: – Filmów w Hollywood też się nie kręci o grzecznym bibliotekarzu, który podstemplował przez 30 lat pracy dwadzieścia tysięcy książek, tylko o tym, który pewnego dnia wstał zza biurka i zaszlachtował cztery dziewczyny…
Sumienne wykonywanie obowiązków to nie materiał na książkę. Oglądanie wielkich piłkarzy w akcji jest elektryzujące, ale czytamy tylko o tych, których pomysłowość nie ogranicza się do boiska. Jako kibic, szukałem osobowości. Szukałem idoli, którzy zrobiliby nie tylko w czasie meczu wszystko to, na co ja nigdy nie będę miał fantazji. Gdybym dalej był po prostu kibicem, zapewne uwielbiałbym Patryka Małeckiego, Danijela Ljuboję i każdego innego niepokornego gościa, tak jak swego czasu uwielbiałem Krzysztofa Ratajczyka, który pobił taksówkarza pod hotelem Marriott (swoją drogą, kolega mi ostatnio powiedział, że „Rataj” jest krupierem w kasynie w Wiedniu – prawda?). W dupie miałbym to, o której ci goście chodzą spać, pewnie nawet wolałbym, by kładli się dopiero nad ranem, najlepiej świeżo po skoku na bank. A w sobotę chciałbym, by byli w optymalnej formie i nie dostrzegałbym żadnej sprzeczności.
Ale nie jestem kibicem, jestem dziennikarzem. Gdy dziś popatrzymy na większość nazwisk, które padły w tekście… Romario ostatni dobry sezon w Europie zakończył w 1994 roku, mimo że w piłkę grał aż do roku 2009. Gascoigne stoczył się na samo dno, pewnie angielskie bulwarówki już mają schowane do szuflad teksty o jego śmierci, gotowce przydadzą się, gdy wybije godzina. „Gazza” prawie nic w futbolu nie wygrał, nawet nie był mistrzem Anglii. Cantona z kolei nie ma ani jednego międzynarodowego trofeum, ani z klubem, ani z reprezentacją, a przecież w 1998 roku powinien podnosić Puchar Świata. Fajnie się oglądało w akcji te kolorowe motyle, ale półek z trofeami nie zapełnili w takim stopniu, w jakim powinni.
Maradona też dzisiaj jest bardziej wykolejeńcem niż personą, zwłaszcza gdy zestawimy go – jak na początku – z Platinim.
O, i znowu dykteryjka. Nie tak znowu dawno Maciek Sawicki, sekretarz generalny PZPN, był w Genewie u prezydenta UEFA. W gabinecie stał Superpuchar Europy z 1985 roku. – Widzisz, Zibi strzelił dwa gole, a puchar mam ja! I kto zrobił lepszy interes? – zaśmiał się wtedy Michel.
Znowu odniosę się do książki, tym razem tej napisanej przez George’a Besta („Strzał w przerwie” – genialna!). Gdzieś ją posiałem, więc i tym razem nie zacytuję dokładnie. Opisywana scena wyglądała następująco… Best wraca do hotelu z kasyna, tym razem wygrał gigantyczne pieniądze. Wraz z nim – miss świata, którą oczywiście zaraz zaliczy. Zamówili szampana. Po krótkim oczekiwaniu pukanie do drzwi – kelner. Popatrzył na Besta, na łóżko pełne banknotów o wysokich nominałach, na nagą miss świata, która na nich leżała… Popatrzył na to wszystko i zagaiłâ€¦
– Panie Best, czy mogę zadać pytanie?
– Śmiało – odparł gwiazdor, spodziewając się prośby o autograf.
– Niech pan mi powie, kiedy to wszystko tak się spierdoliło?
George nie mógł uwierzyć własnym uszom. Forsa, szampan, najlepsza dupa na Ziemi, a tu jakiś byle kelnerzyna pyta go, kiedy się to wszystko spierdoliło…
No to mnie już dzisiaj jakoś bliżej do kelnera, serio. Uważam, że zadał nietaktowne, ale zasadne pytanie. W punkt. Pozmieniało mi się. Nie imponuje mi piłkarz, który dwa dni przed meczem daje w długą, bardziej imponuje mi ten, który odmawia i mówi: – Jak wygramy, to zabawię się podwójnie. Istnieje pewien rodzaj piłkarzy, nęcących, kuszących. Są jak seksowna blondyna z silikonowym biustem i tatuażem na pośladku – chętnie byś zaliczył, trudno się oprzeć, ale niekoniecznie miałbyś ochotę, by się z nią ustatkować. I kiedy próbujesz, kończysz marnie.
Nasłuchałem się miliona piłkarsko-pijackich opowieści. Wszystkie są bajeczne, śmiałem się po pachy, ale mają jedną wadę: gdy się dłużej nad nimi zastanowić, w komplecie świadczą tylko o głupocie.
Lubię ostatnio czytać o etyce pracy, o inteligencji, nie o sraniu kolegom do poduszek. Nie taka najgorsza jest książka „Messi – chłopiec, który zawsze się spóźniał (a dziś jest pierwszy)”. Można z niej dowiedzieć się przeróżnych rzeczy, między innymi tego, że Argentyńczyk ma jedną zasadę, której zawsze przestrzega: po treningu strzela sobie bodajże trzygodzinną drzemkę. Robił tak nawet jako dzieciak, jeszcze w La Masii. Wprawdzie w niej nie mieszkał (miał wynajęte mieszkanie z ojcem), więc między treningami korzystał z łóżka najlepszego kumpla. Można się dowiedzieć, że dzieciaki w La Masii mogły jeść słodycze tylko raz w tygodniu, a od klubu dostawały 50 euro kieszonkowego. Poza tymi krótkimi chwilami rozpusty, musiały przestrzegać ścisłej diety.
Jak chcemy gonić najlepszych, jeśli oni nie dość, że są najlepsi, to jeszcze najbardziej dbają o szczegóły? Gdzie chcemy zniwelować różnice, jeśli zaniedbujemy sprawy najprostsze? Tym wszystkim, którzy bronią Ljuboi, polecałbym obejrzeć jego półkę z trofeami. Czy to przypadek, że jest niemal pusta? A pusta półka Ljuboi – drogi kibicu Legii – to także pusta półka twojego klubu. Dzisiaj myślę tak: mówmy o pozytywnych wzorcach. Jedno machnięcie ręką, drugie… I będziemy w tym samym miejscu. Piłkarze z „Młodych Wilków” będą chcieli być tacy jak Danijel, a ja się cieszę, że klub dał im sygnał: właśnie takich was nie chcemy. Jeśli tacy będziecie, to was usuniemy.
W Polsce głowa piłkarza to tylko dodatek do nóg. Inwestujemy w mięśnie, a nie w mózgi. Mówi się o jakimś piłkarzu: dobry, tylko jeszcze ma mały problem z głową. Zupełnie jakby problem z głową to była drobnostka, jak stłuczenie żeber. Głowę traktujemy jako narzędzie do odbijania piłki, może być pusta. Ljuboja czy Małecki – „no tak, świetni, mimo że w głowie hula wiatr”. Jeszcze raz odniosę się do książki, znów „Messi”, niech ten cytat da wszystkim do myślenia:
Kiedy Pep Guardiola mieszkał jeszcze jako chłopiec w La Masii, mało brakowało, a przez wątłą posturę nie powiodłoby mu się. Jego były trener, Lluis Pujol, wspomina go w ten sposób: „Miał nogi, które wyglądały jak pałąki. Z futbolowego punktu widzenia nie było w nim nic – ani strzału, ani dryblingu, ani nawet odwagi”. Pamięta, że powiedział Oriolowi Tortowi, który wtedy był odpowiedzialny za szkółkę Barcelony:
– Nie wiem, co ma ten dzieciak – powiedział mu sceptycznie Pujol. – Ja widzę u niego tylko głowę.
– Dokładnie – zgodził się Tort. – Sekret chłopca tkwi w jego głowie.