Reklama

Życie piłkarza to czekanie na pociąg. Wskoczysz albo zostaniesz na peronie

redakcja

Autor:redakcja

05 marca 2018, 12:06 • 23 min czytania 9 komentarzy

Dlaczego w biurach Widzewa na lampkach wisiały proporczyki Legii? Dlaczego Zawisza z Osuchem był patologią? Czy szatnia to honorowe miejsce? Dlaczego dla Probierza najważniejszy jest dwudziesty zawodnik? Czego uczył młodych piłkarzy Beenhakker? Czym jest łódzki charakter? Dlaczego Janusz Wójcik zrobił z Fabiniaka kozła ofiarnego? Jak funkcjonował Zawisza za Osucha?

Życie piłkarza to czekanie na pociąg. Wskoczysz albo zostaniesz na peronie

O tym wszystkim szczery do bólu Piotr Kuklis, który podczas kariery nie udzielał wywiadów bo bał się… że powie o słowo za dużo. Nam opowiedział nawet o hollywoodzkiej historii, która ułożyła mu życie rodzinne, a zaczęła się od zostania skopanym przez topory z Jantara Ustka. Zapraszamy.

*** 

W jedynym dłuższym wywiadzie, jakiego udzieliłeś, powiedziałeś, że nie udzielasz wywiadów.

Miałem świadomość, że jestem człowiekiem szczerym i zawszę mogę powiedzieć coś niestosownego.

Reklama

Bałeś się sam siebie?

Trochę tak. 

Kiedyś ta szczerość cię zgubiła?

Zdarzali się ludzie w piłce, którym zaufałem, a oni wykorzystali mnie lub to, co im powiedziałem. Sparzyłem się. Wyniosłem z tego naukę: nie wszyscy żyją według zasad, które mi przyświecają.

To jakie zasady ci przyświecają?

Szeroko rozumiany honor. Honor to jedyna rzecz, której nie możesz stracić bez własnego przyzwolenia. Nikt nie może ci go zabrać, póki żyjesz według zasad honorowego postępowania.

Reklama

A stracić go można w sekundę.

I traci się go raz. 

Wielu widziałeś takich, co tracili honor?

Oczywiście. Luźna rozmowa z kolegą w Widzewie. Chyba nawet na saunie czy odnowie biologicznej. Wyraziłem swoje zdanie na temat pewnych ruchów zarządu. Następnego dnia byłem wezwany przez zarząd, żeby się z tych słów tłumaczyć.

Kwaśno. Jak później odniosłeś się do tego zawodnika?

Wyjaśniłem mu, że jest mendą.

Szatnia to nie jest honorowe miejsce?

Nie popadajmy w skrajność, mam też wiele dobrych wspomnień. Ale bez atmosfery nie ma wyników. A w niehonorowej szatni atmosfery nie będzie.

Co rozumiesz przez “niehonorowa szatnia”?

Kluczowy jest trener. Jak trener jest sprawiedliwy wobec wszystkich to nie ma kwasów. Ale jeśli widzisz, że ktoś łamie jego zasady i jest karany, a ktoś drugi łamie te same zasady i nic, bo jest ważnym ogniwem na boisku… To jak wrzucić do szatni granat. Mnie to od razu ruszało. A jak coś mi się nie podobało, to dawałem o tym znać. Nie byłem łatwym zawodnikiem. Taki mam charakter.

Kiedy na przykład powiedziałeś trenerowi bez ogródek co myślisz?

Gdy Probierz przejął Widzew, nie grałem. Widział, że zasuwam na treningach, ale mam nos na kwintę. Nie śmiałem się, nie cieszyłem, robiłem tylko swoje.

Byłeś ewidentnie wkurwiony.

Tak. Probierz mnie w końcu wziął na bok.

– Piotrek, coś ci jest? Coś nie tak w domu?

– Nie, wszystko w porządku, w domu też. Wkurzam się bo nie gram.

I wtedy Probierz powiedział mi fajną rzecz. Każdy zawodnik ma lepsze bądź gorsze dni. Przyjdzie czas, kiedy dostanę szansę, bo taką każdy dostanie. A wtedy muszę być gotowy. I to jest najlepsze u Probierza. On nikogo nie olewa, a nawet więcej: on skupia się na tych, co nie grają. Dla niego najważniejszy jest ten dwudziesty zawodnik.

Ci co grają mają naturalną motywację, o ich zadowolenie dbać nie trzeba.

Ci co grają mają fajnie, bo grają. Natomiast on zdaje sobie sprawę, że ten dwudziesty będzie mu w pewnym momencie bardzo potrzebny. I dba o niego. Nas, pomocników, szlifował indywidualnie. Niekonwencjonalne zagrania. Podkreślanie wagi takich drobiazgów, jak kąt zagrania piłki. Trzeba ją odpowiednio dokręcić przy podaniu, żeby ułatwić zawodnikowi jej przyjęcie. Jaki jest optymalny tor lotu piłki, żeby łatwiej ją było przejąć? O ile inaczej trzeba podawać na murawie suchej, zroszonej, mokrej? Podanie to nie tylko kopnięcie.

Kiedyś na odprawie po sparingu z Wisłą pierwsze co nam pokazał, to mój powrót za Małeckim. Biegłem całe boisko, z osiemdziesiąt metrów, bo byłem zaangażowany w ofensywną akcję. Na koniec wszedłem wślizgiem i dopiero wtedy odpocząłem. Probierz tę sytuację wyłuskał i pokazał jako przykład, że tak mamy walczyć. To daje impuls drużynie. Nie muszę też mówić, jak czułem się doceniony. Nie można tylko słodzić, to jasne, ale nie można tylko chodzić z batem.

Strzelam, że Probierz zadbał o honorową szatnię.

Tak. Był sprawiedliwy. Tak samo Paweł Janas czy Czesław Michniewicz.

To ciekawe, bo u Michniewicza nie grałeś.

Nie grałem, ale ze mną rozmawiał. Mówił dlaczego jest tak a nie inaczej. Jak wiesz na czym stoisz to podchodzisz do swojej sytuacji ze spokojem. Łatwiej podjąć decyzję. Dla mnie tacy trenerzy są najlepsi. Ci, którzy nie ustawiają piedestału, z którego przemawiają do reszty. Ci, którzy pamiętają, że każdy jest człowiekiem.

Kto z twoich trenerów nie wyznawał tej zasady?

Nemec w Arce nie miał żadnych relacji z zawodnikami. Widziałeś tylko, że jest wkurzony, cały buzuje aż mu żyła chodzi. Posiedział naburmuszony, a potem wyganiał na trening. Po przegranym meczu, gdzie miałeś dziewięćdziesiąt minut w nogach i długą podróż za sobą, zwoływał nas o ósmej rano. Krzyczał “poszły konie po betonie!” i kazał biegać jak na obozie przygotowawczym. Przesadzał. Cały czas był niezadowolony. U niego tylko chodził bacik. Żebyśmy mieli jasność – nie zmieniało to w naszym podejściu nic. Każdy ma swoje ambicje. Nie wierze w te wszystkie historie, że piłkarze grają przeciwko trenerowi. Nie ma takiej opcji. Wychodzisz i chcesz wygrać mecz. Nie potrafię sobie wyobrazić takiego wyrachowania, że chcę przegrać, bo kogoś nie lubię. Albo kogoś nie lubię, to nie podam mu piłki. Czegoś takiego nie ma. To mit.

Najdłuższa rozmowa, jaką odbyłeś z Nemecem?

Nie no, rozmawiał ze mną jak byłem podstawowym graczem, choćby o założeniach. Ale traktował nas przedmiotowo. Z perspektywy czasu rozumiem jednak, że trener to jeden z najtrudniejszych zawodów świata. Musisz łączyć kilka funkcji: bardzo dobrego psychologa i bardzo dobrego obserwatora. Musisz mieć czysto piłkarską merytoryczną wiedzę. Musisz być też dobrym mediatorem, bo jesteś pomostem między zarządem, a szatnią.

Czyli między młotem a kowadłem.

Często tak to wygląda. Zarząd wymaga jednego, a szatnia reaguje zupełnie inaczej. A cały czas wisi nad tobą topór, bo parę słabych meczów i wylatujesz. Do tego życie na walizkach. Zwalniają, jedziesz dalej. Bardzo ciężki kawałek chleba.

A jednak marzysz o tym, by być trenerem, prowadzisz hobbystycznie chłopaków w A klasie.

Bo kocham piłkę. Jestem w trakcie robienia uprawnień, mam pełen worek spostrzeżeń i pomysłów, które chciałbym wdrożyć ale najpierw muszę mieć uprawnienia. Nie mógłbym być natomiast menadżerem. Parę razy się tu przejechałem, choćby na Osuchu, i wiem, że nie chciałbym się tym zajmować. Nie mógłbym powiedzieć zawodnikowi jednego, a potem nie dotrzymać słowa. Ojciec wpoił mi i bratu zasadę „słowo jest droższe od pieniędzy”. Jak gdzieś pojawiają się duże pieniądze, wielu ludzi wariuje. Zmienia im się postrzeganie świata. Zaczynają lawirować. Dla mnie pieniądze nigdy nie były najważniejsze. Nawet raz w życiu nie byłem się kłócić po premię czy podwyżkę. Wystarczało że grałem w piłkę i jeszcze mi za to płacili. Najpiękniejszy zawód świata.

Jak przejechałeś się na Osuchu?

Bardzo dobrze grało mi się w Gdyni, aczkolwiek miałem wielkie parcie, żeby jeszcze spróbować w Ekstraklasie. Zadzwonił Radek. Powiedział, że wszystko dogadane, Tarasiewicz mnie chce. Będę pierwszy do grania. Jak to Radek – ja ciebie chcę, trener za tobą, Ekstraklasa, wiesz, rozumiesz. Nagadał się jak to menedżer. A raczej jak to Osuch, bo nie wszyscy są tacy, nie generalizujmy tego zawodu. Przyjeżdżam. Tarasiewicz nie ma pojęcia, że miałem przyjechać. Ale dobra, zakasałem rękawy i przekonałem go do siebie. Później Osuch sprowadził czterech środkowych pomocników, część z polecenia, a część żeby ich wypromować. Oczywiście gdybym był najlepszy to bym grał. Żaden trener nie strzeli sobie w stopę. Aczkolwiek istniały pozaboiskowe naciski i jeśli byliśmy na porównywalnym poziomie, to grali ci, którzy mieli plecy, czyli ci, na których Osuch mógł zarobić. Był prezesem, który dalej prowadził menadżerkę. Taki klub nie ma prawa bytu. Zawsze będzie nacisk na trenera, na szatnię. W drużynie zawsze będzie kwas, bo widać, że niektórzy są faworyzowani. 

Ostatni tekst, jaki napisaliśmy o tobie na Weszło, był o konflikcie z kibicami Zawiszy. Mieli zaprotestować przed tym, żebyś grał.

Podpisałem list z poparciem dla Osucha. Jeszcze wtedy miałem nadzieję, że on chce dobra klubu. Myślałem, że pomogę oczyścić atmosferę. Dużo zawodników przede mną podpisało ten list. Po czasie dowiedziałem się jakim człowiekiem jest Osuch. Po co się wpychałem między dwie strony? Po co pchać łapy w coś, co mnie nie dotyczy? Żałuję tego. To było niepotrzebne.

Miałeś w Zawiszy bezpośrednią konfrontację z kibicami?

Było spotkanie z kibicami, wylali na nas wiadro pomyj. Tłumaczyli, że nie wiemy o co chodzi, a opowiadamy się za jedną stroną. I mieli rację. Ale później ci, co podpisali, byli wyklęci. Kiepskie z mojej strony. Nie chcę do tego wracać. Może kiedyś kibice w Bydgoszczy mi wybaczą, a Zawisza dźwignie się z kolan.

 Na początku w Arce byłeś wygwizdywany przez trybuny. Jak reagowałeś na dodatkową presję?

To był bardzo ciężki okres. Nowe miasto, nowi ludzie, duże oczekiwania wobec mnie, a zamykaliśmy tabelę w pewnym momencie. Miał być szybki powrót do Ekstraklasy po spadku, a tutaj takie coś. Pewnego razu wchodziłem z ławki, a cały stadion mnie wygwizdał. Nawet nie zdążyłem kopnąć piłki – gwizdali, że w ogóle wchodzę. Tak bardzo nie chcieli mnie na boisku. Dużo myślałem wtedy. Jest taka jedna piosenka Coldplay “Beautiful World”. Siadałem na tarasie. Puszczałem ją. I myślałem, że mimo wszystko jednak świat jest piękny.

W taką wpadłeś depresję?

Nie w depresję, ale nie szło nam, w szatni grobowa atmosfera, kibice rozgoryczeni, jeszcze te gwizdy. Wymyśliłem, że trzeba po pierwsze pracować, po drugie cieszyć się z każdego dnia. Jestem w ślicznym mieście. Jestem zdrowy. W domu wszystko w porządku. Mam zawód, który kocham. Udało się z tego wyjść, a jak zacząłem strzelać, to wiadomo – od nienawiści do miłości nie jest daleko.

W etapie gwizdów, bałeś się wyjść do Żabki w Gdyni?

Grając w Widzewie mieszkałem na Śródmieściu, czyli gdzie jest ŁKS. Nigdy nie bałem się kontaktów z kibicami.

Zaprawiłeś się od samego początku. Byłeś juniorem ŁKS, który przeszedł do Widzewa.

Nie juniorem, tylko dzieckiem. Od dziesiątego do trzynastego roku życia grałem w ŁKS-ie. Tata grał w ŁKS-ie i zabierał mnie z bratem na mecze. Na Śródmieściu wtedy znacząco przeważał ŁKS. Ja zawsze będę powtarzał – w ŁKS-ie nauczyłem się kochać piłkę. Tam wszystko się zaczęło. Podawałem piłki jak ŁKS szedł na mistrza. Pamiętam serpentyny po meczu, który dał tytuł. Było biało jak na weselu.

Na Manchesterze United byłeś?

Byłem.

I jak?

Zimno. 

Jak człowiek skazany na zostanie ŁKS-iakiem przeszedł na czerwoną stronę miasta?

Mieliśmy trenera, który mówił, że jego syn to dziewięćdziesiąt procent drużyny. Postawił go w środku pomocy i mieliśmy grać do niego wszystkie piłki. Miał talent, ale jak można mówić tak dzieciakom? We trójkę, z Przemkiem Ziółkowskim i Arturem Melonem, poszliśmy do Widzewa, gdzie tworzyła się drużyna. Wspaniały trener Zbigniew Tąder nas prowadził, niestety już nie żyje. Trenowaliśmy po parkach. Na piachu, na trawie wysokości trzydziestu centymetrów, albo na Niciarce przy tzw. pustyni. Wracałem do domu i ćwiczyłem sam, powtarzając zagrania. Motywacja taty, który mówił, że tylko tak mogę się czegoś nauczyć. Odbijałem piłkę, a w wyobraźni widziałem, jak ją przyjmuję, strzelam w ważnym meczu.

Każdy sobie wtedy wyobraża, że jest gwiazdą piłki. Kim byłeś ty?

Moim pierwszym idolem był tata. Zawsze podobał mi się też Eric Cantona. Zawsze głowa do góry, nie bał się niczego. Zawsze pewny siebie, może nawet przesadnie. Imponowało mi jak umiejętności łączył z charakterem.

Jak tata i twoje ełkaesiackie otoczenie podeszło do tego, że przeszedłeś do Widzewa?

Tata wychował się w ŁKS-ie, natomiast podchodził do tego pragmatycznie. Posłał syna tam, gdzie miał większe szanse na rozwój. Swoją drogą Jacek, mój brat, został przy Alei Unii i całe życie tu grał. Jak byliśmy nastolatkami i zaczęliśmy rozumieć jaka jest relacja między klubami, ciekawie bywało w domu. Trochę sobie wrzucaliśmy. Jacek swoje w dawnym ŁKS-ie przeżył. Pamiętam jak na testy przyjechali Ukraińcy. ŁKS ich zaprosił, a oni potem spali w szatni. Jacek przywoził im koce i ciepłe posiłki, bo nie mieli nic. Napisał list otwarty do Zbigniewa Bońka, w którym wskazywał, że stypendia dla młodych to fikcja. Firmy, które niby miały wypłacać, nie istniały. Niby jakieś podpisy, pieczątki, a wszystko – tralalala. Podpisał ten list jeszcze np. Boguś Wyparło. I co? I klub się mścił na Jacku i Wyparle. Kazał im biegać po parku. Jacek stracił zapał. Kochał piłkę, ale nie tak, żeby stawiać ją ponad wszystko. Doszedł do wniosku po tym epizodzie, że nie chce mieć nic wspólnego z takimi ludźmi.

W moich relacjach między Widzewem i ŁKS-em wychodzi mój brak dyplomacji. Zawsze mówiłem we wszystkich wywiadach: mam szacunek do ŁKS-u, bo nauczył mnie kochać piłkę. Ja tego nie zapominam. Widzew ukształtował mnie jako piłkarza i dał szansę zaistnienia. Rola Widzewa jest niewspółmiernie większa, ale mam kłamać, że ŁKS nie odegrał w moim życiu żadnej roli? Ośmieszałbym się. Przed samym sobą.

Ale to była końcówka lat dziewięćdziesiątych, gdy zmieniałeś barwy. Gorący czas w kibicowskiej Łodzi. Nie miałeś żadnych trudnych sytuacji na mieście?

Czasami musiałem się bić, ale z racji tego gdzie mieszkałem. Nie odpowiadałem na “kierowniku, daj pięć złotych”. Nie wyskakiwałem z telefonu. To trzeba było walczyć. Nie uciekałem nigdy.

Obroniłeś wtedy ten telefon?

Tak. Ojciec nauczył nas, żeby nie uciekać, tylko stawiać czoła wydarzeniom. Nieraz ktoś szuka guza. Chce się sprawdzić. Tata powiedział jedną rzecz: nie zaczynaj. Ale jak już dojdzie do walki, bij tak, żeby na koniec wygrać. Nie zacząłeś, bronisz się, to masz niewspółmiernie lepszy cel niż ten, który szukał zaczepki. W tym masz przewagę. 

Kiedy ostatnio musiałeś się bić?

Dwa lata temu. 

Niedawno.

Ktoś szukał wrażeń. To jest centrum miasta. Niektórzy moi koledzy mają przeświadczenie, że w Łodzi, idąc na imprezę, najpierw walczysz o przetrwanie, najpierw przechodzisz spięcia, a dopiero potem myślisz o zabawie.

Jest coś takiego jak łódzki charakter?

Oczywiście, że jest. Zawziętość. Wytrwałość. Stawanie czoła problemom. Ludzie w Łodzi nie pękają. To miasto bardzo dużych kontrastów. Siedzimy w Manufakturze, a zaraz obok biedne dzielnice. Ale ja zawsze broniłem Łodzi. Mam bardzo dobrych kolegów z Warszawy, byli nawet na moim weselu. Zawsze śmiali się: Łódź? Brudna. Zapyziała. Ciemna. Cały czas musisz oglądać się za siebie. Natomiast jak przyjechali i grali tutaj, to najpóźniej po pół roku zakochiwali się w łódzkim klimacie.

Czyli w czym?

W szczerości tego miasta. Jest jak jest. Trzeba robić wszystko, żeby było lepiej. To jest miasto zbudowane na marzeniach, taka jest historia Łodzi. Weźmy ulicę Nawrot. Znajduje się jeszcze przy deptaku Piotrowskiej, zamkniętym dla ruchu samochodów. Kawałek dalej Plac Wolności, kiedyś centrum miasta. Na ulicy Nawrot kończyła się Łódź, tu się zawracało. Różni ludzie przyjeżdżali do Łodzi. Złodzieje. Wyzyskiwacze. Bandyci. Ale też ludzie wielcy, mający kapitał, marzenia, inteligenci, pisarze. 

Jakie są twoje najlepsze wspomnienia z Widzewa?

Najlepsze widzewskie wspomnienia mam z ludźmi. Pani Zosia do tej pory pracuje w sekretariacie. Pani Basia, bardzo ciepła osoba. Pan Wojtek Walda. To są ludzie, o których się nie mówi, a którzy tak naprawdę budują klub. Pamiętam też mecz z Polonią Bytom, gdy spadaliśmy z ligi. Przegrywaliśmy 2:4 czy 1:4, a na trybunach jak na derbach. Cały czas doping. Im gorzej nam szło, tym doping był głośniejszy. Żadnych wyzwisk, tylko wsparcie, bo widzieli, że walczymy. Po meczu kibice zapytali nas czy czegoś nam nie brakuje, czy w czymś mogą pomóc. To jest najpiękniejsze w kibicach Widzewa, mają niespotykane podejście. Obojętnie, wygrasz, przegrasz, graj tak, żeby móc spojrzeć w lustro.

Doping prowadził wtedy Stolar, z którym znałeś się z juniorów.

Miałem jedną historię ze Stolarem. Poszedłem do starszego rocznika, gdzie grał. Nie dość, że byłem najmłodszy, to cały czas wyciągali mi ten ŁKS. Przytyki były na tyle mocne, że pewnego dnia na przekór przyszedłem do szatni w czapce ŁKS-u. Byłem krnąbrny. Wciąż jestem. Jeżeli ktoś mnie próbuje do czegoś zmusić, reaguję buntem.

Jak zareagowali w szatni na twoją czapkę?

Stolar mi ją zabrał i trzepnął nią przez głowę. Wkurwił się strasznie. To też jest charakterny człowiek. Później wszystko sobie wyjaśniliśmy, dziś mamy wzajemny szacunek, aa tamtą sytuację wspominam z uśmiechem. On chyba też doceniał mój charakter, później mi powiedział: i tak masz jaja, że to zrobiłeś.

Ciężko było przekonać do siebie kibiców Widzewa?

Miałem bardzo dużo rozmów z kibicami na mieście. Kto patrzył na mnie przez pryzmat tego jak podchodzę do swoich obowiązków, ile daję z siebie za Widzew, ten mnie doceniał. Ale zdarzali się tacy, którzy patrzyli wyłącznie przez pryzmat tego, że jako dziecko grałem w ŁKS. Niektórzy aż tak bardzo nienawidzą tego klubu.

A derby dla ciebie były jakim doświadczeniem?

To są piękne rzeczy. Miałem przyjemność grać w ośmiu meczach derbowych. Najlepsze derby w Polsce. Wielka historia, rzesze kibiców po obu stronach, a stadiony nie tak daleko od siebie. Pamiętam jak Widzew zebrał swoją ekipę i szedł pochodem przez całe miasto ulicą Piłsudskiego. I ja potem grałem w tym meczu. Jesteś skoncentrowany na boisku, ale dociera do ciebie to, co dzieje się na trybunach i grasz jak natchniony.

A derby, gdy obecna jest tylko jedna strona kibiców?

To nie są derby.

Jak przeżyłeś to, co stało się z Widzewem?

Siedzi to we mnie bardzo mocno, szczególnie, że byłem tego świadkiem. Nie wiem jakimi ludźmi są pan Cacek i ci, którzy zatrudniał. Nie chcę ferować wyroków, obrażać. Natomiast nie może być tak, że wchodzę do marketingu na Widzewie, a przy każdym biurku na lampce wisi proporczyk Legii. Na Widzewie!

Cacek jest z Piaseczna.

Nie wiem czy to plotka czy nie, ale mam znajomego, który mieszka w blokach blisko stadionu Widzewa. Podobno kiedyś była taka sytuacja, że pracownicy się schlali i biegali po koronie śpiewając legijne piosenki. 

Gdzie jest mnóstwo osób, które dałoby się pokroić za możliwość pracy w Widzewie.

Nie da się zrobić z klubu sportowego korporacji. Wprowadzić sztywnych reguł, zasad biznesowych. To specyficzna materia, dużo większą rolę odgrywa czynnik ludzi i emocje. Mateusz Cacek ze sportem miał tyle wspólnego, co ja z lotami w kosmos. Jego największy wyczyn sportowy to może przebiegnięcie stu metrów do tramwaju za dzieciaka. I on po meczu bierze mnie na bok i mówi jak mam się zachowywać na boisku. Jak mam grać, gdzie popełniłem błędy. Po prostu odszedłem w połowie zdania. Nie mogłem go słuchać. Jakbym dłużej tam postał, to bym go chyba trzepnął. Ścierałem się z zarządem często. Mówiłem co myślałem. Później, za Michniewicza, nie tyle nawet były naciski, żeby na mnie nie stawiać, co nie wpuszczano mnie na mecz. Dzisiaj najbardziej budujące jest nie to, że Widzew ma pieniądze. Ważne, że Widzewem rządzą prawdziwi widzewiacy, którym dobro tego klubu leży na sercu.

Jak wspominasz Widzew Janusza Wójcika?

Trzeba powiedzieć prawdę o tym, co się wtedy działo. To był trener, który miał w dupie zawodników. Liczył się tylko on. Sam fakt, że nie nauczył sie naszych nazwisk.

“Dawaj tego Włocha”.

Dawaj tego Włocha. Albo “gramy bez bramkarza”. Jak on mógł coś takiego powiedzieć? Fabi był dobrym bramkarzem, wybronił nam wiele meczów. Ten mu akurat nie wyszedł, bo każdemu czasem powinie się noga. A tutaj został zniszczony.

Pierwszy sygnał jak to będzie wyglądać widziałem po trenerze Młynarczyku. To wspaniały człowiek, szczery, któremu można było coś powiedzieć i jak kamień w wodę. Trener Młynarczyk jak zobaczył, że do szatni wchodzi Wójcik, wstał:

– Dzięki chłopaki, do widzenia.

I wyszedł. Pożegnał się jeszcze z nami następnego dnia, gdy Wójcika akurat nie było.

Wójcik odbierał sobie telefon w środku treningu. Stoimy w kółku, on mówi jak ma wyglądać trening, a potem odbiera i odchodzi. My stoimy jak te wazony. Canal+ uwiecznił jak traktował zawodników. W tym feralnym meczu kazał mi pilnować Radka Majewskiego.

– Ty nie grasz w tym meczu. Nie dotykasz piłki. I Majewski też nie gra.

Dla mnie to była jak obelga. Ja umiałem grać w piłkę. W przerwie w szatni tak jechał po nas… po prostu nas jebał. Szły wszystkie epitety, ale takie najgorszego sortu. “Ty frajerze” należało do najlżejszych. A przecież w innych okolicznościach za “ty frajerze” dostaje się w mordę.

Ciebie tak opieprzył?

Za co miał mnie opieprzać jak ja nie grałem, tylko biegałem za Majewskim? Radek to mój dobry kolega, graliśmy razem w młodzieżówce. Śmiał się na boisku:

– Ty co on wymyślił? Weź się odklej.

– Tak mi kazał, to co mam zrobić.

Taktyka na ten mecz była kompletnie bez sensu. Skrzydła miały skupić się w zasadzie tylko na bronieniu. Do tego ja w środku przylepiony do Radka. Jak mieliśmy atakować? Chaos totalny. Jechali z nami jak z furą gnoju, a on wszystko zrzucił na Fabiego. Mam z nim same złe wspomnienia. Ty mi dopiero przypomniałeś o tym epizodzie, ja go wymazałem z pamięci. Wolę pamiętać piłkę jako piękny sport, taki wiesz, rycerski.

No to przejdźmy do epizodu, który na pewno lepiej wspominasz. Powołanie od Leo Beenhakkera.

Beenhakker zmienił moje spojrzenie na futbol. Na tym zgrupowaniu byli prawie sami młodzi piłkarze i dużo z nami rozmawiał. Kazał patrzeć przez pryzmat szczegółów. Ja myślałem, że piłka polega na strzelaniu bramek. Beenhakker zupełnie to odwrócił. Powiedział, że piłka polega na prostym, dokładnym podaniu na pięć metrów. Nie możesz zacząć budowy domu od dachu, trzeba od fundamentów, czyli tego podania, od przyjęcia kierunkowego w biegu, takich rzeczy. Strzelenie bramki to dopiero dach. Beenhakker tłumaczył nam, że życie piłkarza polega na byciu gotowym. Trzeba mieć świadomość, że przyjdzie moment, gdy przyjedzie pociąg, do którego trzeba będzie w biegu wskoczyć. Albo wskoczysz albo zostaniesz na peronie. To może być jeden jedyny pociąg w twoim życiu. Musisz być wtedy zwarty i gotowy, by go złapać. Po latach widzę jeszcze, że to samo mówił mi wcześniej Probierz, tylko jeszcze widać wtedy nie byłem dość dojrzały, by go zrozumieć.

Miałeś ten pociąg i nie wskoczyłeś?

Robiłem studia, AWF w Łodzi na studiach dziennych. Dwa pierwsze lata w normalnym trybie, więc dzisiaj jak ktoś mówi, że nie ma czasu… Grałem w pierwszej drużynie Widzewa, na ósmą jeździłem do szkoły i wszystko dawałem radę pogodzić. Studia w niczym nie przeszkadzały, to wtedy trafiłem do kadry. Gdy pojawiły się oferty z Duisburga i ligi portugalskiej, po konsultacji z tatą doszedłem do wniosku, że jeszcze zdążę wyjechać, a teraz trzeba zadbać o wykształcenie. Przygoda z piłką jest krótka, a studia to już jakieś zabezpieczenie. Więc zostałem w Polsce i już potem pociąg nie nadjechał.

Z czego jesteś w życiu najbardziej dumny?

Z założenia rodziny. To hollywoodzka historia. Szukałem klubu, zadzwonił trener Janas czy nie chciałbym pójść do Bytowa. Rozgrywki ligowe trwały, więc żeby się wdrożyć miałem zagrać parę razy w rezerwach. Pierwszy mecz, rywalem Jantar Ustka. Na boisku rzeźnia. W środku pola dwóch takich łysych kotów, że mogliby bić się w klatkach. Habany, które grały dla przyjemności, a zawodowo chyba ochraniali kluby w Ustce. Tak dostałem po nogach, że bałem się czy nie złamali mi strzałki w nodze. Pojechałem do szpitala w Bytowie na prześwietlenie. Zaglądam przez okienko – dzień dobry, dzień dobry, tu mam skierowanie na zdjęcie. I wtedy widzę ją. Siedzi przy biurku w głębi i coś tam robi przy komputerze. Patrzyłem na nią cały czas. Jak tu zagaić? W pracy jest. W końcu poprosiłem kobitkę, która robiła mi zdjęcie, żeby przekazała list. 

Dobry pomysł. Co napisałeś?

Krótko: “Witaj. Nazywam się Piotrek. Bardzo mi się podobasz i chciałbym cię poznać. Proszę, odezwij się” i dalej mój numer. Tamta babka się uśmiała, ale tak serdecznie. Miło jej się zrobiło, że taka historia się tu dzieje. Powiedziała, że przekaże list.

Dostałem zdjęcie, poszedłem do lekarza na konsultację, wszystko było okej. Wracam do samochodu, siadam, mam już odjeżdżać. Ale myślę: a co jak zgubi kartkę? A co jak nigdy nie zadzwoni? Przecież mnie nie zna. Nie pozwolę, żeby przypadek decydował moim życiem. Wysiadłem, wróciłem na Izbę Przyjęć i drę się z miejsca:

– Będę żył, będę żył!

Wychodzi ta kobitka, która miała przekazać list. Pytam jej:

– I jak?

Tylko wzruszyła ramionami.

– A może ją pani zawołać?

Nie było już nikogo, wszyscy dawno zrobili zdjęcia. Wyszła, mocno zmieszana. Ja w dresie, w kapturze, wyglądałem jak chuligan. Mówię coś w stylu:

– Zauroczyłaś mnie. Chciałbym cię poznać. Może się spotkamy? Jeśli dasz mi swój numer, zadzwonię i jak będziesz chcieć, pójdziemy na kawę.

Ona odpowiedziała, że nie za bardzo. Nie daje numerów, bo nawet jak nie dojdzie do spotkania, to będę ją nagabywał i będzie musiała zmieniać numer. Spojrzałem jej głęboko w oczy i powiedziałem jedną rzecz, którą podobno ją przekonałem:

– Słuchaj, jeśli teraz powiesz mi, że nie chcesz mnie widzieć, odwinę się na pięcie i nigdy więcej mnie nie zobaczysz. Mogę ci to obiecać.

Zapisała mi swój numer. Spotkaliśmy się. Od pierwszego spotkania wyczułem, że Martyna to dobrze wychowana, ciepła osoba po prostu. Wychowana jeszcze w staropolskiej tradycji, w której rodzina jest najważniejsza. Nie ma tu przypadku – Kaszuby, te prawdziwe Kaszuby, to mam wrażenie miejsce nietknięte przez szkodliwe wzorce telewizyjne, które robią ludziom siano w głowie. Pomyślałem sobie: pięknie. Taką dziewczynę sobie wymarzyłem.

Ile jesteście po ślubie?

Ze ślubem też jest historia. Mieszkaliśmy wtedy na odległość, bo Martyna studiowała w Gdańsku, a ja wróciłem do Łodzi. Któregoś dnia odbierałem brata mojego taty z lotniska. To mój chrzestny, bardzo bliska mi osoba.

– Jak tam z Martyną?

– A dobrze, myślę o tym, żeby się może latem oświadczyć. Pojedziemy do Rzymu czy gdzieś.

– Jak jesteś pewny, to nie ma na co czekać. W tym momencie planujesz i wszystko jest na dobrej drodze. Ale zaraz coś się może wydarzyć, cokolwiek, że ją stracisz. Życie płata figle. Tak jak my – jedziemy teraz samochodem, wszystko jest w porządku. Ale możemy złapać gumę.

Pięć minut później pękła nam opona. Lepszej ilustracji dla jego słów być nie mogło. Zadzwoniłem do zamku w Bytowie, gdzie w czasach Bytovii mieszkałem przez rok. Normalny krzyżacki zamek, chluba miasta. Poprosiłem panią Ewę, która była tam właścicielką, o wyszykowanie wszystkiego pod zaręczyny. Podekscytowała się strasznie, bo bardzo się lubiliśmy. Kolację przygotowano nam na baszcie. Świece, róże – petarda. Uklękłem i zacząłem się oświadczyć, a Martyna:

– Cooo? Poważnie?

Wszystko z taką miną: odejdź facet, co ty robisz! Ja się zaciąłem. Zacząłem się jąkać.

– Noo tak. Po… poważnie.

– No dobra.

I podała mi lewą rękę.

– A mogę drugą.

– No dobra masz.

Wszystko z taką normalnością, naturalnością. Ona taka jest. Zero fałszu. W piątek się oświadczyłem, w sobotę rano przyjechałem do rodziców panny młodej, kwiaty dla mamy, flaszeczka dla taty. Tata Martyny nie mógł uwierzyć, że już traci córkę. Siedział w kącie. Schował się za kwiatami. Słowa z siebie nie wydusił. W sobotę szliśmy na wesele, włożył sobie kieliszek w butonierkę koszuli i jak mało pije, tak tutaj pił ze wszystkimi.

Ojciec zawsze córki żałuje.

Na tym weselu był znakomity DJ, od razu pomyślałem, że chcę go u siebie na weselu. Dwa lata do przodu miał jednak zajęte jeśli chodzi o terminy. Jedyny wolny był za pół roku, bo coś się wysypało. Zastanawiałem się piętnaście sekund i powiedziałem:

– Wpisuj mnie. Wpisuj na sztywno. Jutro przyniosę zaliczkę.

Znowu wszystko szybko.

Jak się ojciec Martyny dowiedział, że nie tylko jego córka jest zaręczona, ale już nawet data ślubu wyznaczona, przeżył szok. My podnieceni, rozmawialiśmy o ogarnianiu sali, kucharkach, a on w ciężkim szoku. Dopiero teraz się odkręcił tak naprawdę. Byłem obcy, nie z Kaszub, a znaliśmy się stosunkowo krótko. Rozumiałem go. Martynie było czasami głupio, że on do mnie tak nieufnie podchodzi, a ja jej tłumaczyłem:

– Słuchaj, to jest troska ojcowska. To jest dobry człowiek i zrozumiałe, że w ten sposób reaguje.

Dzisiaj mamy już pięciomiesięcznego synka. Ekspresowo założyłem rodzinę, może nawet na wariackich papierach, ale jestem z niej mega dumny.

kuklis

kuklis1

A czym dziś zajmujesz się zawodowo?

Pracuję z ojcem, prowadzimy hurtownię instalacji gazowych do samochodów. 

Skąd u ciebie pomysł zaangażowania w politykę? Widziałem, że od niedawna należysz do Kukiz15.

Na razie to jest w powijakach. W jakimś stopniu utożsamiam się z tym programem, urzekło mnie też, że to jest ruch społeczny, a nie partia, która pobiera subwencje. Wierzę, że to po prostu ludzie, którzy chcą coś zmienić. Chciałbym działać lokalnie, w radzie miejskiej, żeby zwiększyć dostępność do sportu wśród młodzieży. Chciałbym, żeby Łódź stała sportem. Sam doskonale wiem jak wychowanie przez sport może poukładać mentalność i nauczyć zasad na całe życie.

Nie boisz się, że polityka to jeszcze bardziej śliskie środowisko niż piłkarskie?

Póki nie wejdę i nie zobaczę jak to jest, nie wypowiadam się. Wiele osób popełnia błąd oceniając człowieka bądź środowisko w ogóle jej nie znając. Ja tego błędu nie popełnię.

Powiedz Piotrek, czego ci życzyć?

Niczego.

Wszystko masz?

O wszystko zadbam.

Leszek Milewski

Z kim chciałbyś przeczytać sparing? Napisz do autora

Fot. FB Piotrka

Najnowsze

Weszło

Komentarze

9 komentarzy

Loading...