Wisła chce Piątka i Demjana, Wójcik sugeruje złapać za mordy, jubileusz Franka

redakcja

Autor:redakcja

11 maja 2013, 09:10 • 12 min czytania

Zapraszamy na sobotni przegląd prasy, w którym oprócz ligowej sieczki przede wszystkim kilka rozmów: z Janem Muchą w Fakcie, Januszem Wójcikiem w Super Expressie czy Włodzimierzem Lubańskim oraz Tomaszem Frankowskim na łamach Przeglądu Sportowego.

Wisła chce Piątka i Demjana, Wójcik sugeruje złapać za mordy, jubileusz Franka
Reklama

FAKT

Jan Mucha dla Faktu: David Moyes poradzi sobie w United

Reklama

Wiadomo już, kto od nowego sezonu zastąpi sir Alexa Fergusona (72 l.) na stanowisku trenera Czerwonych Diabłów. W czwartek poinformowano, że tę jedną z bardziej prestiżowych posad w świecie sportu obejmie David Moyes (50 l.). Człowiek, który przez jedenaście ostatnich lat z powodzeniem pracował w Evertonie. I który od 2010 roku prowadził w tym klubie byłego bramkarza Legii Warszawa, Słowaka Jana Muchę (31 l.). Mucha i jego klubowi koledzy mieli w czwartek wolne. Dlatego też oficjalnie o wszystkim dowiedzieli się z mediów. – Ale nie było to dla nas żadnym zaskoczeniem. Od dawna w klubie mówiło się, że boss pójdzie do Manchesteru United. Jest nam teraz żal, ale wiemy, że dla niego to wielka szansa. Jestem przekonany, że sobie poradzi, bo to podobny człowiek do Fergusona. Cierpliwy, myślący przyszłościowo, potrafiący budować zespól. A tutaj jeszcze Ferguson będzie go wspierał jako dyrektor sportowy – mówi Mucha w rozmowie z „Faktem”. Słowacki bramkarz w aktualnym sezonie najczęściej siedzi na ławce, wystąpił tylko w pięciu meczach o stawkę, ale o Moyesie nie powie złego słowa. – Kilka razy rozmawiałem z nim i pytałem, dlaczego nie gram. On mi szczerze odpowiadał, że potrzebuje w kadrze 25 zawodników i ciągle chce, bym był jednym z nich. To szczery człowiek, nie obiecuje ci nie wiadomo czego. Po prostu mówi, jak jest. I dzięki niemu piłkarze mu tak ufają. Nie jest dla nich kolegą, ma duży autorytet – opowiada „Faktowi” słowacki bramkarz, którego trzyletni kontrakt z Evertonem wygasa tego lata.

Piast walczy o premię i medale

Mają o co walczyć! W jednym z najciekawszych spotkań 26. kolejki piłkarze rewelacji ekstraklasy z Gliwic podejmują u siebie Śląsk Wrocław. Dla zawodników Piasta to gra nie tylko o podium, ale też o spore pieniądze. ilka dni temu prezes gliwickiego klubu Jarosław Kołodziejczyk (50 l.) mówił Faktowi o premiach, jakie czekają na jego zawodników. Za wywalczenie ponad 16 punktów jesienią na ich konta już wpłynęło pół miliona złotych. To nie wszystko. – Za utrzymanie się w ekstraklasie zespół ma obiecaną premię w postaci miliona złotych. Do tego dochodzi jeszcze premia za miejsce w lidze. Im ono wyższe, tym więcej trafi na konta zawodników. Tak powinno być, pieniądze powinny leżeć na boisku – tłumaczy Jarosław Kołodziejczyk. Za każde miejsce powyżej 12. w ekstraklasie piłkarze mają otrzymać dodatkowe 100 tys. złotych. فatwo obliczyć, że trzecie miejsce na koniec sezonu, to kolejny bonus w postaci 900 tys. złotych!

RZECZPOSPOLITA

Tekst o futbolowych zdrajcach w oparciu o Mario Goetze.

„Nienawidzimy cię tak bardzo, bo tak bardzo cię kochaliśmy” – napisali kibice Barcelony na wielkim transparencie przygotowanym na pierwszy mecz Luisa Figo w barwach Realu Madryt przeciwko ich drużynie na Camp Nou. Z trybun leciały pomarańcze, zapalniczki i butelki. Figo z trudem wykonywał rzuty rożne, sędzia nie wiedział, jak reagować. Transfer Portugalczyka był jedną z kart przetargowych w wyborach na prezydenta Realu. Florentino Perez obiecał, że jeśli wygra, podkradnie Barcelonie jej kapitana. Podkradnie, to znaczy kupi za wielkie pieniądze, ale to akurat nikogo nie obchodziło. Real wkraczał w fazę galacticos, co sezon sprowadzając gwiazdę. Figo był wtedy w szczytowej formie, z Realem wygrał Ligę Mistrzów. 56 milionów euro wydanych na niego w 2000 roku było wówczas najwyższym transferem w futbolu. W XXI wieku pieniądz przejął kontrolę nad futbolem i przywiązanie do klubowych barw stało się niemodne. Są piłkarze, którzy w ciągu dekady potrafią grać dla trzech nienawidzących się klubów z tego samego miasta i doskonale radzą sobie z presją. William Gallas występował w Chelsea, później przeniósł się do Arsenalu, od kilku sezonów jest podstawowym obrońcą Tottenhamu.

GAZETA WYBORCZA

Tekst o gliwickim meczu o europejskie puchary.

Ostatni raz Śląsk zmierzył się na wyjeździe z Piastem trzy lata temu, a tamto spotkanie również było bardzo ważne. Wtedy obie drużyny rywalizowały bowiem o to, kto ostatecznie z ekstraklasy spadnie. Ówczesny trener wrocławian Ryszard Tarasiewicz pojedynek w Gliwicach nazywał spotkaniem o życie, a jego podopieczni rozstrzygnęli go na swoją korzyść tylko połowicznie. Śląsk przegrywał z Piastem 1:2, przy porażce mógł wylądować nawet w strefie spadkowej, ale ostatecznie zerwał się ze stryczka i zremisował. Po dwóch kolejnych zwycięstwach wrocławianie zajęli na koniec sezonu 9. miejsce, a gliwiczanie spadli z ligi. Wrócili do niej dopiero w tym sezonie. Rzut oka na tamte wydarzenia pokazuje, jak wiele w obu klubach zmieniło się od maja 2010 roku. Śląsk nie jest już dołującym polskim średniakiem, tylko wciąż aktualnym mistrzem Polski, który w tabeli zajmuje miejsce trzecie i ma za sobą heroiczny bój w finale krajowego pucharu. Piast to z kolei rewelacyjny beniaminek z nowym stadionem, który mimo średniego budżetu zajmuje w stawce bardzo wysokie czwarte miejsce i ma realną szansę na to, by grać w eliminacjach Ligi Europejskiej. Dla drużyny trenera Marcina Brosza byłby to niebywały sukces. Przed rozgrywkami wielu obserwatorów zastanawiało się, czy ligowy nowicjusz, zespół złożony z tanich piłkarzy zagranicznych oraz krajowych – niechcianych w innych klubach, zdoła się w ekstraklasie w ogóle utrzymać. Zamiast walczyć o uniknięcie degradacji, rewelacyjny beniaminek rywalizuje jednak o europejskie puchary, a ma za sobą także zwycięstwo we Wrocławiu 3:1. Jeśli w niedzielę ponownie pokona Śląsk, to na cztery kolejki przed końcem wdrapie się już na ligowe podium. To dopiero byłaby sensacja.

Juskowiak: Gdyby Legia nie miała Dwaliszwilego, sprawa Ljuboi zostałaby zamieciona

Z początku zdziwiło mnie to, że obu Serbów potraktowano inaczej, ale, jak doskonale widać, Ljuboja w kontekście walki o mistrzostwo Polski nie jest dla Legii tak ważny jak Radović – twierdzi Andrzej Juskowiak, były napastnik reprezentacji Polski, obecnie ekspert telewizyjny, który nie ma złudzeń, że dni Ljuboi w Legii są policzone. W piątek Legia ukarała swoich serbskich piłkarzy za balowanie do późnej nocy po zdobyciu Pucharu Polski, ale trzy dni przed ważnym ligowym meczem w Białymstoku. Ale sankcje nie są jednakowe – Danijel Ljuboja został odsunięty od zespołu, Miroslav Radović w nim pozostał. Obaj zapłacili kary finansowe. – Taką decyzję zweryfikowała nie tyle forma zawodników, bo obaj ostatnio zawodzą, co ich przydatność dla drużyny – uważa Juskowiak. – Przecież Ljuboja, w przeciwieństwie do Radovicia, w meczu ze Śląskiem nie grał. To młodszy z Serbów powinien bardziej zadbać o regenerację sił przed meczem z Jagiellonią i to Radović proponował drinka prezesowi – mogłoby się wydawać, że oberwie bardziej. Upiekło mu się, bo dziś odgrywa ważniejszą rolę w zespole niż Ljuboja. Radović, mimo słabszych kilku kolejek, w oczach działaczy wciąż jest ważnym graczem – ocenia Juskowiak.

SPORT

Tomasz Podgórski o zainteresowaniu Śląska jego osobą.

Według informacji mediów Podgórski miałby zastąpić we Wrocławiu Sebastiana Milę, który ma pożegnać się z klubem z Dolnego Śląska. – Dziwne, że taka informacja ukazała się akurat przed meczem ze Śląskiem – śmieje się piłkarz z Gliwic. – Wcześniej nic o tym nie słyszałem, nikt z Wrocławia się ze mną nie kontaktował. Być może jakieś przymiarki rzeczywiście są, ale nic z tego jeszcze nie wynika, bo zawsze pod koniec sezonu jest ich mnóstwo – twierdzi „Podgór”. Zawodnik Marcina Brosza uważa, że gdyby było coś na rzeczy, to… – Media dowiedziałby się ostatnie. Jak bardzo chce się przeprowadzić jakiś transfer, to działa się po cichu i szybko. Im o czymś głośniej, tym prawdopodobieństwo, że do tego dojdzie, mniejsze… – mówi.

DZIENNIK POLSKI

Wisła już zaczęła łowy, chce Demjana i Piątka

Umowa Daniela Sikorskiego dobiegnie końca 30 czerwca i już teraz wiadomo, że Wisła nie skorzysta z opcji przedłużenia jej o kolejny rok. Trudno zatem się dziwić, że przy ul. Reymonta szukają napastnika, który wreszcie spełniłby oczekiwania i przede wszystkim regularnie strzelał bramki. Zainteresowanie Robertem Demjanem wydaje się oczywiste, bo to przecież aktualny lider klasyfikacji strzelców ekstraklasy. Strzelił w tym sezonie 12 bramek dla Podbeskidzia, a przy tym wkrótce wygasa jego kontrakt z klubem z Bielska-Białej. Oznacza to, że można pozyskać Słowaka bez kwoty odstępnego. Wszystko będzie zależało od tego, czy Wisła dojdzie do porozumienia z samym piłkarzem w sprawie kontraktu. Trochę inaczej ma się sprawa z Piątkiem. W tej chwili sytuacja wygląda w ten sposób, że ma on jeszcze przez rok ważny kontrakt z Polonią. Wiele wskazuje jednak na to, że i ten pomocnik będzie wkrótce wolnym zawodnikiem. Klub z Warszawy ma bowiem wobec niego ogromne zaległości w wypłatach. Zapewne jeszcze w maju Piątek stanie się wolnym piłkarzem i będzie mógł związać się z nowym pracodawcą. Wtedy – podobnie jak w przypadku Roberta Demjana – pozostanie wynegocjować z zawodnikiem warunki kontraktu. Taka oferta została już zresztą przygotowana. Piątek o tym wie, a w Wiśle czekają tylko na rozwój wypadków, czyli wspomniane rozwiązanie kontraktu zawodnika z Polonią.

SUPER EXPRESS

Janusz Wójcik: Szatnię Legii podzieliła polsko-serbska wojna

Czy Legia zdobędzie mistrzostwo Polski?
– Legia jest słaba, coraz słabsza. Jest źle przygotowana fizycznie i znajduje się na krawędzi. Obawiam się, że pierwsze potknięcie będzie już w Białymstoku w sobotę z Jagiellonią. A potem przyjeżdża jeszcze Lech. Wystarczy spojrzeć na poziom finału Pucharu Polski. Był podwórkowy, to jest dramat!

Według Jana Urbana Legia to jednak silny kolektyw…
– Jasiu Urban chyba nie wie, co mówi. W szatni rządzi nie trener, nie większość, tylko piłkarze z Serbii. To jest jakaś gigantyczna pomyłka. Janek, złap ich wszystkich za mordę, aż będą piszczeć! Przykład: panowie Ljuboja i Radović, którzy balują po przypadkowym zdobyciu Pucharu Polski. Biorą dobrą kasę i się bawią, a nie grają w piłkę. Nie ma nikogo, kto by ich mocno przycisnął do ściany, ażby dostali czkawki.

Skąd pan wie, że tak właśnie jest?
– Spotykam się z wieloma ludźmi, rozmawiam z piłkarzami. Wszyscy mówią jedno – w Legii szatnią rządzą Serbowie. Pozwolono im się panoszyć, tak jakby jeden nazywał się Messi, a drugi Ronaldo. To jest nieprawdopodobne. Tę drużynę ogarnia coraz większa słabość. Legia wpada w wielki dół, z którego trudno będzie się podnieść.

Rozmowa z Mariuszem Stępińskim.

12 maja kończysz 18 lat… Czeka na to wielu menedżerów, bo będziesz już mógł podpisać profesjonalny kontrakt. A podobno interesuje się tobą cała Ekstraklasa i wiele klubów zagranicznych.
– Zawsze moim marzeniem był wyjazd za granicę. Ale czy to jest odpowiedni moment? Jeszcze będę się zastanawiał. Jeśli dojdę do wniosku, że tak, to spakuję się i pojadę, a jeśli stwierdzę, że nie jestem gotowy, to zostanę w Polsce. W niedzielę wraz z menedżerem spotykamy się z zarządem Widzewa i wtedy zapadną decyzje.

A co myślisz o wyjazdach polskich piłkarzy za granicę w młodym wieku?
– Każdy przypadek jest indywidualny. Arek Milik wyjechał i siedzi na ławie, ale uważam, że niedługo zacznie grać i okaże się, że wyjeżdżając, dobrze zrobił.

O czym marzysz, osiągając 18 lat?
– Ł»ebym nie zwariował i pozostał tym samym chłopakiem, jakim jestem teraz. Ł»eby było zdrowie. Z innymi sprawami sobie poradzę.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Włodzimierz Lubański: Górnik to przeciętna drużyna

Co się dzieje z Górnikiem Zabrze?
– Nic się nie dzieje. Kiedyś już wam powiedziałem, że to nie jest zespół ligowej czołówki, lecz przeciętna drużyna, w której repertuarze od czasu do czasu zdarzają się dobre występy. Rozumiem rozgoryczenie kibiców, którzy myśleli, że po dobrej jesieni Górnik pójdzie za ciosem. Jednak to, co drużyna Adama Nawałki zrobiła w pierwszej rundzie, było czymś wyjątkowym. Mieliśmy fajną sportową niespodziankę, która nie miała jednak żadnego solidnego fundamentu. Nic, absolutnie nic nie wskazywało na to, że tamten stan rzeczy potrwa dłużej.

Dlaczego?
– Największym problemem Górnika i jedną z przyczyn wiosennych porażek jest brak wybitnych piłkarzy. Już dawno twierdziłem, że warunkiem miejsca zabrzańskiej jedenastki na podium będzie świetna gra Prejuce’a Nakoulmy i Ireneusza Jelenia. Gdyby oni przypomnieli sobie najlepsze występy i grali dobrze i równo przez całą wiosnę, mógłby stać się cud. Bez tego wszystko oparte jest na kolektywnej grze i taktycznym sznycie narzuconym przez Nawałkę. Trener potrafił się dogadać z piłkarzami i przygotował taktykę na miarę ich możliwości. Jesienią była ona konsekwentnie realizowana, do tego doszło trochę szczęścia, zawodnicy nabrali zaufania do tego, co robią, i były wyniki. Obecnie ta sama receptura już jednak nie działa. Dwa, trzy najważniejsze ogniwa lekko obniżyły loty lub wypadły z powodu kontuzji i niestety, ale Górnika nie ma.

Błędem było ściągnięcie zimą piłkarzy, którzy najlepsze lata mają za sobą?
– Słyszę narzekania, że nie należało brać zgranych kart, czyli Zahorskiego i Bonina. Jednak, i to jest kolejny wielki problem Górnika, klub nie ma pieniędzy, żeby wziąć lepszych. Te transfery zostały wymuszone przez okoliczności. Oczywiście, trzeba się w takiej sytuacji liczyć z wszelkimi konsekwencjami.

Tomasz Frankowski przy okazji meczu numer 300 w Ekstraklasie.

Po raz trzysetny zagra pan w ekstraklasie, co pamięta pan z jubileuszowych spotkań?
– Ł»e nie wypadały jakoś szczególnie, można nawet powiedzieć, że były raczej kiepskie. Pierwszy mecz – debiut w ekstraklasie przegraliśmy 0:3 z Ruchem Chorzów. To było zaraz po tym jak zdobyłem z kolegami mistrzostwo Polski juniorów. Nie był to debiut marzenie. Przeciwko Ruchowi zagrałem z pół godziny, może jeden aut wyrzuciłem. Pamiętam co przypomniał mi po latach , że w zespole gości rozgrzewał się obok mnie Michał Probierz mój późniejszy trener. Do dziś niektóre miejsca na połowie „starego” stadionu pamiętają tamte czasy, ale chyba już niedługo, bo robota przy nowym obiekcie powoli, ale jednak idzie do przodu.Lepszy, przynajmniej mając na uwadze wynik miałem debiut w Jagiellonii, w drugiej lidze, choć wtedy graliśmy jednocześnie jeszcze rozgrywki juniorskie. Zwyciężyliśmy 3:0 z Bełchatowem. Zmieniłem w końcówce 33-letniego Białorusina Siergieja Sołodownikowa. Jakiś dziennikarz napisał, że prawie 20 lat różnicy między nami nie było widoczne. Diabeł wie, czy to był komplement. Bardzo lubiłem wówczas powroty z meczów wyjazdowych. W autokarze starsi zawodnicy opowiadali często dowcipne historie. No i podejście do alkoholu było wtedy jakieś takie liberalne. Niektórzy docierali do Białegostoku na lekkiej „bombie” bo i wyjazdy były dalekie.

Pierwszy mecz pan pamięta, ale pierwszego gola w ekstraklasie na pewno bardziej.
– A zdecydowanie. Z Szombierkami Bytom. Przegraliśmy 2:3. Sponsor Jagiellonii pan Dąbrowski powiedział, że jak zdobędę gola to dostanę 200 dolarów. Dla mnie to była wówczas wielka kasa a i teraz to przecież niemało. Nie mam pojęcia jak stał wtedy dolar. Stypendium miałem milion złotych, które po jakimś czasie podniesiono mi do dwóch milionów. Za całą pierwszą wypłatę kupiłem sobie buty adidasa, lecz pudełko z doklejoną ceną wyrzuciłem, by nie denerwować mamy. Z tymi Szombierkami prowadziliśmy 1:0, lecz po przerwie straciliśmy trzy gole. Przy stanie 1:3 dostaliśmy karnego. Pozwolono mi strzelać i myślami mogłem być przy wypłacie 200 dolarów. Nazajutrz zadzwoniła do mnie sekretarka z firmy pana Dąbrowskiego, żebym przyszedł po nagrodę. Pan Dąbrowski dał mi sto dolarów. – Bramka z karnego to nie to samo, co z akcji – wyjaśnił obniżkę.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama