Do Polski przyjechał jako piętnastolatek i praktycznie od razu zrobiło się o nim głośno. Był przymierzany do wielu klubów, lecz do dzisiaj nie rozegrał choćby jednego meczu w Ekstraklasie. Po świetnym sezonie we Flocie Świnoujście trafił do 2. Bundesligi, do Energie Cottbus, ale tam również nie było mu dane powąchać murawy i po pół roku wrócił do Polski. Charles Nwaogu zrezygnował z podpisania kontraktu z Legią, nie chciał jechać na testy do Lecha, ale – jak sam twierdzi – jedyną rzeczą, której żałuje, jest coś zupełnie innego…
Swój pobyt w Polsce zacząłeś z wysokiego pułapu. W 2006 roku, jako szesnastolatek, byłeś bliski związania się kolejno z Legią Warszawa, Wisłą Kraków i rumuńską Unireą Urziceni. Dlaczego nie wyszło?
Dostałem kontrakt w rezerwach Legii, ale poprosiłem o tydzień na testy w pierwszym zespole. Jeśli trener powiedziałby, że się nie nadaję – OK, podpisałbym ten kontrakt z drugą drużyną. Oni powiedzieli wtedy: nie, nie, tutaj podpiszesz, będziesz grał i dostaniesz szansę na przyszłość. Ja odpowiedziałem, że nie. Wtedy do Skorupskiego, który był moim opiekunem i miał pełnomocnictwo moich rodziców, zadzwonił Dan Petrescu z Wisły. Już miałem podpisywać kontrakt, ale coś się zdarzyło w pokoju, w którym siedzieli Skorupski, Petrescu i Cupiał. Nie wiem, co tam było i nie chcę o tym rozmawiać. W gazetach pisali, że menedżer chciał za dużo. Później Petrescu stracił pracę i pojechał do Rumunii, do Unirei. Zaprosił mnie tam na testy, na które pojechałem. Wszystko było dobrze poukładane, miałem wrócić na nowy rok, ale znowu stało się coś, czego nie rozumiałem. Przez to straciłem zaufanie do Skorupskiego. Później dostałem telefon od Petrescu. Mówił: nie chcę pracować z tym twoim menedżerem.
Wiesz, zawodnik może się pokazać, ale drugi jest menedżer. Oni tylko siedzą i czekają na okazje, żeby zarabiać bez pracy. Teraz nie mam menedżera, ale kiedyś łatwo dałem się nabrać. To jest jedyna rzecz, której żałuję w życiu. Jednemu kiedyś zaufałem, podpisałem umowę i wziąłem moje kopie. Wtedy powiedział: nie, nie, oddaj mi je, muszę jeszcze podbić pieczątkę. Nie chciałem tego robić, ale w końcu zaufałem i dałem mu kontrakt. Ale zastrzegłem: tylko wróć od razu i daj mi moje kopie. Nie dostałem ich z powrotem przez rok! A na koniec sezonu, gdy miałem już we Flocie 20 bramek i było głośno, że Charles odchodzi do Cottbus, wysłał mi tę umowę. Ale wiesz, co zrobił?
Nie mam pojęcia.
Dodał dużo rzeczy, których wcześniej nie było! Na przykład, że jeśli podpiszę kontrakt bez jego zgody, to będę musiał zapłacić tyle i tyle. I dlatego nie chciał dać mi tej umowy wcześniej, gdy prosiłem. Teraz mam sprawę w sądzie, problemy.
Spotkałeś się w rezerwach Legii z Robertem Lewandowskim?
Był, ale odesłali go z powrotem. Dlatego nie lubi Legii, nie? (śmiech) Mówili, że nie jest jeszcze gotowy, czy coś takiego. Obraził się, poszedł do Znicza Pruszków.
Ty również ostatecznie wylądowałeś w Pruszkowie. Była wtedy między wami duża różnica?
Robert był ode mnie lepszy, bo dostał szansę. Kiedy pojechałem podpisywać umowę z Energie Cottbus, trener powiedział do mnie: Charlie, mam nadzieję, że będziesz strzelał jak we Flocie. Ja odpowiedziałem: zawodnik, który siedzi na ławie, niczego nie pokaże. Jeśli ktoś dostanie pierwszą, drugą, trzecią szansę, to w końcu musi z niej skorzystać. Piłkarz czuje się najlepiej, kiedy ma trenera, który mu ufa. Wtedy może stać się lepszy zarówno jako zawodnik i człowiek.
W Zniczu, z tego co wiem, o takie zaufanie było ciężko.
W Pruszkowie awansowaliśmy z trzeciej ligi do drugiej. W pierwszej rundzie „Lewy” grał dobrze, strzelał gole, wygrywaliśmy i ciężko było dostać szansę. Później przyszedł trener Grembocki. Moje życie stało się trudne, bo gość zawsze mi jeździł: po co przyjechałeś do Polski, tu jest Polska, dla Polaków, w Polsce będą grali tylko Polacy, że mam wracać. Wszystko przy reszcie zawodników. Raz powiedziałem o tym Skorupskiemu, a on zadzwonił do mojego kolegi, Mikołaja Rybaczuka, żeby o wszystko dopytać. Miałem wielu świadków, ale nikt nie potrafił powiedzieć wtedy prawdy. Bali się, że jak powiedzą, to Grembocki nie będzie ich wystawiał!
Teraz, gdy przychodziłem do Floty, był tu mój kolega, który nie grał (Christian Nnamani – przyp. red.). Ale nie dlatego, że nie potrafił. Nie. Po prostu trener Nowak miał coś przeciwko niemu i mnie. Ludzie, którzy przychodzili na treningi widzieli, że tak było. Czasami nie mogłem wytrzymać. On pokazywał na treningach jakieś ćwiczenia, zaczynaliśmy je robić i wystarczył jeden zły ruch, żeby szedł ostro na mnie i Christiana. Ale jak inni zawodnicy robili gorzej niż my, nie mówił nic. Po prostu nic! Chciałem się pokazać, ale nie wiedziałem jak, bo trener mi nie pomagał ani trochę.
A jak było z Petrem Nemecem? W mediach wielokrotnie pojawiały się wypowiedzi piłkarzy Arki, którzy narzekali na zbyt ciężkie treningi.
Nemecowi zależało tylko na bieganiu, bez piłki. Ja nie jestem dobry technicznie. Jak mam być lepszy, jak tylko biegamy, biegamy i biegamy? A widzisz jak gra teraz Arka? Lepiej, czy nie?
Od połowy listopada przegrała tylko dwa mecze.
No widzisz. Trochę zmian i już jest lepiej. Nemec ma styl treningu, który nie działa na wszystkich. Są zawodnicy, którzy potrzebują ciężkiego treningu żeby być lepsi, a są tacy, którzy nie powinni trenować tak mocno. W swoim stylu Nemec jest dobry, ale u Dana Petrescu czy w Niemczech, w Energie, też trenowaliśmy ciężko, tylko z piłkami…
Pamiętny rzut karny niewykorzystany w meczu z Zawiszą Bydgoszcz, do którego podszedłeś samowolnie i spudłowałeś, przelał czarę goryczy?
Pisali, że Arka mnie wyrzuciła, a to ja rozwiązałem umowę. Nemec nie przyszedł powiedzieć mi w oczy: Charlie, nie byłeś dla mnie fair, nie będziemy w stanie dalej pracować. Był tylko na jakimś zebraniu i oznajmił, że dostanę karę finansową, ale później i tak nie będę miał wielu szans na grę. Powiedziałem: dobra, cofnijcie mi karę, ale za to rozwiązuję umowę. Później poszedłem z tym do prezesa. Mówił mi, żebym poczekał, że Nemec nie zostanie tutaj na zawsze, a ja mam jeszcze długi kontrakt. Chciał mnie przekonać, że to nie jest dobre rozwiązanie, ale pozostałem przy swoim.
Często spotykasz się w Polsce z przejawami rasizmu?
Jak grałem w Arce i jeździłem do Gdańska, bardzo często. Ale w Świnoujściu nic takiego się nie zdarza.
Nie? A sytuacja z Damianem Staniszewskim, byłym kolegą z drużyny, którego w 2009 roku znokautowałeś w czasie meczu ligowego z ŁKS-em? Podobno nazwał cię wtedy – cytuję – „jeb… czarnuchem”.
Eee, to już zamknięty temat. Bez komentarza. (śmiech)
To prawda, że w 2010 roku nie zgodziłeś się na wyjazd na testy do Lecha Poznań?
To było tylko gadanie, niczego konkretnego o Lechu nie słyszałem. O testach powiedział wtedy dyrektor. Ale ja bym się nie zgodził. Po co miałbym jechać na testy?
Po to, żeby w końcu spróbować zagrać w Ekstraklasie. Czy to nie najwyższy czas?
Każdy by chciał zagrać w Ekstraklasie, ja też, ale dzisiaj mogę powiedzieć, że miało być tak jak było. Zobaczymy jak wyjdzie z Flotą. My też walczymy o awans i sprawa jest otwarta. Teraz, u trenera Kafarskiego, jest o wiele lepiej. Czuję się z nim dobrze. Dał mi szansę i trzeba mu za to podziękować. Kiedy jestem na boisku daje z siebie ile mogę.
Mateusz Sokołowski