Strefa mieszana po finale najlepiej oddaje, w jakim stanie jest dzisiejsza Legia. Zmęczona sezonem, niekreatywna, przyklapnięta, z nosami na kwintę. Gdyby przypadkowego człowieka wpuścić do miejsca, w którym legioniści udzielali dziś wywiadów, na pierwszy rzut oka pewnie by pomyślał, że ma do czynienia ze średniakiem, który właśnie wtopił z jeszcze gorszym przeciętniakiem i zsunął się w pobliże strefy spadkowej. Ale z drugiej strony… Może – z perspektywy Jana Urbana – to dobrze? Może faktycznie nie było czego świętować? Może ci goście sami widzą, że to, co prezentują, jest może nie mizerne, ale zdecydowanie poniżej oczekiwań?
Nigdy specjalnie nie wierzyliśmy w sens pomeczowych rozmówek, bo te kilka minut stękania momentalnie zostaje przeklepane, przeklejone i przemielone we wszystkich serwisach. Od największego do najmniejszego. Lubimy jednak czasem stanąć i obserwować same reakcje zawodników, bo z większości z nich czyta się jak z otwartej książki. Dziś też tak sobie słuchaliśmy… Jodłowiec? Zero uśmiechu, ale błędu oczywiście nie popełnił. Furman? Coś tam dukał, ale akurat jego słaby nastrój można było zrozumieć przez uraz barku. Łukasik? Od razu kilku osobom rzucił stanowcze „nie”. Ł»ewłakow coś tam pożartował, ale widać było, że daleko mu do śmiechu. Już większą radość przejawiali piłkarze Śląska, którzy co prawda zgodnie podkreślali, że finał przegrali w u siebie, to jednak nie wyglądali na podłamanych. A na przystadionowym parkingu – wręcz przeciwnie – na całkiem wesolutkich. I w sumie trudno im się dziwić. W końcu zaprezentowali się bardzo dobrze na tle potencjalnego mistrza.
Tylko co to za potencjalny mistrz?
Legia nie potrafiła przeprowadzić składnej akcji przeciwko drużynie, w barwach której gra facet z ligi zakładowej, największy leń w historii ligi, najbardziej fałszywa z fałszywych dziewiątek, a wynik ma dla niej ratować duet Więzik – Gikiewicz (swoją drogą, to chyba najbardziej upokarzająca zmiana w dziejach Śląska). Mało tego – przegrywa z taką drużyną. Daje się stłamsić. Nawet po stracie bramki na 0:1, która – jak można było się spodziewać – „zrobiła” mecz, kompletnie nie potrafi się podnieść. Brakuje współpracy między formacjami, przesuwania, wychodzenia na pozycje. Urban próbuje coś zmienić. Schodzi Gol. Ewidentnie podminowany, przeczuwając zapewne, że to jego koniec na Łazienkowskiej. Wchodzi Łukasik. Coś daje? Destrukcję i niezłe pierwsze podanie. Trochę mało, jak na mistrza. Wchodzi Radović. Jakieś udane zagranie? Jakiś błysk? Zero. Kosecki też bezproduktywny. Gdzieś tam w tle miota się Dwaliszwili, Saganowski haruje jak wół, choć nic z tego nie wynika i jeśli ktoś rzeczywiście trzyma swój wysoki poziom, to jak zwykle Jędrzejczyk. Ale akurat ten gość to już od dawna inna bajka. Nie-ekstraklasowa, powiedzmy.
To nie Śląsk zagrał wybitnie, jak niektórzy twierdzą. To Legia zagrała bezbarwnie. Gorzej niż z Lechią, gorzej niż z Piastem. Nie czarujmy się, szklanka nie jest do połowy pełna, jest do połowy pusta. Puchar tylko zamazuje ten obraz.
Nie tak dawno jeden z zawodników Legii pokazał nam serię wiadomości, jakie dostał od fanów po jednym z wymęczonych zwycięstw. I mówi tak: – Patrz, niby same gratulacje, ale wszędzie: „musicie poprawić styl”, „musicie poprawić to, tamto”. Cały czas to samo. A my przecież wygrywamy, jesteśmy liderem. To naprawdę tak mało?
Jak na mistrza, od którego oczekujemy, że nie przyniesie wstydu w pucharach – tak, to mało. Brutalnie mało. Tym bardziej, że dzisiejszy mecz ze Śląskiem nie był wyjątkiem, lecz wyłącznie kontynuacją tej marnej tendencji. Z Lechią była cienizna, z Piastem tak samo, z Pogonią udało się wygrać, ale to tylko Pogoń, a przy zwycięstwie nad Wisłą kluczowy był niewidomy Jarzębak. Jak to ładnie ktoś ujął, nad Łazienkowską krąży widmo Skorży, bo ten zespół stylu nie ma za grosz.
Wiele, bardzo wiele będzie teraz zależeć od tego, czy Lech faktycznie zaczyna jechać na rezerwie, czy jego ostatnie występy to tylko drobna awaria, a bak wciąż jest pełny. Na tę chwilę – i po raz kolejny odwołamy się do Skorży – to właśnie Lech bardziej przekonuje, Lech ma częściej przebłyski dobrej gry, Lech wpadł w zadyszkę nieco później i – jak na razie – na krócej. Dzisiejsza strefa mieszana wyglądała właśnie w ten sposób, nie ze względu na wynik 0:1. Legioniści doskonale wiedzą, że puchar jeszcze nie ma takiej rangi, jaką powinien mieć. Legioniści wiedzą, że najważniejsze jest mistrzostwo. I przede wszystkim – wiedzą, że dzisiaj Śląsk obnażył ich słabość w walce o ten tytuł. Smutek na ich twarzach powinien być miodem dla poznaniaków. W tym momencie to oni są faworytem, a jeśli oglądali w telewizji pomeczowe wywiady z legionistami, musieli widzieć, że w oczach ich rywali czai się strach, rezygnacja i zwątpienie. Czy to wykorzystają? Pewne jest jedno. Duch Macieja Skorży krąży nad Legią nie tylko dlatego, że drużyna nie ma stylu, ale również dlatego, że liga jest ciekawsza. I dziś skłaniamy się do tezy, że może się zakończyć dokładnie tak jak wówczas, gdy to Skorża siedział na miejscu Urbana. Ot, taki luźny wniosek po finale…