Barcelona regularnie, co kilka tygodni musi udowadniać, że wieści o jej śmierci są przedwczesne, że zmierzch wielkiej ery ciągle nie nastąpił. Częściej niż kiedykolwiek poddawana jest testom, które zawsze zdają się być ostateczne i decydujące, choć są tylko do momentu, kiedy nadchodzi kolejny. Musiała potwierdzać swoją klasę w rewanżu z Milanem, wcześniej w całej serii gier z Realem. Lanie jakie sprawiła Włochom w meczu rewanżowym sprawiło, że o Katalończykach pisało się jak o drużynie z innego świata. Ale dziś znów wszystko może obrócić się o 180 stopni.
Z czterech ostatnich meczów Ligi Mistrzów Barcelona wygrała tylko jeden. Rewanż z Paris Saint Germain miał pokazać… i pokazał, że od wielkości Messiego uzależniona jest jak żaden inny wielki zespół od swojego asa. Argentyńczyk wciąż leczy kontuzję, jego temat wraca jak bumerang. Ale przed rewanżem z PSG też ją leczył, wszedł po przerwie i zrobił swoje. Poleciał z zespołem do Monachium, wczoraj trenował jak pozostali, a to oznacza tylko jedno – ZAGRA. I to nie kwestia tego, co sądzi o tym trener czy lekarze. Raczej kwestia jego chęci. Ma tak od zawsze.
W świetnej książce Grahama Huntera, odkrywającej kulisy Barcelony, jest taki krótki, wiele mówiący fragment. Cytujemy: – Pod koniec sezonu doszło do decydującego o tytule meczu z Espanyolem. Barca wygrała, ale Messi zderzył się z rywalem, stracił przytomność i doznał poważnego pęknięcia kości policzkowej. Osiem dni później Barca miała się spotkać z lokalnym rywalem po raz kolejny, tym razem w finale młodzieżowego Copa Catalunya. Nie było szans na występ Messiego, ale on błagał o pozwolenie. Inni piłkarze zaczynali się martwić: „finał bez Messiego”. Carles Puyol doznał wcześniej podobnego urazu, a specjalista, który przygotował ochronną plastikową maskę dla „Puyiego” wciąż ją miał. Messi dostał pozwolenie na występ pod warunkiem, że założy maskę, choć i mimo to gra była dla niego olbrzymim ryzykiem.
Jest niedziela, 4 maja 2003 roku. 7. Minuta pierwszej połowy finału. Messi podbiega do ławki, twierdzi, że przez maskę za bardzo się poci i nic nie widzi, po czym rzuca ją do Garcii i jego asystentów. Zapomniał o wszystkich zasadach i ostrzeżeniach, a zanim zdążyli go zdjąć, strzelił gola, potem jeszcze jednego. Przed przerwą Pique podwyższył na 3:0, a trenerowi Garcii udało się przekonać Messiego do zejścia z boiska dla własnego bezpieczeństwa.
Tyle a propos Messiego. Wszystko jasne.
Drugi dylemat, z którym zmaga się Barcelona po raz kolejny brzmi: kto zagra obok Pique? Lista nieobecnych liczy trzy nazwiska. Na treningach przyspieszony kurs gry obok starszego kolegi przechodzi nieograny dotąd Marc Bartra, choć akces do gry zgłasza również Eric Abidal. – Musimy brać go pod uwagę – dyplomatycznie przytakuje Jordi Roura, ale na dziś pomysł ten wydaje się równie ryzykowny, co gra z niedoświadczonym Bartrą. Ten z kolei mówi: „Od zawsze widziałem się w tym wielkim klubie. Jeśli dostanę szansę, czuję, że nie zawiodę”. Hiszpańskie dzienniki zgodnie wymieniają go w prognozowanych składach, choć z ankiety w „El Mundo Deportivo” wynika, że kibice chętnie zobaczyliby jednak Francuza.
Po raz ostatni zespoły Barcelony i Bayernu zmierzyły się w sezonie 2008/2009 w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Na Camp Nou Katalończycy wygrali 4:0, w Monachium skończyło się remisem 1:1, ale nikt nie ma wątpliwości, że to był inny Bayern i – mimo wszystko – nieco inna Barcelona. Bawarczycy nie mają w tym sezonie słabych momentów. Powoli wkraczają do innego piłkarskiego świata, w którym Hiszpanie tkwią od dawna. Solidna, dobrze naoliwiona i zabójczo skuteczna niemiecka maszyna poprzedni sezon przegrała na każdym froncie, ale nie zachwiało to nią w żaden sposób. Ciągle ma pieniądze, pomysł oraz ludzi, którzy zdają się mieć wizję jak wprowadzić monachijczyków na europejskie szczyty. W lidze niemieckiej Bayern nie przegrał od końcówki października. Notuje passę 21 meczów bez porażki i 13 kolejnych zwycięstw. Tylko w tym roku kalendarzowym pięć razy wygrywał wyżej niż różnicą trzech goli. W Lidze Mistrzów małą skazą pozostaje rewanżowy mecz z Arsenalem, ale już ostatnia faza rozgrywek równała się maksymalnej dominacji nad najlepszym we Włoszech Juventusem. Gołym okiem widać, że Bayern konsekwentnie buduje swoją wielkość na lata. – I chce być w tym jak Barcelona – mówi przed dzisiejszym meczem Frans Hoek, który pracował w obu klubach.
Bayern też ma swoje problemy. A raczej problemiki. Zawieszonego za kartki Mandzukicia musi zastąpić ktoś z dwójki Mario Gomez – Claudio Pizarro. – Każdy trener zazdrościłby mi takiego dylematu – słusznie przyznaje Heynckes, bo z jednej strony dysponuje Peruwiańczykiem, który w meczu z HSV miał udział przy… sześciu golach. Sam strzelił cztery, a dwa wypracował. Z drugiej widzi zaś Gomeza, który w Pucharze Niemiec potrzebował paru minut, żeby skompletować hat-tricka. Na pytanie: „który z napastników jest numerem jeden?”, Heynckes odpowiada: cała trójka. Zgadza się z włodarzami Barcelony, że kluczową sprawą będzie to który zespół zdoła przejąć kontrolę nad środkiem pola. Obie ekipy w swoich ligach zdecydowanie górują nad przeciwnikami. Barcelona ze względu na swój styl od niepamiętnych czasów w każdym meczu ma przewagę posiadania piłki, ale Roura tym razem mówi: – Wiemy jak trudno będzie przejąć zdominować Bayern. Trudniej niż kiedykolwiek. Heynckes oburza się, gdy słyszy pytania, czy przed spotkaniami z Barcą szuka pomocy u Guardioli. Prosi o więcej szacunku dla własnej pracy. Chce odejść jako zwycięzca i dokonać tego w pojedynkę.
Nikt nie ma wątpliwości, że decydujący o losach dwumeczu może okazać się dzisiejszy wieczór. Nie to jak Katalończycy zagrają na własnym terenie, ale to ile zdołają zdziałać na wyjeździe. – Mecz na Alianz Arenie na 80 procent rozstrzygnie rywalizację – tak według dziennikarzy „Sportu” miał powiedzieć swoim piłkarzom Tito Villanova podczas wczorajszego treningu. Niemieckie media tymczasem tylko podgrzewają atmosferę wokół bawarskiego klubu. Mario Goetze od przyszłego sezonu piłkarzem Bayernu – pisze „Bild”, jego informacje potwierdza „Ruhr Nachrichten”, a na koniec sami włodarze Borussii Dortmund. Monachijczycy mają zapłacić za niego 37 milionów euro, wykorzystując klauzulę w kontrakcie zawodnika Borussii i oferując mu zarobki na poziomie 7 milionów rocznie.
Transferowa bomba. Właśnie dzisiaj – w dniu meczu z Barceloną.

