Za dwa miesiące skończy 41 lat, a w niedzielę strzelił swoją sto dziewiątą bramkę w lidze. Bije kolejne rekordy, mając już tytuł najstarszego zawodnika grającego w barwach Lecha, najstarszego strzelca w Ekstraklasie, wkrótce może również najstarszego piłkarza świętującego mistrzostwo Polski. Piotr Reiss zapowiada jednak, że drugiego czerwca, podczas fety na poznańskim rynku, definitywnie zakończy karierę. Czym zajmie się później? Cóż, wszystko wskazuje na to, że ma co robić. Jeśli jeszcze nie słyszeliście, dobrze zapamiętajcie nazwę: „Akademia Reissa”.
Projekt, który postanowiliśmy wziąć pod lupę, przede wszystkim ze względów finansowych. Zawsze dobrze wiedzieć, jak kręcić dobry biznes…
Musimy przyznać, że jechaliśmy do Poznania z mieszanymi odczuciami. Z jednej strony suche liczby muszą budzić szacunek – grubo ponad 2300 dzieciaków grających w piłkę pod okiem ponad 100 trenerów w ponad 50 różnych lokalizacjach rozrzuconych po całej Wielkopolsce, a nawet poza granicami województwa. Z drugiej – myśleliśmy – przecież to w gruncie rzeczy ściąganie kasy z rodziców małolatów, za to, że na orliku czy hali ktoś prowadzi im jakieś zajęcia z pogranicza piłki nożnej i gimnastyki ogólnorozwojowej. Śpią na forsie, zarabianej na nieświadomych dzieciakach i ich naiwnych rodzicach? A może faktycznie próbują stworzyć innowacyjny, przytłaczający rozmachem i profesjonalizmem, system szkolenia dzieci i młodzieży? Czym jest Akademia Reissa, kto ją prowadzi, na czym polega jej specyfika? Jaką rolę odgrywa w niej Piotr Reiss, jak traktuje ją starszy brat z Lecha Poznań i przede wszystkim – co się dzieje z dzieciakami, którzy do niej uczęszczają?
Przygotowanie się do wizyty u Reissa, w budynku jego Akademii, z udziałem prezesa całej organizacji, Piotra Mateckiego nie należało do najłatwiejszych. Ciężko było bowiem znaleźć… jakąkolwiek negatywną opinię. Pytamy znajomych w Poznaniu – żadnych uwag, żadnych skarg. Profil szkółki na Facebooku – ani jednej negatywnej opinii, niestety nie wiemy, czy z braku skarg w ogóle, czy jedynie dzięki uważnej moderacji. Dopiero w jakichś ciemnych zakamarkach Internetu (bodajże komentarze na stronie Gazety Wyborczej) jest jakaś poszlaka – zbyt duża liczebność grup, małe zaangażowanie właścicieli, wykorzystywanie marki Piotra Reissa do ściągania pieniędzy za grę w dziadka na orliku… Niewiele, ale warto sprawdzić.
Centrum Dowodzenia Światem
Już samo wejście do siedziby Akademii Reissa weryfikuje wyobrażenia. Termin „akademia piłkarska” wywołuje skojarzenia z jakimś budynkiem z szatniami i salą konferencyjną, dwoma boiskami i portierem w głównym holu. Tutaj tymczasem wita nas bardzo niepozorny budynek, spory kawałek od centrum miasta, bez murawy, czy piłkarskich przebieralni. Otwiera nam Piotr Matecki, prezes zarządu klubu sportowego, czyli Akademii Reissa. Na „Reksia” musimy chwilę poczekać, właśnie trenuje z dzieciakami na Ratajach.
Jeśli ktoś sądzi, że biuro akademii to miejsce, w którym Piotr Reiss upycha jedynie kolejne walizki z pieniędzmi, prowadząc w Excelu prowizoryczną listę płatności, mógłby się poczuć przytłoczony. Choć z zewnątrz biuro wygląda jak oddział banku,, w środku to profesjonalnie urządzone centrum planowania połączone z powierzchnią sklepową. – To taka nasza centrala, w której zapadają wszystkie najważniejsze decyzje, drugie biuro znajduje się w Zielonej Górze, dowodząc Akademią Piłkarską Falubaz. Stąd zarządzamy całym przedsięwzięciem, pracuje u nas codziennie ponad dwadzieścia osób, trzech chłopaków odpowiada za przygotowywanie konspektów treningowych, jest dyrektor sportowy, doradca zarządu ds. sportu, dział marketingu, rozwoju, handlu i windykacji… – tłumaczy i wymienia Matecki, który od samego początku współtworzy z Reissem Akademię. – Ja zajmuję się sprawami organizacyjnymi, Piotr szkoleniem, m.in. odwiedzając kolejne lokalizacje oraz konsultując się przynajmniej raz w tygodniu z dyrektorem ds. sportu.
Każdy dział ma osobny pokój, z kolei pion szkoleniowy przeniósł się na drugą stronę dziedzińca, gdzie skupia się na wypracowaniu metodologii treningów bez gwaru panującego w części połączonej ze sklepem PR9. Z tego bowiem, po brzegi wypełnionego gadżetami z logiem Akademii i PR9, przez zaplecze można przejść bezpośrednio do biur. Wszystko w pomarańczowych barwach Akademii, z nowoczesnym umeblowaniem, rzutnikami oraz licznymi pamiątkami, jak choćby zdjęcia Piotra Reissa z jego wieloletniej kariery piłkarskiej.
„Klub sportowy z wieloma lokalizacjami”
Właśnie tak jak w śródtytule akademię określa Piotr Matecki. Co oznacza to w praktyce, poza możliwością zrzeszenia kolosalnej liczby młodych piłkarzy? Jak doszło do tego, że w barwach jednego klubu biegają chłopaki z Turku i z drugiej strony województwa, z Obornik czy nawet Gubina?
– Zaczynaliśmy od akademii w pobliżu miejsca zamieszkania Piotrka, Baranowo, Luboń, ale wciąż pojawiały się telefony i prośby o stworzenie nowych lokalizacji. Sami nie spodziewaliśmy się takiego odzewu, myśleliśmy że pod względem piłki Poznań jest już raczej zagospodarowany – wspomina początki funkcjonowania akademii jej prezes, Piotr Matecki. Kolejna lokalizacja na Ratajach, jeszcze kolejna w Pleszewie, w Szamotułach, w końcu aż pod granicami województwa, w Koninie, w Jarocinie i w Turku, czy nawet w województwie lubuskim, gdzie centralę stanowi Zielona Góra. Wszystko potoczyło się lawinowo, tak, że w chwili obecnej akademia posiada już 52 oddziały, nazywane właśnie „lokalizacjami”. Czym one są, na czym polega ten cały system i dlaczego, jak mówią sami założyciele akademii, nie planują dalszej szerokiej ekspansji?
Mówiąc najogólniej – każda „lokalizacja” to skupisko dzieci z własną kadrą szkoleniową, stałym obiektem, sprzętem oraz programem szkolenia. Czasem liczy dwa czy trzy, a czasem aż siedem zespołów, które trenują każdego tygodnia, dwanaście miesięcy w roku, łącznie z wakacjami i feriami zimowymi. Każdy zespół ma zazwyczaj zajęcia dwa, lub trzy razy w tygodniu, plus mecz w wewnętrznej lidze w weekend. Każdy z trenerów prowadzi najczęściej zajęcia dwóch grup z rzędu, towarzyszy mu przy tym każdorazowo asystent, a nad organizacyjnym ładem czuwa koordynator. Ten ostatni ma za zadanie nie tylko załatwiać wszystkie bieżące potrzeby dzieci i ich rodziców, ale również czuwać, by to, co dzieje się na boiskach akademii, dokładnie oddawało plany zakreślane w centrali na ulicy ٹródlanej w Poznaniu.
– Nie jest łatwo tym wszystkim zarządzać, ale dbamy o to by nie tracić ani na moment kontroli. Dlatego też nie oddalamy się zbytnio od Poznania, nie chcemy również służyć marką w trybie typowej franczyzy, wszystko musi być po naszej myśli, w zgodzie z tym co planujemy właśnie tutaj – tłumaczą obaj panowie. W jaki sposób odbywa się kontrola? Oprócz dość klasycznych szkoleń i kursokonferencji dla trenerów, osoby zatrudnionej ds. kontroli oraz samych koordynatorów, poza codzienną pracą tych ostatnich, akademia przeniosła kontakty z rodzicami, dzieciakami, czy wreszcie samymi szkoleniowcami… do Internetu. – Na ten program wydaliśmy już naprawdę sporo pieniędzy. Jest specjalnie dostosowany do naszych potrzeb – opisują Reiss i Matecki, a my mamy okazję obejrzeć od środka specyficzny, dedykowany potrzebom akademii panel administracyjny.
W środku znajdują się między innymi wszystkie opracowane w centrali konspekty, podzielone na kategorie wiekowe, stopień zaawansowania grupy oraz część sezonu. Do tego indywidualne profile zawodników, gdzie można znaleźć ich postępy oraz stan płatności. Możliwość przejrzenia frekwencji z dowolnego treningu, z dowolnej lokalizacji i dowolnej grupy. Sprawdzanie częstotliwości uczęszczania na zajęcia poszczególnych członków akademii, zresztą z opcją rozesłania powiadomień sms-owych i mailowych do rodziców w każdej, spośród 52 lokalizacji. A trzeba pamiętać, że wciąż działa przy tym łącznik między centralą, a członkami akademii, czyli właśnie koordynator. – Odeszliśmy od klasycznego, znanego chyba każdemu, kto grał w piłkę, kierownika, zbierającego pieniądze, a czasami jeszcze co gorsza promującego swoje dziecko. My chcieliśmy się od tego odciąć, wprowadzając pewną kulturę organizacji, właśnie poprzez instytucję koordynatora. Jeśli coś jest nie w porządku, to właśnie od niego otrzymujemy zgłoszenie do centrali i staramy się rozwiązać problem – zaznaczają obaj założyciele akademii.
Nie jesteśmy Barceloną
To, co trochę nas zastanawiało przy wyszukiwaniu informacji o Akademii Reissa, to brak jakichkolwiek większych reportaży z tego miejsca, a przecież aż prosi się o krzykliwe tytuły, że „oto polska La Masia”, albo inne, równie przesadzone. – Nie mamy zamiaru stosować takich marketingowych chwytów, choć pewnie moglibyśmy wzorem innych szkółek wziąć na afisz właśnie takie wielkie akademie z Hiszpanii, czy Niemiec. Tak samo jak – również wzorem niektórych byłych piłkarzy na przykład, powiedzieć, że doświadczenie z gry na zachodzie pozwala na wdrożenie rozwiązań szkoleniowych z tamtych państw. Naszym zdaniem to błąd, bo nie mamy klimatu jak w Barcelonie, nie mamy nawet klimatu jak w Niemczech. Musimy samodzielnie wypracować pewne rozwiązania, nad czym zresztą bezustannie pracujemy właśnie w naszej centrali. Najpierw chcieliśmy pokazać, że coś potrafimy a później się tym chwalić – tłumaczy Piotr Matecki, który akurat na chwytach reklamowych zna się doskonale, mając za sobą m.in. owocne lata pracy w dziale marketingu Lecha Poznań.
– Musimy patrzeć realnie, bezrefleksyjne kopiowanie bez uwzględnienia specyfiki klimatu i tym podobnych warunków nie ma większego sensu. W Polsce już chyba każdy próbuje otwierać szkółkę piłkarską, lekkoatleta czy koszykarz, i po tygodniu „ma” własną metodologię. Według mnie program szkolenia w Polsce ma FC Barcelona Escola i powoli Akademia Lecha czy Zagłębie Lubin, reszcie tylko się wydaje, że ma. My aktualnie pracujemy nad stworzeniem obszernego programu, wzorca dla akademii na długie lata, ale to nie tylko puste hasła czy konspekty treningowe to pewna wizja szkolenia, która będzie dostosowana do polskich realiów i programu przyjętego przez naszych partnerów . Ten dokument ma wypracować rozwiązania dla dzieci bardziej utalentowanych i tych, które skupią się na realizacji bardziej ogólnorozwojowych zadań, może nie kształcących ich na wyśmienitych zawodników, ale z pewnością na zdrowych i wysportowanych ludzi, którzy niekoniecznie będą w ogóle grać w piłkę.
Pojawia się tutaj po raz kolejny wątek braku presji, szczególnie u tych najmłodszych grup. – Ł»eby kogoś wyszkolić, najpierw trzeba w nim rozbudzić pasję. Wtedy dopiero dochodzi zaangażowanie, dyscyplina i praca. Przy dzieciach w wieku trzech, czterech, czy pięciu lat, nie da się jednoznacznie powiedzieć, który z nich zostanie piłkarzem, który nie, ale da się wszystkim stworzyć takie warunki rozwoju, by to zadanie było zdecydowanie łatwiejsze – tłumaczy Piotr Reiss. Selekcja trenerów odbywa się zresztą właśnie pod tym kątem. – To na czym zależy nam najbardziej, to właśnie podejście pedagogiczne, zacięcie i zwykły talent do pracy z dziećmi. Druga sprawa to zaangażowanie, bo wiadomo, że każdy trener też ma jakieś swoje marzenia do spełnienia i w tym również chcielibyśmy pomagać, między innymi poprzez szkolenia – zaznacza Reiss, który z trenerami ma stały kontakt, nie tylko poprzez koordynatorów, ale również poprzez liczne odwiedziny w „lokalizacjach”.
Jak wygląda trening od strony technicznej? Wszystko opiera się na konspektach, wypracowywanych właśnie w tym swoistym „centrum dowodzenia”, z udziałem Reissa, doradców oraz pracowników Akademii. Poza „oficjalnymi”, kierowanymi z centrali konspektami, w bazie są również treningi zatwierdzone przez poznańskie biuro akademii, ale pisane przez pracujących w terenie instruktorów. – Wiadomo, że trenerzy również są na różnym poziomie, więc niektórym warto pozostawić sporą swobodę w interpretowaniu tych naszych konspektów, czy nawet pozwolić im na przesyłanie do nas swoich własnych scenariuszy – wyjaśnia Matecki, a uzupełnia go po chwili Reiss. – Cały czas jednak mamy na uwadze, by w każdej akademii były wykonywane podobne mikrocykle, choćby dlatego, że poszczególni zawodnicy mogą uczęszczać do dwóch lokalizacji.
U Reissa nie ma zupełnie selekcji, podczas meczów grają wszyscy, a jedyną formą walki dla większości dzieciaków jest udział w wewnętrznej lidze, w której poszczególne lokalizacje mierzą się ze sobą, dokładnie tak, jak w starych dobrych czasach ścierały się różne klasy tej samej podstawówki. – Skupiamy się na szkoleniu i krzewieniu radości gry, bo to jest najważniejsze w tak młodym wieku. Nie ma mowy, by ktoś przesiedział cały mecz na ławce, albo został odsunięty od składu. Ta wewnętrzna liga pozwala rywalizować, ale rywalizować bez jakiejś olbrzymiej presji wyniku, chyba że takiej wynikającej z osobistej ambicji – objaśniają Reiss oraz Matecki. Od razu nasuwa się riposta – czy to nie degeneruje tych najbardziej utalentowanych?
– Te dzieci, które się wyróżniają, są powoływane do „reprezentacji Akademii” w każdej kategorii wiekowej. To jest zorganizowane dokładnie tak młodzieżowe kadry piłkarskie – trener każdego z roczników jest w bezustannym kontakcie ze szkoleniowcami z poszczególnych lokalizacji, skąd otrzymuje poleconych zawodników na konsultacje i sprawdzian. Kadra nie jest wybierana raz na zawsze, wręcz przeciwnie – często się zmienia, rywalizując w ramach lig wojewódzkich – odpowiadają twórcy szkółki. To co podkreślają na każdym kroku – nikt nigdy nie jest wykluczony i odrzucony z uwagi na umiejętności piłkarskie.
Starszy brat patrzy?
To co może dziwić, gdy spojrzymy na przykład na przebieg kariery Piotra Reissa, to fakt, że jego akademia nie ma w nazwie magicznych czterech liter: Lech. Sam piłkarz przyznaje, że od dawna wiązał swoją przyszłość właśnie z poznańskim klubem, co w żaden sposób nie wyklucza stworzenia własnego projektu. Zresztą, chociaż starszy i większy brat początkowo patrzył na młodą firmę wystrojoną w pomarańcz z delikatnym dystansem, teraz aktywnie współpracuje ze zrzeszającą 2,5 tysiąca osób akademią. – Mamy wyłączność na szkolenie w Lechu w klasie bambini, czyli od trzech do sześciu lat. Później, gdy dzieci tworzą kolejne roczniki, Kolejorz może zabrać do siebie tych najbardziej utalentowanych. Kilku z naszych wychowanków gra już w niebiesko-białych barwach i całkiem dobrze sobie radzi. Mamy się uzupełniać – wyjaśnia Reiss, który w akademii upatruje również instytucji, której swego czasu zabrakło… w jego przypadku.
– Piotr przecież nie trafił do Lecha za pierwszym razem, gdy był na swego rodzaju testach, nie dostrzeżono w nim talentu, udało się dopiero za drugim podejściem. Akademia wychodzi tutaj naprzeciw takim sytuacjom. Gdy komuś nie uda się w Kolejorzu – nie ma problemu, może spokojnie powrócić do nas i dalej się szkolić. To co nas odróżnia to również brak selekcji tak zresztą jest to zorganizowane na całym świecie. Jak można 7-latkowi powiedzieć, że nie nadaje się do piłki, a proszę mi wierzyć w wielu polskich klubach tak jest. My mamy za zadanie szkolić i rozwijać wszystkich naszych członków, a to Lech – jeśli oczywiście chce – ma dobierać tych najlepszych, nie ma w tym niczego dziwnego – wyjaśnia prezes Matecki. Z drugiej strony Piotr Reiss dodaje. – Właśnie przegraliśmy z Lechem 2:3, po naprawdę niezłej grze i ostrej walce a już z Wartą Poznań rocznik 2004 poradził sobie 4:1. Ale i tak, choć dziwnie to zabrzmi w ustach trenera w naszym kraju, naprawdę wynik nie jest dla nas najważniejszy.
Biorąc zaś pod uwagę przywiązanie niektórych młodych chłopaków do Akademii Reissa, nie ma wcale pewności, że za kilka lat, AR nie będzie rywalizowała z Lechem jak równy z równym we wszystkich, nawet starszych rocznikach. – Mamy rozpisany plan do 2020 roku, chcemy do tego czasu utworzyć tę reprezentację w każdym z roczników, a z czasem powołać również zespół seniorów, by chłopcy mieli gdzie grać po zakończeniu szkolenia w Akademii. Inni, którzy nie będą chcieli grać w Poznaniu, mogą wzmocnić swoje lokalne kluby, które otrzymują gotowych do gry piłkarzy, bez konieczności, co ma miejsce w tym momencie, ściągania posiłków z innych miast, czy nawet z innych krajów i płacenia z dotacji za dojazdy na treningi na poziomie 5 czy 6 ligi. To jest coś czego nie mogę zrozumieć – zaznacza Matecki. Obaj z Piotrem Reissem szacują, że nawet 80% drużyny z każdego tego typu miasteczka może być tworzone przez wychowanków z pomarańczowej szkółki. W Jarocinie trenuje w tym momencie około 100 chłopaków, którzy za kilka lat będą gotowi, by wzmocnić Jarotę, a w Pleszewie, gdzie znajduje się Stal, jest ich około 70. – My chyba wierzymy w to nawet mocniej, niż sami działacze tych klubów, choć nasza wizja z pewnością jest bezpieczniejsza dla ich budżetów. Jak można wytłumaczyć logicznie, że w mieście 30 tysięcznym nie ma żadnego wychowanka w drużynie?
Cały czas próbujemy znaleźć „haka” na Reissa, więc wytaczamy ostateczne działo, jeden z niewielu zarzutów, które powtarzały się i w komentarzach na naszym profilu facebookowym, i w opiniach poznaniaków. Liczebność grup, szczególnie wśród tych najmłodszych zawodników, gdzie trener nie jest w stanie poradzić sobie z większą liczbą dzieciaków. Byliśmy już przygotowani, że znowu usłyszymy logicznie brzmiące uzasadnienia, lecz tu… znowu zaskoczenie. – Zgadza się, że na początku ten problem występował, zwłaszcza w okresach wzmożonych naborów, choć do akademii można dołączyć w każdym momencie. Wiadomo, że grupa nie może liczyć więcej niż dwadzieścia osób, a ciężko jest podzielić na dwa zespół liczący 22 zawodników. Nie byliśmy przygotowani na tak olbrzymie zainteresowanie, więc rzeczywiście takie błędy mogły się pojawić – przyznają się bez większych problemów Reiss oraz Matecki.
– Teraz od razu reagujemy, gdy dochodzą do nas sygnały, że liczebność jest zbyt duża. W niektórych lokalizacjach mamy po 6-7 drużyn, więc jesteśmy zmuszeni używać wówczas dwóch czy trzech boisk, do tego dochodzi duet szkoleniowców, co gwarantuje, że trening zawsze się odbędzie. Utworzenie nowego zespołu to zresztą jedna z pierwszych decyzji, gdy do jednej lokalizacji trafia kilku młodych adeptów – dodaje Matecki.
Najlepiej zarabiający piłkarz w Polsce?
Punktem wyjścia do całej naszej eskapady były… zarobki Akademii. Sami przyznacie, że proste pomnożenie miesięcznej składki przez ilość uczestników może zawrócić w głowie. Tym bardziej, że to przecież tylko orlikowe zabawy, na bezpłatnych boiskach. Bezpłatnych?
– W okresie wiosenno-jesiennym korzystamy przede wszystkim z orlików, ewentualnie boisk szkolnych. Zimą, w tym roku wyjątkowo długą, musimy z kolei korzystać z wynajmowanych, płatnych sal gimnastycznych. Oczywiście wpisujemy się w ustawę precyzującą działanie orlików, stąd też korzystanie z nich jest dobrze umotywowane prawnie. Oczywiście nie pobieramy od rodziców opłaty za korzystanie z bezpłatnych boisk, ani nawet za korzystanie z hal w miesiącach zimowych. Rodzice płacą za sprzęt, aspekty szkoleniowe, ubezpieczenie, opłatę medyczną oraz prowadzenie rozgrywek – precyzuje Piotr Matecki, który od początku uczestniczył w układaniu planu na tego typu biznes.
– Składka jest uzależniona od lokalizacji, ale to co pozostaje niezmienne – niezależnie, czy korzystamy akurat z bezpłatnych, płatnych boisk, czy też ponosimy koszty wynajmu hali. W zamian za korzystanie z orlików pomagamy zresztą w inny sposób zarządcom angażując się w wiele akcji. Poza tym nie łudźmy się, inne kluby nie dosyć, że są dotowane to i tak pobierają składki. Ponadto mamy akcje dla biednych rodzin „każdy może trenować w akademii” wówczas dziecko trenuje za symboliczną złotówkę. Zarówno nabór, jak i treningi są prowadzone przez pełne dwanaście miesięcy. Bez tworzenia atmosfery tajemnicy, mogę dodać, że w okresie zimowym z tymi zyskami nie jest tak kolorowo, wychodzimy właściwie na zero, albo nawet mamy niewielką stratę – rozjaśnia sytuację odpowiedzialny za organizację Matecki. Jak to możliwe?
– Na same hale wydawaliśmy miesięcznie minionej zimy ponad 70 tysięcy złotych, wynagrodzenia pracowników to kolejne 165 tysięcy złotych brutto, do tego biuro, zakup sprzętu. Jesteśmy spółką z ograniczoną odpowiedzialnością, więc działamy przejrzyście, nie obawiamy się żadnych kontroli i w dowolnej chwili możemy udostępnić wszelką dokumentację, zresztą bilans każdy może sobie wyciągnąć. Co ciekawe, jako chyba pierwsi w Polsce, działamy również na podstawie prawnej, która umożliwia powstanie klubu sportowego, w formie spółki, która nie działa w celu osiągania zysków”. Zarobki musimy więc od razu inwestować, a każda nowa lokalizacja to na samym wstępie 3 tysiące złotych, przeznaczone na dostosowanie jej do naszych wymagań – kończy wyliczenia.
– Funkcjonujemy natomiast jako firma. Zastanawiam się dlaczego wiele osób nie dostrzega faktu, że w końcu coś się udało w sporcie młodzieżowym. Przecież my nie zmuszamy nikogo z klientów. Nadal mam wrażenie, że wielu traktuje sport jako coś co musi być za darmo, no i najlepiej żeby trenerzy też pracowali za darmo. Zresztą nie mam zamiaru nikomu się z niczego tłumaczyć bo mamy wolny rynek, w który popyt determinuje podaż i na którym zostają ci, którzy zyskają przewagę konkurencyjną. A jeśli ktoś ma wątpliwości co do sensu istnienia naszej akademii to zatrudniamy ponad 130 pracowników, którzy regularnie otrzymują wynagrodzenie, co w czasach kryzysu, do tego w sporcie, stanowi chyba ewenement.
Ewenementem jest również pozytywna atmosfera wokół szkoły, pomimo kontrowersji, jakie każdorazowo wzbudza Reiss. – O mnie już naprawdę mnóstwo napisano i pewnie po tym artykule kolejne wpisy się pojawią, ale takie jest życie. Wielu stawia mi różne zarzuty, obrażając. Ciągnie się za mną sprawa, o której już wszystko napisałem i chcę ją jak najszybciej ją wyjaśnić. Zbyt wiele serca wkładam w ten projekt, a także angażuje się w szereg projektów prospołecznych aby przejmować się każdym wpisem – dodaje Reiss. Jego marzenia? Poza golem dla Lecha, który udało się zdobyć kilka dni później i mistrzostwem Polski, które nadal jest w zasięgu… – Marzy mi się przede wszystkim reprezentant Polski wywodzący się z naszej szkoły…
***
Akademia Reissa jest więc obecnie bodaj największym projektem tego typu w kraju, do tego funkcjonującym jako poukładana, przynosząca dochody firma. Patrząc jednak na pasję z jaką opowiada o chłopakach z Baranowa, z Piątkowa i innych poznańskich dzielnic, patrząc w jego grafik, gdzie rajdy wraz z chłopakami z Akademii do Berlina, by podpatrzeć szkółkę Herthy mieszają się z wizytami nawet w najbardziej odległych lokalizacjach, a także działalnością społeczną – widać korzyść innego typu. Korzyść, którą będzie można poczuć za parę lat w Akademii Lecha, może też w klubach z niższych lig, a może zwyczajnie na ulicach, po których będzie chodzić kilka tysięcy wychowanków z pomarańczowej szkoły.
Pasja, profesjonalizm, wieloletni plan, przystępne warunki, a nawet – co zaskakuje chyba najmocniej – umiejętność przyznania się do błędu, dostosowania się do warunków, dyskusji (!). Z czystym sumieniem można więc „Reksia” polecać znajomym z Wielkopolski. I czekać, aż podobne powstaną w innych regionach kraju.
JAKUB OLKIEWICZ





