Większość sukcesów wielkich sportowców można przypisać… ich rodzicom. Tak, zgadza się. Pierwszy przykład z brzegu – Michael Jordan. To, jakim był zawodnikiem, to zasługa jego rodziców. Jordan wielokrotnie powtarzał w wywiadach, że nie byłby kimś, kim jest, gdyby nie jego ojciec czy matka. MJ23 wylewał pot na treningach, rzucał punkty, ale na początku jego przygody z koszykówką, to jego rodzice mieli nad nim pieczę. Ukształtowali go na człowieka, który ma swoje zasady i wie, czego chce oraz co chce osiągnąć. A czego chcą nasi młodzi kopacze?
Stereotypowo przyjęło się, że jak ktoś jest piłkarzem, to musi być głupi. W większości przypadków tak jest – niestety. Nie potrafimy dorobić się nowego Lubańskiego, Deyny czy Okońskiego, bo nikt nie potrafi ich wychować. Duży wpływ na to kim będziemy, mają rodzice. Niestety, te relacje coraz bardziej się zacierają. Kluby bądź szkółki wyławiają młodych, zdolnych zawodników i umieszczają ich najczęściej w internatach. Skoszarowani w 30 chłopa mają jedno w głowie – głupoty. Szczególnie w młodym wieku, z dala od rodziców. Nikt im nie smęci: „Ucz się, nauka też jest ważna. Rozwijaj się.”, ani nie zada pytania: „A co zrobisz, jeżeli przytrafi ci się poważna kontuzja i będziesz musiał skończyć z graniem w piłkę?”. Nikt im nie powie, żeby uczyli się języków, bo to przyszłościowe. Nikt ich nie wesprze psychicznie w razie niepowodzeń, bo rozmowa przez telefon to jednak nie to samo. Nastały takie czasy, że mało który rodzic interesuje się tym, co robi jego dziecko i czym się zajmuje. Młodość to okres buntu i popełnianych głupot, w którym rodzice powinni uczestniczyć, jeżeli ktoś chce osiągnąć sukces. Nie jestem zwolennikiem internatów, bo nikt nie ma nad tym prawdziwej kontroli. Podoba mi się za to model angielskich klubów, gdzie młodych zawodników umieszcza się w rodzinach zastępczych. No bo kto ma większy autorytet – trener czy rodzic?
W Polsce nie ma nowych Lubańskich, Szarmachów czy Okońskich, bo młodym kopaczom uderza woda sodowa do głowy. Nie kryją się z tym, że palą zielsko czy imprezują. To wszystko można zobaczyć na facebook’u, youtube’ie czy innych portalach społecznościowych. Często są to nawet młodzieżowi reprezentanci Polski, którzy nie zdają sobie z tego sprawy, że ktoś inny może ich obserwować. Wiadomości szybko się rozchodzą i mogą zaważyć o przyszłości młodego zawodnika. Podpalają się debiutami w młodym wieku i otrzymywanymi stypendiami. Po prostu, poprzestają na tym. Nie mają większych ambicji, nie rozwijają się, tylko myślą, że są panami świata. Dostają rozpiskę na siłownie, na dietę, ale czy tego się trzymają? W większości pewnie nie. Ł»yją chwilą, nie patrzą w przyszłość, nie przygotowują się do jutrzejszego dnia, bo nikt ich tego nie nauczył.
Cieszymy się z małych rzeczy, jak ostatnie dwa występy Piotrka Zielińskiego z Udinese czy transfer Rafała Wolskiego do Fiorentiny albo Arka Milika do Bayeru Leverkusen. Zaczynamy pompować balonik. Pewnie więcej osób nie widziało Piotrka w akcji niż widziało, ale głośno obwieszczają, czy powołać go do kadry. Do tego tematu podchodzę spokojnie. Nie róbmy z Zielińskiego gwiazdy, bo on dopiero raczkuje. Nie wiadomo, czy będzie grał w kolejnych meczach. Media lubią podsycać tematy, ale mam nadzieję, że Piotrkowi głowa się nie zagrzeje i będzie dążył do tego, by być po prostu najlepszym. Przypomnę, że z Rafałem Wolskim była podobna sytuacja. Po kilku dobrych występach w lidze, również optowano za powołaniem go do kadry. Znalazł się w reprezentacji na Euro 2012 w Polsce, a obecnie grzeje ławkę w Fiorentinie. Chodzą słuchy, że Legia chce go w czerwcu wypożyczyć. Niestety, w Polsce za dużo oczekujemy, a za mało robimy. Niejednemu sodówka by odbiła, gdyby dzień w dzień czytał o sobie w gazecie albo w Internecie. Dajmy chłopakom czas, niech rozwijają się w spokoju, a na powołania przyjdzie pora. Robimy gwiazdy z młodych zawodników, którzy są dopiero materiałem na piłkarzy. Najbardziej widoczne jest to w naszej Ekstraklasie. Kopnie taki dwa razy prosto piłkę i już jest panem piłkarzem. Zaczynają się wywiady, wizyty w programach, koledzy i koleżanki komentują – jak tu nie zwariować, jeżeli nie ma się przy sobie autorytetów w postaci rodziców i ich wsparcia? Trener czy menedżer ich nie zastąpi. Młodzi kopacze mają to do siebie, że często poprzestają na laurach. Wiele się słyszy o przypadkach, gdzie chłopaczek gra w młodzieżowej kadrze Polski, zadebiutował w Ekstraklasie, trenuje z pierwszym zespołem, dostaje stypendium, a jak schodzi do zespołu rezerw albo do juniorów, to bardzo się z tym obnosi.
W czym tkwi problem? Moim zdaniem, powinniśmy przyjąć model z klubów angielskich, czyli umieszczać zawodników w rodzinach zastępczych, a nie w internacie, jeżeli są spoza miasta. Tak robiła szkółka w Opalenicy, która może pochwalić się Filipem Kurto w Rodzie Kerkrade czy Miłoszem Przybeckim w Polonii Warszawa. Do obowiązków trenerów powinny wejść indywidualne rozmowy z rodzicami młodych zawodników. Szkoleniowiec nie ogarnie bandy 30 gnojków, nie jest w stanie rozmawiać z każdym ani nie wyczuje momentu, kiedy zawodnik będzie czuł się źle. Tylko rodzic zna swoje dziecko najlepiej i będzie w stanie pomóc mu w najtrudniejszych chwilach. A jeżeli ktoś w wywiadach odpowiada, że wzoruje się na Messim, Neymarze czy innym zawodniku, to jest tragicznie. Młode chłopaki nie szukają autorytetów w zasięgu ręki, a odpowiedź powinna brzmieć: „Wzoruję się na rodzicach, chcę być kimś, chcę coś osiągnąć”. Może wtedy doczekamy się kolejnych legend…
FILIP KÓNICZUK
filipkoniczuk.pl