Trzydzieści tysięcy osób. Właśnie tylu mieszkańców liczą miasteczko oraz wieś, które na chwilę obecną posiadają najsilniejsze zespoły w całej I lidze. Gdybyśmy stworzyli tabelę wyłącznie na podstawie ostatnich dziesięciu, czy jedenastu meczów, jedynym godnym rywalem dla Termaliki oraz Dolcanu Ząbki byłby… GKS Tychy. Flota Świnoujście? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Cracovia? Nierówna jak krok „Erasmusa” po krakowskim rynku. Zawisza? Bez przesady.
Zaczęło się nietypowo, bo już w piątek, gdy bydgoski dream-team, nazywany przez Jarosława Araszkiewicza w pierwszych tygodniach sezonu „polskim Manchesterem City” (co wyśmialiśmy jak dotąd sześćdziesiąt trzy razy, ale planujemy dobić do setki) przyjmował u siebie Stomil Olsztyn. Wahan Geworgyan strzelił dwie przepiękne bramki (choć gol z przewrotki nie został uznany przez sędziego spotkania), ale górą była walcząca o utrzymanie ekipa z północnowschodniej części kraju. Sygnał, że Bydgoszcz prosi o butlę z tlenem w maratonie o awans do Ekstraklasy pobudził całą czołówkę.
Jako pierwsza z letargu wybudziła się Flota, za której sterami usiadł człowiek świadomy tego, że ferowanie zbyt szybkich wyroków nie ma żadnego sensu. Tomasz Kafarski, facet, który zawsze był pewien, że Cracovia jeszcze nie spadła, z równym optymizmem wjechał do Świnoujścia ogłaszając, że Flota jeszcze nie przegrała awansu. Tym razem może mieć rację, bo zwycięstwo z Arką było (mimo dość sennego początku) przekonujące i pewne. Z drugiej strony jednak – Cracovia męczyła bułę, ale ostatecznie wygrała z Wartą. Obie ekipy odjechały więc Zawiszy, nie odjechały sobie nawzajem, ale przede wszystkim… chyba mają nowy problem.
Pomijając już rajd Termaliki, która zalicza najmniej wpadek i prowadzi w tabeli z 48 punktami na koncie, po raz kolejny zwyciężył Dolcan Ząbki. W ostatnich jedenastu meczach, już po raz… dziesiąty (w tym jeden mecz walkowerem). Szaleństwo? Interwencja sił nadprzyrodzonych? Spisek prolegijny (bo jak wiadomo, na Dolcanie łatwo spotkać szaliki z „eLką”)? Nie wiadomo, ale Podoliński i jego ekipa w środę goszczą u siebie Zawiszę i jeśli znowu wygrają – nie będzie już można dłużej lekceważyć podwarszawskiej drużyny.
Aha, niektórzy na poważnie traktowali również Miedź Legnica, ale dzisiaj chyba firma Dadełły ostatecznie potwierdziła, że awans rok po roku nie jest w tym wypadku możliwy. Oglądaliśmy mecz z Sandecją i genialnym podsumowaniem dyspozycji obu drużyn była cała akcja, po której padł zwycięski gol. Skrzydłowy zagrywa na aferę, wychodzi mu milimetrowy przerzut na drugą stronę boiska. Tam znajduje się Kosiorowski, który chce kropnąć pod poprzeczkę ile sił w nogach, ale wychodzi mu podanie do Tuszyńskiego. Ten dopełnił dzieła zniszczenia. Jeśli Miedź utrzyma kurs, po sezonie będzie mogła się pochwalić co najwyżej pokonaniem Dolcanu. Co w sumie w obecnej sytuacji, wcale takie łatwe nie jest.
Czekamy więc na środę i mecz ząbkowskich bohaterów z Zawiszą, który może wreszcie wskaże ekipę, nadającą się coraz bardziej na wykreślenie z wyścigu. W tej kolejce bowiem, choć po raz pierwszy od dawna solidarnie wygrały wszystkie trzy kluby z podium, o żadnej ucieczce, czy wyklarowaniu faworytów nie ma mowy.
Nawet jeśli same mecze pierwszej ligi są ostatnio dosyć słabe – tabele i tabelki dają frajdę niemal jak Football Manager. A od przyszłej kolejki tłoczno może się zrobić również w dole, a wtedy dopiero zaczną się soboty i niedziele cudów…
