Barcelona nie zagrał wczoraj wielkiego meczu. Skromnie potraktowała Levante jednym golem, ale Hiszpanie i tak mają się czym zachwycać. Już na dłuższą chwilę przed meczem było wiadomo, że Eric Abidal po raz pierwszy od czternastu miesięcy, dokładnie od 26 lutego 2012, pojawi się w wyjściowym składzie. Po przeszczepie wątroby i serii mniejszych zabiegów, żmudnej rehabilitacji, miesiącach indywidualnych treningów i wreszcie dwóch epizodach w spotkaniach z Saragossą oraz Mallorcą. W samym środku debaty na temat tego czy powinien dostać nowy kontrakt w Katalonii, Francuz zagrał wprost zachwycająco.
Zachwycająco, biorąc pod uwagę kontekst i mając gdzieś z tyłu głowy całe tło jego historii.
Bardzo swobodny z piłką, jakby od ostatniego występu upłynęły mu góra dwa tygodnie. Dał pewność i spokój w linii obrony. Ani przez moment nie odstawał od reszty. Więcej – jak wyliczyli statystycy, zaliczył 98 procent celnych podań. 74 udane zagrania na 76 prób. – Dobrze dozował swoje siły i świetnie wyprowadzał piłkę. To szczęśliwy dzień dla całej naszej szatni – mówił podczas pomeczowej konferencji prasowej Jordi Rouda.
Kontrakt Abidala wygasa po zakończeniu sezonu. Miał w nim zapisaną liczbę minut, których rozegranie automatycznie skutkowałoby jego przedłużeniem, ale rzecz jasna tego warunku nie był w stanie spełnić. Teraz wszystko po stronie klubowych włodarzy, którzy już raz rękę do niego wyciągnęli.
