W sobotniej pracy może bez hitów, za to naprawdę dużo niezłego czytania. W każdym przeglądanym przez nas tytule, może poza „Sportem”, da się dziś znaleźć coś dla siebie.
FAKT
Boruc podpisał nowy kontrakt w Southampton i rozmawia z „Faktem”.
Naprawdę wierzy pan, że z Southampton może grać w Lidze Mistrzów?
– A dlaczego nie? Moja kariera nauczyła mnie, że jak stawiasz sobie wysokie cele, to jesteś w stanie zaspokoić ambicje. Futbol to taka śmieszna gra, w której nigdy nie wiesz, co się może wydarzyć. Za ponad rok chcę znowu grać w Lidze Mistrzów i nie uważam, by było to nierealne.
W tym sezonie utrzymacie się raczej spokojnie, ale awans do pucharów wam na pewno nie grozi. Nie gracie już o nic?
– Gramy o to, żeby zwyciężać w każdym kolejnym meczu. Wpojono nam, by angażować się w każde spotkanie na maksimum możliwości i według mnie właśnie tym nadrabiamy często braki piłkarskie.
Odkąd zaczął pracę w Southampton, ma pan pewne miejsce w składzie.
– I w dużej mierze dzięki niemu mamy tak dobre wyniki. Jesteśmy świetnie zorganizowani, wierzymy w siebie i to nie przypadek, że w ostatnim czasie wygrywaliśmy z Chelsea, Liverpoolem i Manchesterem City. Pochettino stawia na ciężką pracę, my ją wykonujemy i dlatego przychodzą wyniki.
Marcelo: Serce mnie boli, gdy patrzę na Wisłę
Od czasu przejścia z krakowskiego klubu do PSV Marcelo ma pewne miejsce w składzie. W Holandii jest uważany za jednego z najlepszych środkowych obrońców. W ekipie z Eindhoven zagrał 87 ligowych meczów i już kilka razy mówiło się o jego odejściu do większego klubu. Mimo szybko rozwijającej się kariery Marcelo wciąż pamięta o Wiśle, z którą zdobywał mistrzostwo Polski w 2009 roku. – Kraków zawsze będę miał w sercu. Mam kontakt z kumplami z zespołu, na przykład z Mariuszem Pawełkiem. Po każdej ligowej kolejce sprawdzam w internecie, jak radzi sobie Wisła. Wiem, że teraz gra słabiej. Patrząc na jej miejsce w tabeli aż boli mnie serce. No i jeszcze ta porażka z Legią. Wierzę, że w przyszłym sezonie klub się podniesie i będzie znacznie lepiej – kończy Brazylijczyk.
Fakt odwiedził też Daniego Quintanę w Białymstoku.
Na początek Quintana zdradził nam, dlaczego zdecydował się na transfer do Jagi. – Dostałem sygnał od swojego menedżera i długo się nie zastanawiałem. Grałem w trzeciej lidze hiszpańskiej, a tu nagle oferta z ekstraklasy. Musicie zdawać sobie sprawę, że konkurencja w mojej ojczyźnie jest wielka. Mamy teraz złotą erę, wysyp talentów. Mój były klub, Gimnastic, nie miał większych szans na awans do drugiej ligi, dlatego ciężko było się wybić. Mało kto zwracał na nas uwagę. Dlatego zaryzykowałem i jestem tutaj – tłumaczy Dani. Hiszpan oczarował kibiców znakomitą techniką. Niewielu jest w ekstraklasie piłkarzy, którzy mogą dorównać Quintanie pod tym względem. – Nie uważam, żebym był najlepiej wyszkolonym zawodnikiem w lidze. Przecież prawa noga służy mi tylko wtedy, jak wchodzę do autokaru – śmieje się Dani. – Poza tym grałem tu kilka meczów i niektórzy piłkarze prezentowali się naprawdę nieźle. Ostatnio, jak graliśmy w Gdańsku, bardzo dobre wrażenie sprawiał chłopak z numerem 14, Wiśniewski – dodaje.
RZECZPOSPOLITA
Tekst o braciach Ł»ewłakowach.
W przypadku Ł»ewłakowów niemal wszystko od samego początku układało się wzorcowo. Chłopcy pochodzili z dobrego domu, a za sąsiada mieli młodego trenera, który szybko poznał się na ich talencie. Ten dom był typowym warszawskim blokiem przy ulicy Łukowskiej na Pradze, w pobliżu dzisiejszego centrum handlowego Promenada. Trener nazywał się Jerzy Smoliński, prowadził przez lata reprezentację Warszawy juniorów. Najpierw uczył Michała i Marcina gry w drużynie szkoły podstawowej, potem w Drukarzu, wreszcie w Marymoncie. – To są chłopcy z Grochowa – mówi Jolanta Ł»ewłakow, matka Michała i Marcina. – Grochów to Praga, ale Łukowska to nie Brzeska. Chłopcy nie dawali sobie w kaszę dmuchać, ale ulica ich nie wychowywała. Po naszym podwórku chodzili Hanna Gronkiewicz-Waltz i profesor Marek Safjan. Niedaleko mieszkał Tomek Smokowski, kolega chłopców, dziś szef sportu w Canal+. Tutaj ludzie mieli praskie charaktery, ale i plany niekończące się na szkole podstawowej. Urodzili się 22 kwietnia 1976 roku w szpitalu wojskowym przy ulicy Szaserów. Dzieciństwo w ostatnich latach PRL, wczesna młodość w młodym kapitalizmie. Mama była pielęgniarką między innymi w Centralnej Przychodni Sportowo-Lekarskiej i laborantką w stacji krwiodawstwa. Ojciec, jak się mówi w Warszawie, „jeździł na taksówce”. W domu nie było luksusów, ale nie było też niedostatku.
GAZETA WYBORCZA
Rozmowa z Dariuszem Wdowczykiem.
Jak to jest wracać jako trener przeciwnika Legii?
– Sentymentalna podróż w czasie. Czy to na stadion Polonii czy Legii, w końcu to moje miasto, tu się urodziłem. Nie czuję się dziwnie, bo takie sytuacje już się zdarzały. Szatni na pewno nie pomylę.
Ostatni raz tak gardłową sytuację miał pan ponad 10 lat temu, prowadząc Orlen Płock. Wtedy spadliście z ekstraklasy.
– Nie pamiętam, może i w innych sytuacjach nie było łatwiej, ale nie porównywałbym tego do obecnej Pogoni. Mam inne cele niż wtedy Orlen. Tam była dramatyczna walka o utrzymanie, w Szczecinie chcemy zrobić swoje w kwestii utrzymania i dobrze prezentować się kibicom. Na Legię też nie przyjeżdżamy po to, by się bronić. Z jakąś zdobyczą mam zamiar wrócić na Pomorze, nawet ze zwycięstwem, jak da radę.
GKS Bełchatów pokazał, jak to robić. Jako jedyny na Łazienkowskiej wiosną nie przegrał.
– To świadczy tylko o tym, że Legii można urwać punkty. Lider też ma słabości, postaramy się je wykorzystać.
Piotr Świerczewski nie jest już trenerem Motoru.
Drugoligowy Motor w sobotę zmierzy się w Stalowej Woli z tamtejszą Stalą. Będzie to pierwsze spotkanie rozegrane pod wodzą trenera Przemysława Delmanowicza, który w piątek wieczorem został nowym szkoleniowcem lublinian, zastępując Piotra Świerczewskiego. W drugoligowej hierarchii Stal zajmuje 15 pozycję z punktem przewagi nad Motorem, który jest tuż za nią. Dla uznanych marek, jaką są te dwa kluby z pewnością jest to bardzo zła sytuacja.
SPORT
Podbeskidzie apeluje do kibiców, żeby nie zostawali w domach, tylko przychodzili na mecz
– Widać na każdym kroku, że Bielsku zależy na ekstraklasie. BBOSiR świetnie dba o murawę i pozwolił nam trenować na głównej płycie. Tutaj każdy wyszedł z założenia, że wszystkie ręce na pokład i wiosłujemy w tym samym kierunku – chwali wszystkich pracowników szkoleniowiec Podbeskidzia. W dzisiejszym spotkaniu z GKS-em doping będzie niezwykle potrzebny. – Dla nas i całego miasta mecz z Bełchatowem jest szczególny. Dzięki zwycięstwu możemy przedłużyć nadzieje na utrzymanie w ekstraklasie. Myślę, że nie powinno na takim meczu zabraknąć kibiców, którzy będą wspierać nasz zespół. Bo trudnych chwil nie zabraknie. A doping doda nam otuchy i sił, a także pozwoli osiągnąć jak najlepszy wynik – zapewnia Michniewicz.
POLSKA THE TIMES
Prezes Ekstraklasy SA: Ł»adnej rebelii klubów nie widzę
Prezes Śląska Wrocław Piotr Waśniewski jest umiarkowanym optymistą co do reformy. Prezes Zagłębia Lubin Marek Bestrzyński przeciwnie – właściwie straszy rokoszem. Który z tych panów ma rację?
– Ł»adnej rebelii, rokoszu nie widzę. We wtorek większość klubów zgłosiło wniosek o zwołanie Nadzwyczajnego Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy, które miałoby stanowić okazję do ponownego przedstawienia założeń oraz plusów i minusów reformy. Dostrzegam potrzebę Klubów dotyczącą ponownego omówienia zmian, dlatego już w najbliższą środę organizujemy spotkanie z prezesami zarządów oraz właścicielami Klubów. Swój udział potwierdził także prezes PZPN, Zbigniew Boniek. Chciałbym porozmawiać ze wszystkimi zainteresowanymi – prezesami, przedstawicielami klubów, mediami w maju lub czerwcu przyszłego roku. Wszyscy będziemy mieli dużo doświadczeń po pierwszym sezonie i ocenimy, czy warto było wchodzić na jakiś czas w to rozwiązanie.
Główny zarzut wobec Ekstraklasy SA jest taki, że nie było konsultacji z klubami, a zmiany zostały wprowadzone tylnymi drzwiami.
– W marcu ubiegłego roku – zanim jeszcze zostałem prezesem – koledzy z ówczesnego zarządu Ekstraklasy SA prowadzili wewnętrzne prace i konsultacje nad kilkoma wariantami reformy. W kwietniu dostali zielone światło, by przedstawić je klubom oraz zarządowi PZPN. Tak też się stało i w tym samym miesiącu osiemnastu członków zarządu Polskiego Związku Piłki Nożnej przegłosowało, że daje Ekstraklasie SA prawo do przeprowadzenia reformy, pod warunkiem, że w nowej formule rywalizacji o mistrzostwo Polski nie zmieni się liczba drużyn w ekstraklasie. Od tego momentu, aż do przegłosowania reformy przez Radę Nadzorczą, działaliśmy na mocy tej uchwały. Przez ten czas dochodziło do różnych konsultacji. 5 listopada położyliśmy na stole wszystkich klubów kilka propozycji zmian. Wtedy większość poparła 2 opcje zmian w rozgrywkach, w tym opcję z 37 meczami. 12 grudnia tę oraz jeszcze jedną propozycję przedstawiliśmy raz jeszcze zarządowi PZPN. Były obszerne prezentacje i dyskusja.
SUPER EXPRESS
Podobnie jak w Fakcie, mamy dziś tekst o Quintanie.
– Widziałem na żywo 5-6 meczów Iniesty. Za każdym razem to było niesamowite przeżycie. Zawsze trafiałem na jego świetne występy, ale to nic trudnego, bo on zagra słabiej raz na dwadzieścia spotkań. Warto naśladować go i na boisku, i poza nim. Nie tylko potrafi wspaniale grać w piłkę, ale jest też jednym z najskromniejszych piłkarzy na świecie, znanym z tego, że pomaga finansowo swojej lokalnej społeczności. Zakładając, że Messi i Cristiano Ronaldo są z innej planety, bo to nie jest normalne, że ktoś strzela ponad 40 goli w lidze hiszpańskiej na sezon, to Iniesta jest najlepiej grającym w piłkę Ziemianinem – śmieje się pomocnik Jagiellonii, który dziś ma się zaprezentować w obuwiu Nike CTR 360, które „wypatrzył” u swojego idola. – Kupiłem je w polskim sklepie internetowym i testowałem już na treningach. Ta jedna para powinna mi wystarczyć już do końca sezonu. Mam nadzieję, że te buty będą dla mnie szczęśliwe. Ostatnio wszystko nam się układa. Przed Jagiellonią otworzyła się szansa na puchary, a gdyby się udało, to byłby to dla mnie największy sukces w karierze. Cieszy mnie też poprawa pogody. O ile polska zima nie przeszkadzała mi poza boiskiem, to już w trakcie gry bywało z tym gorzej. A teraz? Temperatura prawie jak na Wyspach Kanaryjskich, skąd pochodzę – cieszy się piłkarz, który w 9 meczach strzelił dla Jagiellonii pięć goli i zbiera mnóstwo pochwał.
Stadion Narodowy wciąż przynosi straty.
Prezes spółki PL.2012+, głównego operatora Stadionu Narodowego w Warszawie, Marcin Herra (38 l.) przedstawił ambitne plany głównej areny EURO 2012. Herra chce, aby na koniec 2015 roku Stadion Narodowy znalazł się w pierwszej piątce najlepiej zarządzanych obiektów w Europie. – Zaczynamy praktycznie od zera – mówi. – Rok 2013 zamkniemy ze stratą 21 milionów złotych, kolejny także przyniesie straty, ale już w 2015 roku bilans wyjdzie na plus. Jednak już teraz wszystkie zaplanowane imprezy będą rentowne. Potrzebujemy jednak czasu na pozyskanie sponsora tytularnego, sprzedaż wszystkich lóż biznesowych i wynajęcie powierzchni usługowych. To najważniejsze elementy dochodów – zaznacza Herra.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Kolejna piłkarska historia z cyklu: „Wielki talent przegrał z alkoholem”
Był talentem czystej wody, wróżono mu wielką karierę. Mirosław Pękala debiutował w lidze jako 15-latek ze Śląska. Kończył karierę w Lechii, mając 27 lat. To bez dwóch zdań najwybitniejszy zawodnik spośród tych, którzy grali w obu klubach. Jeden z czołowych przedstawicieli pokolenia polskich piłkarzy późnych lat 70. i 80., kiedy potężnym problemem połowy ligi był alkohol. Kto miał mocny charakter, przetrwał. Słabsi po drodze do klubu skręcali na melinę lub do monopolowego. Pękala należał do tej drugiej kategorii. – Już na starcie zarząd klubu popełnił potężny błąd wychowawczy – uważa legenda Śląska Tadeusz Pawłowski. – Sprowadzono go z Piasta Nowa Ruda, kiedy był piętnastoletnim dzieckiem. Przyjechał do dużego miasta sam, bez rodziców. Początkowo mieszkał na stadionie przy Oporowskiej. Jeśli naprawdę nie było lepszych możliwości, to należało zainstalować go przynajmniej na kwaterze u jakiejś rodziny. Byłaby kontrola nad tym, jak się prowadzi, co robi po treningach, czy się uczy. Tu żadnego rygoru nie było. Od początku pobytu we Wrocławiu wbito Mirkowi w podświadomość, że przed nikim nie jest za nic odpowiedzialny – opowiada.
Duży wywiad z Janem Urbanem.
Szansa jest duża?
– Duża. Ja i zawodnicy jesteśmy tego świadomi. Widzę, że w drużynie koncentracja jest na wysokim poziomie. Czasem sobie myślę, że powinno być w tym zespole więcej radości. Dużo rozmawiamy, piłkarze podkreślają, że dobrze pamiętają o tym, co stało się przed rokiem. Strasznie chcą się zrewanżować. Zobaczymy, jak to obciążenie na nich wpłynie. Właściwie już dochodzimy do momentu, w którym zapadną wszystkie rozstrzygnięcia. Podkreślałem, jak ważny będzie kwiecień, w którym nie możemy się potknąć. Bo w maju będę z nich musiał ściągać tę presję, a nie motywować.
To dlatego po wygranej z Wisłą schodzą z boiska, mając opuszczone głowy?
– Też. Choć wtedy byli wkurzeni na siebie, że nie potrafiliśmy uspokoić tego meczu. Przy 2:0 trzeba mieć kontrolę, a im się to nie udało.
Jak pan podchodzi do tych wojen podjazdowych, wypowiedzi trenerów czy prezesów rywali? To gra czy zdejmowanie presji ze swoich?
– Gra. Gra, która mnie nie interesuje. Nie będę polemizował z trenerem czy kimś innym, bo nie chodzi tylko o naszego głównego rywala. Po meczu na Wiśle mówią, że jesteśmy faworyzowani. Po spotkaniu z Ruchem, że wygraliśmy przez błędy sędziowskie. Coraz więcej jest tego. Dobrze wiem, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Łatwo jest powiedzieć: pomagają Legii. Nie przyjmuję tego do wiadomości. Ligę wygra ten, kto będzie najbardziej regularny. Nasza rywalizacja z Lechem jest bardzo fajna. Oni wywierają na nas cały czas presję. Sportową? W porządku. Medialną? Też, my jesteśmy przyzwyczajeni. Gdzie nie jedziemy, dobrze wiemy, jakie jest nastawienie drużyny przeciwnej, kibiców. W takiej roli Legia występuje od lat, a może nawet od zawsze. Faworyt, drużyna z Warszawy, to wszyscy jej sprzyjają. Bo tam siedziba PZPN, Ekstraklasy SA… Takie sytuacje są wszędzie, a zespoły ze stolicy często nielubiane. Ale szukanie naszych powiązań jeszcze bardziej mnie śmieszy. Gdyby Legii sprzyjano, dziś miałaby nie 8, a ponad 20 tytułów mistrzowskich.