Lechia Gdańsk jako drugi – po Legii Warszawa – polski klub wystartował właśnie z własnym muzeum. Ponad trzy lata przygotowań, kilkanaście miesięcy bardzo intensywnej pracy i blisko dwa tysiące eksponatów na powierzchni sześciuset metrów kwadratowych. Innymi słowy: 68-letnia historia klubu z Pomorza w jednym miejscu, dostępna od dziś dla każdego.
– To była prawdziwa praca w bólach. Trwało to długo, ale i materia była ogromna. Lechia jest wielkim klubem, więc nie chcieliśmy stosować półśrodków, próbując dopieścić każdy szczegół – mówi Zbigniew Zalewski, kustosz muzeum. – Ł»e miało być wcześniej? Ł»e nie dotrzymaliśmy kolejnych terminów? Tak, to moja wina. Przerosła mnie sfera organizacyjna, swoje odegrał brak doświadczenia i myślałem, że będzie łatwo. Ale wierzę, że każdy, kto do nas przyjdzie, wyjdzie zadowolony.
Wszystko zaczęło się ponad trzy lata temu. Współorganizacja mistrzostw Europy przez Polskę, decyzja o powstaniu nowego stadionu i również klubowego muzeum. Zarządzanie całym projektem poświęcono właśnie w ręce Zalewskiego, u którego w głowie sam pomysł zrodził się znacznie wcześniej. Niestety, na starym stadionie możliwości i infrastruktura były bardzo ograniczone – brakowało przede wszystkim miejsca. A że teraz się miejsce znalazło…
– Musiał powstać takich kącik dla kibiców, chociażby z szacunku dla nich. Lechia przeszła dziwne koleje losu, jakieś fuzje czy transfuzje, ale trwa do dzisiaj. I kibice jej nie opuścili! Parę lat temu stałem na łące w jakiejś mieścinie, nawet nie pamiętam, co to było za miejsce, i zastanawiałem się co tam robię. Miałem w pamięci, że kiedyś oglądałem Lechię z Juventusem, a wtedy stałem obok A-klasowego boiska. Dla mnie to była trauma. Zacząłem liczyć na palcach, ile potrzebujemy lat, żeby powrócić do cywilizacyjnej ligi – opowiada Zalewski.
Cywilizacja doszła też do nas, z Zachodu. W niektórych krajach klubowe muzea to rzecz normalna, niemal chleb powszedni, a w Polsce dopiero drugi taki przypadek. – Ale na Pomorzu jesteśmy pierwsi, i dobrze. Bo Lechia to najbardziej rozpoznawalny, charakterystyczny i kochany klub w tym regionie – przekonuje.
Cel numer jeden na dziś: żeby muzeum nie było zamkniętą formuła, żeby ciągle żyło. Dziś, już po otwarciu, dotarły eksponaty od Wojciecha Łazarka, a w piątek – gdy wszystko było już dopięte na ostatni guzik – zameldował się pewien starszy pan wraz ze zdjęciem z początku lat 50. 80-latek, który w tamtych czasach był… zawodnikiem drużyny hokeja na trawie. Zgłaszali się i byli sportowy, i ludzie związani z klubem, i sami kibice. Zainteresowanie było ogromne. A ci, którzy robili problemy i nie wyrażali zgody? Na nich Zalewski – choć to wyjątki – woli nie tracić czasu.
I dodaje: – Dla mnie, jako kustosza, pogięty skrawek gazety ma taką samą wartość, jak puchar. Ale jako kibic, który wychował się na drużynie z lat 70., wyjątkowo cenię każdą pamiątkę związaną z Romanem Rogoczem. Bo to, obok pana Korynta, absolutna legenda Lechii. Zapewniam, że o nikim, kto dla klubu się zasłużył, nie zapomnieliśmy…