Dawid Pietrzkiewicz o życiu w Zaqatali i pytaniach o grę w kadrze Azerbejdżanu

redakcja

Autor:redakcja

12 kwietnia 2013, 08:43 • 7 min czytania

– W Baku życie toczy się jak w Warszawie czy Krakowie. Tam niczego nie brakuje. Ale Zaqatala to małe miasteczko, w którym wszystko jest całkiem inne. Jeśli chciałbyś wyjść na przykład do galerii handlowej, to tutaj takich miejsc nie znajdziesz, musisz jechać do większego miasta. Ludzie żyją spokojnie, każdy zna się z każdym. Są plusy i minusy – opowiada Dawid Pietrzkiewicz, polski bramkarz, który przed kilkoma miesiącami razem z Marcinem Burkhardtem wyjechał do Simurqa Zaqatala, a potem spodobał się na tyle, że zaczęły pojawiać się pytania – czy nie myślał o przyjęciu obywatelstwa i grze w kadrze Azerbejdżanu. Zapraszamy do przeczytania rozmowy.

Dawid Pietrzkiewicz o życiu w Zaqatali i pytaniach o grę w kadrze Azerbejdżanu
Reklama

Jak wygląda życie pilkarza w Zaqatali?
– Mieszkamy w klubowej bazie. Spędzamy w niej praktycznie całe dnie, nawet wszystkie posiłki jemy wspólnie w restauracji, więc wygląda to trochę tak jakbyśmy ciągle byli na obozie. Każdy z zawodników ma do dyspozycji domek. Trójka piłkarzy pochodzi z Zaqatali, więc oni mają własne, ale pozostali – włącznie z trenerami – praktycznie bez przerwy są razem.

I nie macie siebie dosyć?
– Zwykle trenujemy wieczorami. Czasem, kiedy mamy wolny dzień, jeździmy do Baku albo do Tbilisi. Wtedy można trochę pozwiedzać, bo przecież Azerbejdżan jest ciekawym krajem. Często przyjeżdżają do nas żony czy dziewczyny. Do mnie regularnie przylatuje narzeczona. Gdybym chciał zamieszkać z nią przez dłuższy okres, wtedy mógłbym dostać inny domek, przystosowany do życia we dwoje – tak to tutaj działa i nie ma problemu. Baza jest nie tylko dla zawodników.

Reklama

Siłą rzeczy, trzymacie się pewnie z Marcinem Burkhardtem.
– Oczywiście, ale nie tylko z nim. Ogólnie, mamy fajną ekipę. Nie ma żadnych podziałów na miejscowych i obcokrajowców, ani żadnych konfliktów z tym związanych. Często spotykamy się na kawę. Chłopaki lubią pograć w PlayStation. Próbujemy jakoś sobie ten czas urozmaicać.

Co cię najbardziej zaskoczyło przy pierwszym kontakcie z krajem?
– Na początku wiedziałem niewiele, ale mój menedżer – Chorwat mówił mi, że gra tu wielu zawodników z Bałkanów i są zadowoleni. Główny minus polega na tym, że większość meczów odbywa się na sztucznych boiskach. Niektóre kluby mają naprawdę super obiekty. Stać je, żeby grać na naturalnych, a i tak grają na sztucznych. A wiadomo, że na takich czuje się każdy trening. Bardziej się nabija nogi, piłka jest szybsza, gra bardziej męczy. Sama liga nie jest zła. Jest taki przepis, że w każdym meczu musi grać przynajmniej czterech Azerów, ale poza tym każda z drużyn ma w składzie sześciu, siedmiu obcokrajowców, którzy mają podnosić poziom.

Chyba najlepszy dowód, że kadrę Azerbejdżanu objął Berti Vogts.
– Albo przykład Neftczi Baku, które grało w Lidze Europy i pokazało się z bardzo dobrej strony. Niedawno do Chazaru Lenkoran przyszedł też John Toshack. Słyszałem, że proponowali kontrakt nawet Arszawinowi, także widać, że Azerowie chcą osiągnąć wynik.

Europejczykom azerska liga kojarzy się głównie z możliwością niezłego zarobku. Zakładam, że dla ciebie to też był podstawowy argument, żeby tam wyjechać.
– Dla mnie akurat niekoniecznie. Kiedy rozwiązałem kontrakt z Banikiem Ostrawa, miałem kilka ciekawych propozycji, ale rozmowy się przeciągały, a ja nie chciałem dłużej czekać. Przyjechałem do Zaqatali, miałem dwa treningi, pokazałem się w jednym meczu i tak już zostałem. Wiedziałem, że mogę tu grać regularnie w pierwszej lidze. Przyjechałem po doświadczenie, bo jak na bramkarza jestem jeszcze młody. Nie patrzyłem na finanse, chociaż one też nie są najgorsze.

Porównywalne z…?
– Myślę, że z zarobkami, które można dostać w polskiej Ekstraklasie.

Jakim budżetem dysponuje Simurq?
– Nie znam dokładnych liczb, ale z zespołów, które są w pierwszej szóstce ligi, my mamy zdecydowanie najniższy. Dużo, dużo niższy od największych klubów.

Na rynku menedżerskim reprezentuje cię Zankarlo Simunić, który kiedyś przez trzy lata bronił w Polonii Warszawa, do dziś mówi po polsku. To on zorganizował ci ten wyjazd?
– Zankarlo prowadzi w Chorwacji agencję ze swoim wspólnikiem. Poznaliśmy się jeszcze w Polonii Warszawa. Miałem 18 lat, on był dużo starszy, doświadczony. Bardzo mi pomógł. Praktycznie od pierwszego dnia złapaliśmy dobry kontakt i do dzisiaj współpracujemy.

Przekonywał mnie, że jesteś wśród dwóch, trzech najlepszych bramkarzy ligi.
– Czuję się pewnie w bramce. Wiem, że trener na mnie stawia. To są miłe opinie. Najważniejsze, żebym zbierał doświadczenie, które mam nadzieję zaowocuje w kolejnych latach.

W Polsce, paradoksalnie, o piłkę na najwyższym poziomie otarłeś się przy okazji Pucharu Polski i pamiętnych meczów Legii ze Stalą Sanok.
– Byłem jeszcze w Polonii Warszawa, tyle że trafiłem na najgorszy okres – fuzji z Groclinem. Nagle mieliśmy w drużynie pięciu, sześciu bramkarzy. Trenerzy ciągle się zmieniali. Nie było wiadomo na czym stoimy, a ja chciałem się rozwijać i dlatego rozwiązałem kontrakt. Wtedy trafiłem do Banika Ostrawa, gdzie dyrektorem sportowym był Werner Liczka, a z bramkarzami pracował Pavel Srnicek, były zawodnik Newcastle czy Brescii. Wiadomo, że musiałem okrzepnąć, przyzwyczaić się, ale w końcu dostałem swoją szansę i poznałem super ludzi. Grałem w jednej drużynie z Markiem Jankulovskim, Vaclavem Sverkosem. Miałem przyjemność pracować ze świetnym trenerem bramkarzy. Te trzy lata na pewno nie były dla mnie stracone.

To właśnie mecze z Legią zaważyły na tym, że wypłynąłeś z Sanoka? Mam wrażenie, że skauci dużych klubów zbyt często na Podkarpacie nie zaglądają.
– Z tego co wiem, to Jarosław Bako oglądał mnie w meczu ze Stalą Rzeszów. Ale jeszcze dużo wcześniej zacząłem grać w młodzieżowych reprezentacjach u trenera Zamilskiego, a potem Mroczkowskiego. Przed Polonią miałem bardzo ciekawą propozycję z Groclinu, ale wtedy akurat zdecydowałem się zostać w Sanoku, bo chciałem chociaż skończyć szkołę. To też było dla mnie ważne, żeby mieć jakieś podstawy, gdyby w przyszłości coś nie wyszło z piłką. W międzyczasie byłem jeszcze na testach w Zagłębiu, ówczesnym mistrzu Polski, ale się nie dogadaliśmy, więc podpisałem kontrakt z Polonią, która była zdecydowana wziąć mnie bez sprawdzania.

Grałeś w polskich młodzieżówkach, a tymczasem przed kilkoma tygodniami pojawiły się doniesienia na temat twojej gry dla Azerbejdżanu. Jak na dziś wygląda sprawa?
– Dostać obywatelstwo nie jest taką prostą sprawą, to po pierwsze. A po drugie, nie chciałbym o tym mówić dopóki nie wiem jak sytuacja się rozwinie i sam nie jestem na sto procent pewny.

Czyli widzisz problem w tym, że jako Polak miałbyś grać dla Azerbejdżanu.
– Wiadomo, że czuję się Polakiem i chciałbym reprezentować Polskę. Ale z drugiej strony, nigdy nie wiadomo czy będę miał taką szansę. Każdy, kto gra w piłkę, chciałby sprawdzić się na arenie międzynarodowej…

Warto robić to w taki sposób? No i przede wszystkim czy da się w ogóle tak szybko dostać azerskie obywatelstwo? Jesteś przecież w Zaqatali bardzo krótko.
– W maju będę dziesięć miesięcy. Bardzo krótko…

Podjąłeś jakieś kroki?
– Temat zaczął się od tego, że różni ludzie tu w Azerbejdżanie, którzy interesują się piłką i są blisko reprezentacji, zaczęli mnie wypytywać, czy byłbym w stanie dla nich zagrać. Ale tak jak mówię – mam swoje dylematy, to jeszcze nie jest nic pewnego. Na razie nie chcę drążyć tematu.

Zamierzasz w ogóle zostać w Zaqatali na dłużej?
– Kontrakt mam do końca maja. Dostałem już propozycję przedłużenia, ale menedżer mówił mi, że są też inne opcje. Między innymi z silniejszych klubów w Azerbejdżanie. Jestem otwarty, daję sobie jeszcze trochę czasu do namysłu, żeby wybrać jak najlepiej.

Simurq to tylko ligowy średniak. I finansowo, i sportowo.
– Do tej pory praktycznie w każdym sezonie walczył o utrzymanie, ale teraz prezesi ściągnęli więcej obcokrajowców. Założyli sobie z trenerem, że zbudują drużynę, która powalczy o czołówkę tabeli, być może o puchary. W tej chwili jesteśmy na czwartym miejscu. Weszliśmy do grupy mistrzowskiej, zostawiliśmy za sobą mocny Chazar Lenkoran czy Revan Baku i mamy kilku naprawdę ciekawych zawodników. Taki Stjepan Poljak grał na przykład w Turcji i Chorwacji…

Kiedyś miał propozycję z Wisły Kraków.
– Tak, mówił o tym. Dobrą przeszłość ma przecież Marcin Burkhardt. Mario Bozić grał z Drogbą i Anelką w Szanghaju. Mamy bramkarza – Dmitrija Karamarenkę, który jest ode mnie dużo starszy i ma bogatą karierę, bo grał w CSKA Moskwa, reprezentacji Azerbejdżanu. Trenerem jest Gruzin, który też był kiedyś w CSKA czy w Izraelu. Ogólnie, nie ma wielkich nazwisk, ale jak ktoś bardzo interesuje się piłką, to niektórych piłkarzy może kojarzyć.

W azerskiej piłce jest coraz więcej pieniędzy, które kuszą, ale z drugiej strony na niektórych meczach frekwencja jest dramatyczna. Azerowie mają jakiś pomysł jak to rozwiązać?
– Kiedy zaczęliśmy wygrywać, to od raz na nasze mecze zaczęło przychodzić więcej ludzi, ale Zaqatala to małe miasteczko, więc pewnego poziomu i tak nie da się przeskoczyć. Na niektóre stadiony faktycznie przychodzi po kilkaset osób, ale ludzie, którzy dają na piłkę w Azerbejdżanie duże pieniądze bardzo chcą przyciągnąć widzów i zrobić wynik. Neftczi Baku już się to udało. Awansowali do pucharów, wyeliminowali APOEL Nikozja, z którym rok wcześniej odpadła Wisła. Zremisowali z Interem Mediolan. Na pewno Azerowie nie zamierzają się poddawać.

Rozmawiał PAWEف MUZYKA

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama