Jedną z głównych rzeczy, którą zarzuca się fantastycznej w ostatnich latach drużynie z niebieskiej części Manchesteru, to brak bogatej historii. Członek niemieckiego fanklubu RB Lipsk powiedział nam kiedyś, że przeszłość przecież nie jest w stanie zapewnić trofeów i trudno się z tymi słowami nie zgodzić. Choć akurat ekipa “The Citizens” różni się tym, że w ich przypadku te kilkadziesiąt lat z życia klubu nie były wcale jałowe. Duży wpływ miała na to obecność zmarłego już Neila Younga. Gdyby jeszcze żył, to dzisiaj obchodziłby 74. urodziny.
Gdy przychodzisz na świat w Manchesterze czy też jego okolicach i marzysz o zostaniu zawodowym piłkarzem, masz dwie opcje na start: United bądź City. Niby jedynie cztery mile dzielą obiekty obu klubów, a to i tak dwa inne światy. Rywalizacja pomiędzy markami trwa od pokoleń. Gdy “Czerwone Diabły” zainteresują się 15-latkiem z Leigh (mieścina pod Manchesterem), to za chwilę do walki o zawodnika dołączą się błękitni i vice versa. Wiadomo – naturalna kolej rzeczy. Wiele talentów pod koniec XX wieku szło do “Teatru Marzeń”, co specjalnie nikogo nie dziwiło. City swój limit szczęścia mocno nadszarpnęło kilkadziesiąt lat wcześniej, gdy wygrało pojedynek o Neila Younga.
Young podpisał profesjonalny kontrakt z ekipą Lesa McDowalla w 1959 roku, a już niespełna dwie wiosny później zadebiutował w seniorach, co znacznie przyspieszyło jego rozwój. Dla niego to nie był koniec zmian – pomimo tego, że wyróżniał się wśród rówieśników świetną tężyzną i warunkami fizycznymi i grał przez całe swoje życie na stoperze, momentalnie został przesunięty do przodu. No i ta decyzja ponownie okazała się strzałem w dziesiątkę.
Już jako 18-latek Neil stanowił o sile Manchesteru i widać było, że chłopak wyróżnia się talentem i potencjałem. Gdy wskoczył do składu na mecz z Aston Villą, miejsca nie oddał. “The Citizens” w 1965 roku spadli z najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii, a gwiazda Younga od 1961 sporo przygasła i nadal młodego chłopaka skazywano na przeciętniactwo. Ta analiza okazała się błędna. “Obywatele” spędzili rok na zapleczu i nie dość, że wygrali tamtejszy puchar i szybki powrót na salony, to na dodatek wyklarował im się lider na lata. Neil Young zanotował czternaście bramek i multum asyst podając niesamowitą dawkę swoich umiejętności.
Choć najlepsze dla Neila miało dopiero nadejść. Najpierw zrobił majstra w 1968, następnie Puchar Ligi w 1969, strzelając decydującego gola w finale, a dwanaście miesięcy później wraz z małą pomocą kolegów ograł Górnika Zabrze na ostatnim etapie PZP.
Mówi się, że wszystko co dobre, szybko się kończy. Neil mógł tego doświadczyć na własnej skórze. W 1971 roku jego starszy brat Chris zmarł i to zdarzenie kompletnie rozbiło formę Younga. Nie potrafił chociażby w dziesięciu procentach nawiązać do formy sprzed kilku miesięcy, kibice go uwielbiali, ale on przez właścicieli był już skreślony. W 1972 zamienił Manchester na Preston za 50 tysięcy funtów. Łączny dorobek Nelly’ego w koszulce City prezentował się dość okazale – 400 występów, ponad sto trafień. Nie bez powodu nazywany był gwiazdą złotej ery w historii “The Citizens”. Mieszkaniec Manchesteru z krwi i kości tak potraktowany przez zespół? Trochę było to nie fair, ale cóż – nie do fanów należała decyzja, a tym bardziej nie do nas.
Neil grając dla Preston North End czy na koniec dla Rochdale to nie był ten sam Young, co przez dekadę w Manchesterze. Szkoda, że w Polsce dzisiejszy jubilat został pokryty grubszą warstwą kurzu. Nie żaden Aguero, nie Kompany – to Young jest uznawany za jedną z większych legend, jeśli nie największą.