Pamiętacie nasz reportaż, w którym rozebraliśmy na czynniki pierwsze jedną z największych zagadek polskiej piłki ostatnich miesięcy – Finishparkiet Drwęca Nowe Miasto Lubawskie? Wygrali wyścig o drugą ligę z Widzewem i ŁKS-em. Świętowali awans do białego rana. Później wypisali się z gry w wyższej lidze, stracili czołowych piłkarzy i trenera.
Od sześciu lat główną rolę odgrywał tam hojny sponsor Zygmunt Dąbrowski, zwany szejkiem Nowego Miasta. To on inwestował w infrastrukturę i wprowadził kupił awans do trzeciej ligi, a później zdecydował, że drugi poziom rozgrywkowy to za wysokie progi.
Dziś już go w klubie nie ma. Niedawno złożył rezygnację, zostawiając za sobą spaloną ziemię. Klub przejęła inna władza. My pogadaliśmy z Robertem Karczyńskim – byłym prezesem, wyraźnie wzburzonym ostatnimi wydarzeniami w klubie, któremu po wycofaniu się sponsora grozi widmo degradacji nawet do A-klasy. Czy klub wpadł w niepowołane ręce? Dlaczego walne zebranie okazało się farsą i skandalem? Co kombinują nowi właściciele i dlaczego nie dopuszczają do głosu nikogo ze starego zarządu? Jak wielką krzywdę zrobiono juniorom, decydując, że dograją ten sezon do końca? Czego nie przemyślał Dąbrowski? Co zadecydowało o jego odejściu? Jaka przyszłość czeka klub, który właśnie zawisł na krawędzi?
*
Jest pan bardzo wzburzony ostatnimi zawirowaniami w klubie.
Tak, zamieściłem dość emocjonalny komentarz za pośrednictwem Facebooka. Jestem naprawdę bardzo wzburzony. Jakiś czas temu musiałem odejść z klubu. Chciałem dać sobie spokój z tą społeczną funkcją. Prezesem byłem przez sześć lat. Wyciągnąłem ten zespół z dna, trzeba sobie to otwarcie powiedzieć. Zygmunt Dąbrowski zawsze studził moje nastawienie. Mówił, żeby się nie przechwalać, bo tak naprawdę nic wielkiego nie osiągnąłem. Otóż zrobiłem dużo dobrego i tego nie można mi odebrać. Nie chciałbym, żeby ktoś po lekturze tego artykułu pomyślał sobie, że Karczyński przyszedł się wyżalić i dać popalić poprzedniej, odchodzącej właśnie władzy. Szczerze mówiąc, Dąbrowski nic złego mi nie zrobił, chociaż z pewnymi faktami trudno dyskutować. Gdy wchodziłem tutaj w 2010 roku – można to łatwo sprawdzić – klub był do likwidacji. Groził nam kurator. Poprzedni prezes był karany, podał się do dymisji. Nikt nie odważył się przejąć tego tonącego okrętu. Ja byłem kompletnym laikiem. Zwykłym rajdowcem, ścigającym się na rajdach, wyścigach górskich, trenującym z Hołowczycem i nie w głowie była mi piłka nożna. Jednak ze względu na mojego ojca, który całe swoje życie poświęcił dla rozwoju sportu w Nowym Mieście (do dzisiaj prowadzi przeróżne kroniki sportowe) zdecydowałem się wejść w ten klub.
Ojciec był jednym motywem?
Można tak powiedzieć. Wcześniej w ogóle nie znałem się na piłce nożnej. Zastałem trudne warunki, ale uważam, że bronią mnie rezultaty. Dotację miejską dostawałem trzy razy mniejszą, niż obecnie mają w klubie – 86 tysięcy złotych. Mało brakowało, a wszedłbym do trzeciej ligi. Pamiętajmy, że przejąłem ten klub, gdy pałętał się w dolnej części tabeli ligi okręgowej. Był zagrożony spadkiem do A-klasy! Sam pan widzi – zrobienie w nieco ponad rok awansu do czwartek ligi, biorąc pod uwagę nasz budżet, to był dla mnie wielki sukces. Stworzyłem w klubie rodzinną atmosferę, rundę wiosenną skończyliśmy na siódmym miejscu, potem był wspomniany awans. Następnie o mały włos nie dostaliśmy się jeszcze wyżej. Z perspektywy czasu dobrze, że zabrakło nam tego jednego oczka, bo z takim budżetem byłaby tragedia. W końcu przyszedł taki moment, że „trzeba było” wziąć pana Zygmunta Dąbrowskiego z powrotem do klubu. Jak to się stało, nie mogę powiedzieć, bo to już mocno polityczne rzeczy. Szczerze mówiąc, nie zrobiłem tego z własnej woli… Moje miejsce zajęła żona pana Zygmunta, który jednak nie pomyślał, że w przyszłości może dojść do jakichś nieporozumień rodzinnych i tego typu historii. Liczył na huczne obchody stulecia klubu, które już za rok. Nie dotrwał do nich, istnieje ryzyko, że nie dotrwa też obecna trzecioligowa Drwęca.
Mówił, że na stulecie chce wprowadzić klub na poziom centralny, przebąkiwał nawet o pierwszej lidze.
Tak, tak, opowiadał tak na początku, ale w trakcie wszystko sobie przemyślał. Widział, że jest blisko drugiej ligi i wymyślił tę żonę na prezesa. On daje pieniądze, ona rządzi, wszystko wygląda fajnie, a w kraj idzie wiadomość, że w Nowym Mieście władzę trzyma kobieta, co w Polsce zdarza się bardzo rzadko. Nic nie mam do Pani Bożeny. Z Zygmuntem też nie było źle. Pojawiały się sprzeczki, jakieś drobnostki, ale nie mam do niego wielkiego żalu. No, może o jedną sprawę – że musiałem odejść z klubu. Tylko to mogę powiedzieć oficjalnie.
Te kulisy są aż tak tajemnicze?
Powiem szczerze, że nawet ja nie wiem do końca, jak to było. Słyszałem różne historie, ale nie chcę rozdzierać szat i doszukiwać się, gdzie leży prawda. Nie ma co ukrywać – Dąbrowscy finansowali boiska, dbali o murawy, włożyli miliony w stadion. Zygmunt za własne pieniądze wybudował trawiasty orlik i dwa pełnowymiarowe boiska z pełnym nawadnianiem i ogrodzeniem. Kiedy przyszedł do klubu, z moich trzech grup młodzieżowych nagle zrobiło się dziewięć. Młodzież i dzieci oszalały na tym punkcie. Było wspaniale, miasto też odniosło korzyści, bo wiadomo – poprawiła się infrastruktura. Za to chwała, jednak wiedziałem, że jeżeli coś się zepsuje, to będzie dramat. Co będzie z dziećmi? Co będzie z klubem? Tak się stało, zadecydowały jakieś tam osobiste porażki pana Zygmunta, o których nie chciałbym się szerzej wypowiadać. Nic złośliwego, po prostu coś rodzinnie mu się nie poukładało i dlatego odszedł z klubu.
Boli mnie jedna rzecz. Jak mówiłem, chciałem już z tego wszystkiego zrezygnować, ale spotkali mnie starzy działacze, sympatycy i powiedzieli: „Panie prezesie, po pana odejściu z klubu przestał być wynoszony sztandar. Klub nie chodzi już na pogrzeby działaczy. Nie uczestniczy w ważnych uroczystościach”. Jeden z kibiców, pan Moczadło podszedł do mnie i powiedział:
– Wie pan co, panie prezesie? To wszystko jest przez pana.
– Dlaczego?
– Bo przyciągnął pan Dąbrowskiego do klubu. Gdyby go pan nie wziął, byłoby tak fajnie, jak było. Mam prawie 90 lat i żyję zbliżającym się stuleciem. A teraz co, stulecia nie będzie?
Tak mnie to wzruszyło, że postanowiłem walczyć o powrót. Założyliśmy stowarzyszenie kibiców. Chcieliśmy zrobić to tak, żeby nie obrażać Dąbrowskiego, kibicować, choć fani nigdy nie utożsamiali się z nazwą „Finiszparkiet”. Nie pojawiały się jednak okrzyki przeciwko sponsorowi, bo przecież swoje zrobił – szacunek należy zachować. Wkładał w klub po milion złotych rocznie i mam na to dowody. Nie o to mi jednak chodzi. Zmierzam do tego, że mimo wszystko stało się coś złego, czego nie przewidział. Nie brał pod uwagę, że klub wpadnie w niepowołane ręce. Zarząd, który w tej chwili przejął Drwęcę, został skompletowany nie wiadomo z kogo. Boimy się, co teraz może się stać. Stulecie już za dziesięć miesięcy, a oni zaledwie powołali komitet organizacyjny. To powinno mieć miejsce rok temu!
Właśnie zorganizowali walne zebranie.
To zebranie to była jakaś kpina i farsa. Najgorsze jest to, że dążą do tego, żebyśmy my wszyscy – sympatycy, działacze, ludzie, którzy wybierali mnie w 2010 roku – nie byli członkami klubu. Pojawiają się głosy z wewnątrz, że kto przez sześć miesięcy nie płacił składek, zostaje wykluczony. Trzeba było składać nowe deklaracje, ale im się nie śpieszyło, mieli czas na rozpatrzenie, więc nie mieliśmy możliwości pojawić się na walnym zebraniu. Pozostaliśmy bez prawa głosu. Głosowali między sobą. Przegłosowali co chcieli, uprawniając do głosowania raptem 22 osoby. Ponad połowa z nich to zresztą zawodnicy i trenerzy. Jestem pełen obaw. Z tego powodu walczę o to, żeby klub powrócił we właściwe ręce.
Dlaczego były prezes, przez 6 lat pełniący tę funkcję, nagle nie może być członkiem klubu, z którym jest związany od pokoleń? Bo nie zapłaciłem składek? Nikt nie zapłacił, nie dano nam takiej możliwości! Zawsze przed zebraniem kasa była otwarta i można było zapłacić. W czwartek na walnym zgromadzeniu jej nie było, a takich osób jak ja, które się tam nie dostały, było około 30. To skandal. Bez wysłanego oficjalnego pisma nikt nie ma prawa nas skreślić. Co to za klub, który ma 22 członków, w tym 15 zawodników?
Wierzy pan w powrót do klubu?
Jeżeli będzie taka możliwość, to oczywiście. Tylko ona się oddala. Zadeklarowałem jednak chęć powrotu, by zrobić dobrą atmosferę i zadbać o stulecie klubu. Przychodzą do mnie kibice, proszą, żeby postarać się, aby zostać na stulecie w trzeciej lidze.
– Prezesie, jeżeli zdegradują nas do A-klasy, to kto przyjedzie świętować? Zróbcie coś!
Jesteśmy zaprzyjaźnieni z Wigrami Suwałki i Olimpią Grudziądz, jako ówczesny prezes klubu żyłem w bardzo dobrej komitywie z kibicami obu tych zespołów. Nie można powiedzieć tego o tym zarządzie. Oni się kompletnie odcinają. Na stulecie chcieliśmy zorganizować mecze z naszymi zgodowiczami, zaprosić władze PZPN-u… szczerze? Kto przyjedzie do nas, jak będziemy w A-klasie? Ten kibic trafił w sedno. Nie ukrywam, że gdyby nie Dąbrowski, w całej Polsce byłoby o nas cicho. Dużo naszych zawodników poszło grać wyżej: bracia Gikiewiczowie, Sawala, Nykiel. Nawet Lewandowski grał na naszym boisku. Strzelił bramkę Gikiewiczowi w barwach Znicza. To była jednak zasługa Zygmunta, który dał te pieniądze. Dzięki niemu ten klub jest znany na całą Polskę. Chwała mu, ale nie można zostawić klubu – za przeproszeniem – w czarnej dupie.
Rozbudził nadzieje, ale zostawił klub, więc wszystko zaczęło padać.
Może nie do końca padać, bo nie znam dokładnej sytuacji finansowej klubu. Kiedy przyszedł pan Dąbrowski, miasto dało mu trzy razy więcej niż mi, więc kto wie, jak to wygląda teraz. Wtedy mocno się zdziwiłem, bo dostawałem niecałe 90 tysięcy na rok, a Dąbrowski – 300 tysięcy. Dlaczego? Pan Zygmunt dokładał przecież jeszcze z własnej kieszeni – i to milion rocznie! – a i tak na start dostawał więcej. Dziwne.
Jednak jeżeli miasto teraz utrzyma tę dotację, a nowy zarząd znajdzie sponsora, to nie mam nic przeciwko ich funkcjonowaniu. Ale kiedy się słyszy, że nie ma pieniędzy na dzieci, że rodzice muszą wozić swoje pociechy na sparingi, nie mieści mi się to w głowie. A co zrobić teraz z tymi dziewięcioma grupami młodzieżowymi, skoro nie ma pieniędzy?
W mieście jest dużo bogatych firm, ale raczej nie chcą zainwestować klub.
Jeszcze niedawno mówiło się, że dopóki w klubie jest Dąbrowski, nikt inny nie da pieniędzy. On pewnie sam by nie chciał. Wydaje się, że nie lubił z nikim współpracować. Za swojej kadencji otrzymywałem pieniądze od jednego sponsora – niewielkie bo niewielkie, najpierw dziesięć tysięcy, potem pięć, ale to zawsze było coś. Za pięć tysięcy miesięcznie mogłem zapewnić drużynom diety, wyjazdy czy pranie ciuchów po meczach. Jednak opłaty sędziowskie, transfery i inne rzeczy włącznie z drużynami młodzieżowymi za 86 tysięcy? Gorzej niż na wiosce… To był jakiś cud, że utrzymałem ten klub.
Z tego, co wiem, obecne władze mają spory dylemat odnośnie do wyboru prezesa. Ludzie są zbyt mało doświadczeni. Nie ma też kogoś, kto mógłby mocniej wesprzeć klub finansowo.
Wielkiej kasy nie wyłoży nikt. Nie wiem, czy mają pomysły, czy nie mają. Wiem tylko, że jedną rzecz robią bardzo źle. Mówią oficjalnie, że chcą tę ligę dograć juniorami. Poznałem się już na tej piłce… Uważam, że to totalna bzdura. Grać juniorami przeciwko takim drużynom? Jak te dzieciaki wyjdą na stadion Widzewa, to tamci ich zajadą. Podejrzewam, że już od Wikielca dostaniemy spory bagaż bramek. Te dzieciaki będą skrzywdzone. Nie da się dograć trzeciej ligi juniorami!
Ta decyzja nie wzięła się z niczego. Mnóstwo zawodników odeszło z klubu. Widziałbym pan jakąś sensowną alternatywę dla tej decyzji?
Jest naprawdę dużo miejscowych zawodników z doświadczeniem. Teraz grają gdzieś na niższych szczeblach, ale są zaprawieni w bojach. Chcieliby wrócić. Nawet dla prestiżu – zagrać z Polonią, Widzewem czy Świtem. Żeby chociaż utrzymać się w tej lidze i świętować stulecie jako trzecioligowiec. Rozpocznijmy w trzeciej lidze, a jak potem się nie uda to trudno. Jest Piotr Rybkiewicz, który grał między innymi w Wigrach i Jezioraku czy Adrian Kural, który wcześniej mówił, że dopóki w klubie jest Dąbrowski, to on tu nie przyjdzie. Teraz poszedł do Sparty, ale wspominał, że jeżeli klub wróci w normalne ręce, on też do niego powróci. Dobrze radził sobie w Rakowie Częstochowa, przeszkodziła mu kontuzja. To nasz wychowanek. Piotr Piceluk, Michał Piceluk… oni wszyscy grają teraz po niższych ligach, a z chęcią by przyszli. Na pewno lepiej byłoby dograć ten sezon takimi starymi wygami, niż posłać do boju juniorów. Był też taki zawodnik z Burkina Faso, Valentin Dah. Przygarnąłem go, kiedy wystawiła go Zawisza. Był goły i wesoły. Przyjechał autobusem, jeszcze zapłaciłem kierowcy za bilet. Chłopak się tak dobrze zaaklimatyzował… tylko wyrzucił go Dąbrowski. Mieszka teraz w Grudziądzu i też deklaruje chęć gry. Takiego mielibyśmy stopera…
Zarząd jednak woli grać młodzieżą, nie rozumiem tego.
Może nie mają pieniędzy i nie chcą podpisywać kontraktów z takimi zawodnikami?
Ale jakie to by były pieniądze? To nie są zawodnicy, którzy zarabialiby kokosy. Graliby za cukierki.
Przede wszystkim szkoda mi tego klubu. Byłem na decydującym meczu w Tomaszowie Mazowieckim. Mało kto pojechał, ja się stawiłem. Jakiś czas temu zapytałem ludzi z zarządu, czy ktoś z nich był chociaż na dwóch spotkaniach wyjazdowych przez dwa ostatnie lata. Nikt. Taki zarząd. A ja byłem na wszystkich meczach. Mało tego – zanim przyszedł Dąbrowski, dałem do klubu swoje autobusy i sam nimi jeździłem. Prezes za kierownicą. Byłem też spikerem, jakoś ciągnąłem to za 86 tysięcy, ale kasa robi swoje. Jednak nie na dłuższą metę. Najbardziej szkoda mi ostatniego awansu, który został oddany w dziwnych okolicznościach.
Ludzie związani z klubem zaczęli już świętować.
To było bardzo ciekawe i niesamowite. Licencja była do ogarnięcia. Stadion jest remontowany.
Licencję dostała nawet Gwardia Koszalin z rozpadającym się obiektem.
Wspominałem o jej przykładzie na swoim Facebooku. Rozmawiałem z prezesem Olimpii. Załatwiłem, że wszystkie mecze będą rozgrywane w Grudziądzu. Chcieli tylko 50 tysięcy złotych na oświetlenie. Za wszystkie mecze, nie za jeden! Wystarczyło podpiąć pod licencję dokumenty remontu stadionu, wszystko wyjaśnić i uważam, że dostalibyśmy zgodę. Wystarczyło się dogadać.
A tak nikt nic nie wie.
Wiadomo, co się stało, ale niestety tego nie mogę zdradzić. I tak powiedziałem sporo. Podsumowując – nikogo o nic nie oskarżam. Do końca nie można wszystkiego powiedzieć, nie chcę też działać na szkodę klubu. Osobiście naprawdę nie mam nic do pani Bożeny, która po odejściu Zygmunta nadal sprawuje władzę. Ona nigdy nie zrobiła mi nic złego, wręcz przeciwnie. Jednak nie widzę jej w roli prezesa. Tak samo Zygmunt – kiedyś się pokłóciliśmy, ale potem robił ze mną „niedźwiedzia”. Jeździliśmy na wszystkie mecze, było w porządku. Osobiście nie mam do niego pretensji. Klub ma i to ogromne – za kupiony awans i opuszczenie zespołu. Ja się nie gniewam, bo wiem, że zmusiła go to tego sytuacja rodzinna. Po prostu nie wyszło mu w życiu. Przykre jednak, że musiałem odejść z klubu, w którym chciałem zostać. Niekoniecznie jako prezes. Inna sprawa, że za czasów swoich rządów, tak jak mówiłem wcześniej, nie przemyślał kilku spraw i dzisiaj, gdy odszedł, sporo rzeczy jest do naprawy.
rozmawiał Norbert Skórzewski