To musi być szalenie dziwne uczucie – być kibicem Chelsea. Z jednej strony legenda klubu, Frank Lampard, właśnie zdobywa dwusetnego gola, ale z drugiej – wciąż nie wiadomo, czy zostanie mu zaoferowany nowy kontrakt. Z jednej strony klub gra w ćwierćfinale Ligi Europy, z drugiej – odpadł w fazie grupowej Ligi Mistrzów, a w 1/8 finału przegrał pierwszy mecz ze Steauą Bukareszt – wynik drugiego spotkania w żaden sposób nie umniejsza wcześniejszej wpadki. Wreszcie z jednej strony – Chelsea w weekend wskoczyła na trzecie miejsce w tabeli ligi angielskiej, ale z drugiej – jej ambicje sięgają wyżej. No i wreszcie koronny argument „przeciw”, argument za patrzeniem na Chelsea właśnie z tej drugiej, gorszej strony – na ławce wciąż zasiada Rafa Benitez, a po boisku bezustannie biega Fernando Torres.
Dlaczego zaczynamy od Chelsea? Bo to właśnie Lampard i spółka najwięcej wygrali w miniony weekend. Pomijając już zwycięstwo w derbowym starciu z West Ham United, pomijając już ten piękny rekord legendy klubu, który zresztą za moment zostanie najlepszym strzelcem w jego 108-letniej historii. Porażki ponieśli wszyscy główni rywale w walce o wicemistrzostwo. Manchester City ostatecznie udowodnił, że na ten moment nie jest ani godnym rywalem dla United, ani nawet porządnym łącznikiem, który będzie rozdzielał przyszłego mistrza od reszty peletonu. Citizens coraz szybciej degradują się z pozycji „jedyny możliwy pogromca teamu Fergusona” do pozycji „Chryste, zaraz dogoni nas Arsenal”. Porażka 0:2 z Evertonem, przy jednoczesnym zwycięstwie Chelsea, zmniejszyła dystans między oba klubami do śmiesznie wyglądających czterech punktów. To jednak nie koniec dobrych wiadomości dla fanów niebieskiego koloru i inwestycji Romana Abramowicza. W plecy absolutnie niespodziewanie wyłapał również Tottehnam, w meczu z nieszczególnie elektryzującym swoją grą Fulham.
Chelsea w kilka dni odskoczyła więc Tottenhamowi, doskoczyła do Manchesteru City i wprowadziła Lamparda do wszystkich statystycznych ksiąg z historią klubu. Na drugim biegunie pozostaje Queens Park Rangers, które nawet z boską pomocą (tymczasową reprezentowaną przez Harry’ego Redknappa) nie jest w stanie przeskoczyć własnych ograniczeń. 23 punkty, tyle samo co Reading, przegrywające właśnie piąty mecz z rzędu, za mało, zdecydowanie za mało by myśleć o utrzymaniu. Wigan jeszcze walczy, ograło nawet w tej kolejce Newcastle, ale dwa zespoły z dna mogą już powoli witać się z Championship.
Ostatni akcent weekendu, o którym koniecznie trzeba wspomnieć – zmiana w bramce Arsenalu. To co cieszy – między słupkami pozostał Polak. To co może martwić – Szczęsny nie jest chyba takim kozakiem, jak myśleliśmy. Tutaj nasze krótkie przedstawienia aktualne sytuacji w kadrze. Dodać możemy jeszcze to, co napisał dzisiaj na swoim blogu Przemysław Rudzki: „Zgadzam się z grubsza z publikacją Daily Mail, w której oberwało się Wojtkowi Szczęsnemu. Jestem wielkim fanem jego talentu, natomiast uważam, że zawsze kiedy mówisz głośno i idziesz na pierwszej linii frontu, muszą za tym stać twoje konkretne osiągnięcia. Szczęsny nie dawał Arsenalowi aż tyle jakości, nie robił aż tak wielkiej różnicy, by móc uważać się za lidera zespołu”.
Również się zgadzamy się. A na dokładkę, krótki filmik o prawdziwym liderze zespołu, od którego zresztą zaczęliśmy tekst. Nie mogliśmy znaleźć pełnej dwusetki, musi na początek wystarczyć wam jego sto goli. Podejrzewamy, że fani z Wysp w tym tygodniu uaktualnią kompilację…