Rafał Górak: – Żadnemu trenerowi nie życzę takich problemów

redakcja

Autor:redakcja

14 marca 2013, 17:39 • 6 min czytania

– Można coś próbować zrozumieć, zaakceptować, ale jeśli trzeba ciągle robić ładne oczy… To wyniszcza człowieka. Wstawałem rano, wiedząc, że mam mnóstwo rzeczy do załatwienia, że jest masa niewiadomych, ale żadna z tych spraw nie miała nic wspólnego z samą piłką – mówi w rozmowie z Weszło Rafał Górak. Z trenerem GKS-u Katowice rozmawiamy o powracającej w klubie normalności, problemach z kibicami Polonii Bytom, szpiegowaniu dla Pogoni i przyciąganiu kłopotów.
Nadal boi się pan otwierać szafkę z napisem „GKS Katowice”?
Jakieś zagrożenie jeszcze jest, ale trochę już tę szafkę opróżniliśmy.

Rafał Górak: – Żadnemu trenerowi nie życzę takich problemów
Reklama

Zima w Katowicach przebiegła podejrzanie spokojnie…
A jeszcze latem było strasznie emocjonalnie. Ale to dobrze, chyba wychodzimy na prostą.

Niektórym problemy pomagają, np. w Polonii Warszawa bieda zjednoczyła drużynę.
Problemy mogą jednoczyć, ale chyba nie jest to najlepsze rozwiązanie. Nie wpływa to pozytywnie na rozwój zespołu czy podnoszenie umiejętności. Piłkarze niech się jednoczą, ale może w nieco inny sposób. Nie ogromnymi problemami, którym musieli stawić czoła.

Reklama

Wiele razu podnosił się pan z łóżka zdołowany, w dodatku ze świadomością, że trzeba robić dobrą minę do złej gry? Bo przecież oczy dwudziestu kilku ludzi były zwrócone właśnie na trenera.
To mi najbardziej przeszkadzało. Można coś próbować zrozumieć, zaakceptować, ale jeśli trzeba ciągle robić ładne oczy… To wyniszcza człowieka. Wstawałem rano, wiedząc, że mam mnóstwo rzeczy do załatwienia, że jest masa niewiadomych, ale żadna z tych spraw nie miała nic wspólnego z samą piłką. Ł»adnemu trenerowi nie życzę tego, co my przeszliśmy.

Pan momentami też miał dość…
Tak, bo przez podobne rzeczy przechodziłem w Radzionkowie. Deja vu, ale niezbyt przyjemne. Odechciewało się człowiekowi, traciło się zapał, jednak nie na tyle, by drużynę zostawić. Cały czas gdzieś obok stali ludzie, którzy dawali nadzieję.

Trudno było utrzymać porządek w szatni?
Rodzice całe życie powtarzali mi, że jak coś jest czarne, to jest czarne, a jak białe to białe. Jednak w takiej sytuacji trzeba było tego unikać. Musiałem zmierzyć się nie tylko ze swoimi problemami, ale i problemami kilkudziesięciu osób, którzy w mojej szatni siedzą. Staraliśmy się być ze sobą szczerzy, powtarzać co chwila, że jutro będzie lepiej. Tylko, że niektórzy już przestawali wierzyć… GKS Katowice to zbyt duża firma, żeby w taki sposób lawirować. To nie jest klub, do którego ktoś przychodzi się wypromować, tylko który coś piłkarzowi daje w zamian.

Sam pan mówił, że już przeszedł trenerską szkołę życia.
Pewnie jeszcze dużo przede mną. Ale fakt, zaczynałem w Radzionkowie pracę w czwartej lidze, dostaliśmy się do pierwszej, z czego w normalnych warunkach przepracowaliśmy góra dwa lata. A tak – ciężka orka. Mam przynajmniej satysfakcję, że do miejsca, w którym jestem dzisiaj, zaszedłem sam.

Jeszcze wcześniej w jednej drużynie pan grał, a drugą… prowadził.
To było w okręgówce. Myślę, że tak powinna wyglądać kariera trenera: zacząć od dołu i wchodzić szczebel po szczeblu. Najwięcej się wtedy człowiek uczy, najbardziej się rozwija. Trzeba wiedzieć, jak to wszystko funkcjonuje od podstaw.

Mizernej przygody z piłką nikt panu nie wypominał?
Nie. Wszyscy wiedzieli, ja też wiedziałem, że skala mojego piłkarskiego talentu była mała. I miałem dokładnie tak samo jak w trenerce – przeszedłem przez kilka lig, zanim w końcu dostałem szansę na najwyższym szczeblu. Teraz nie wiem: czy był to tylko jeden rok w Ekstraklasie, czy aż jeden rok? Szybko zdałem sobie jednak sprawę, że trenerka to jest to. I chociaż wiedziałem, że każdy problem będzie już tylko większy, szerszy i głębszy, to na pierwszy kurs zapisałem się w wieku 27 lat.

W Radzionkowie pchnął pan do góry trenera Artura Skowronka. Dziś, choć jest młodszy od kilka lat, prowadzi zespół ligę wyżej.
Czasem w życiu ktoś ma więcej szczęścia, a czasem ktoś ma mniej. Artur objął po mnie Ruch, swoją szansę wykorzystał i poszedł do w Ekstraklasy. Obaj mamy swoje problemy.

Pomaga mu pan w pracy w Pogoni?
Bez przesady. To ambitny i zdolny trener, w niczym nie muszę mu pomagać.

Pytam, bo niektórzy uważają, że w sparingu z Zagłębiem robił pan za szpiega.
Słyszałem i bawi mnie to do łez. Tym bardziej, że Zagłębie wyszło z tej całej sytuacji obronną ręką… Ale to było absurdalne od samego początku. Ł»e ktoś sobie coś w tym temacie dorobił, to już jego problem. Szkoda słów.

Dlaczego dla kibiców Polonii Bytom jest pan – tutaj cytat – sprzedajną…
… nie wiem. Moja przygoda z Polonią zakończyła się spadkiem z drugiej ligi, w dodatku w bardzo kiepskich warunkach, jakie były w klubie. Szybko znalazłem pracę w Jaworznie i widocznie wielu ludziom się to nie spodobało. Nigdy nie byłem szczęśliwy, że spadliśmy, bolało mnie to, ale nigdy też nie zamierzałem się kibicom z niczego tłumaczyć.

Wychowanka Polonii i osobę z Bytomia musiało takie wydarzenie dotknąć.
Komuś musiało zależeć na tym, żeby tamten spadek mi wytknąć…

A dzisiejszy GKS nie gra już właściwie o nic. Awans wam nie grozi, utrzymanie też już w kieszeni.
Ale walczymy o inne sprawy. Choćby o kibiców i ich zaufanie – chcemy, żeby licznie przychodzili na nasze mecze. Zresztą, budujemy nowy GKS. Taki, który dla rywali będzie groźny, który będzie grał fajną i ofensywną piłkę. Kosztuje to dużo zdrowia, ale wiem, że nikt nie zrezygnuje.

Często chwali pan kibiców, ale to przecież, już z panem w roli trenera, do drużyny było skierowane hasło „Ekstraklasa albo śmierć”. Nie obawia się pan powtórki?
To były niefortunne słowa, nieco na wyrost. Myślę jednak, że wszyscy wyciągnęli wnioski z tamtej sytuacji.

A pan jaki wniosek wyciągnął?
Myślę, że wszyscy daliśmy się pchnąć fali entuzjazmu. Niepotrzebnie. Chyba obiecaliśmy sobie zbyt wiele, ja też nie we wszystkie sprawy w klubie byłem jeszcze wdrożony. My chcieliśmy osiągnąć wynik jak najszybciej, kibice również i wyszło trochę za szybko. Wyszła z tego niezręczna sytuacja, ale wiem, że fani są z drużyną, angażują się i mają ambicje. فączy nas tylko wspólny cel.

Praca w Katowicach to dla pana spełnienie marzeń?
Wiele osób mnie pyta, czy nie miałbym lepiej w Tychach. Miałem przecież tam ważny kontrakt, dobrą posadę, a jednak zdecydowałem się odejść. Jednak Katowice to klub na Śląsku, do którego naprawdę chciałem przyjść. Osiągnąć sukces. Jestem tutaj półtora roku, drogę pełną wybojów i zakrętów mam już za sobą. Pora iść do przodu.

Pamiętam, że przychodząc do klubu, mówił pan, że chciałby pracować w GKS-ie do końca życia. Albo cytat z ostatnich tygodni: „nie wyobrażam sobie pracy w innym miejscu na ziemi”.
Bo GKS to bardzo specyficzny klub, który odpowiada mojemu charakterowi. Jest wielka chęć kibiców na osiągnięcie sukcesu, w dodatku przeszliśmy przez tyle ostrych zakrętów, że… ja naprawdę się w tym wszystkim odnajduję. Z tego, co mówiłem, się nie wycofuje. Katowice do końca życia będą dla mnie wyjątkowe.

Pan w tych problemach czuje się jak ryba w wodzie.
(śmiech) Dziś łatwo o tym mówić, bo to już przeszłość. Wszystko, co najgorsze, jest za nami. Aczkolwiek odkąd tylko pamiętam, to problemy zawsze krążyły w moim pobliżu i pewnie to jeszcze nie koniec. Najważniejsze jednak, żeby wyjść z tych sytuacji obronną ręką i odnaleźć odpowiednią drogę. Wierzę, że małymi krokami możemy w Katowicach zrobić coś naprawdę niesamowitego.

Jeszcze niedawno miał pan pretensje, że nie wszyscy są zaangażowani w osiągnięcie sukcesu.
Cały czas powtarzam: jeśli ktoś chce myśleć o awansie do Ekstraklasy, to potrzebny jest klub. Ale klub z prawdziwego zdarzenia, a nie same namiastki! Tu nie chodzi o dziesięciu piłkarzy z wysokimi umowami, tu nie chodzi o trenera, który sam ma ten wynik zrobić, ani też o dwóch bogatych działaczy. Potrzebujemy dużej liczby osób, które zaangażują się w klubu. Potrzebujemy też stabilności i normalności – niby same podstawy, a jednak robią różnicę. Bez tych czynników nie będziemy mogli myśleć o awansie.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama