Jeśli ktoś zastanawiał się, czego najbardziej brakowało Wiśle przez ostatnie pół roku, dziś dostaliśmy odpowiedź. Patryka Małeckiego. Jeśli w klubie nie ma transferów, poważnego trenera, bazy treningowej, a zawodnicy pozorują grę, trzeba ściągnąć diabła. Gościa, który albo rozwali szatnię na amen, albo ją scali i porwie do boju. Make or break. Wtedy dopiero można myśleć o powrocie na właściwe tory.
Nie chcemy zagłaskać Małeckiego, bo jak wiadomo – to typowa bomba zegarowa, która w każdej chwili może odpalić i zniszczyć całe otoczenie, ale skoro po jego asystach strzelają takie tuzy jak Burliga, Boguski i Sobolewski, a i on sam dokłada truskawkę wisienkę na torcie w postaci czwartego gola, to mówi wiele. Oczywiście bierzemy poprawkę na to, że lepiej niż obrońcy Jagi spisaliby się lokatorzy pierwszego lepszego podlaskiego domu dziecka, ale bez „Małego” czekałby nas pewnie – uwielbiamy to określenie – mecz walki i komunały Kulawika, że ambicję trzeba docenić.
O właśnie! A propos ambicji… Jeszcze bardziej niż gra Małeckiego zapadły nam w pamięć dwa cytaty z przerwy. Pierwszy – z Boguskiego, gdy Wisła – co istotne – prowadziła 2:0: – Zrobimy wszystko, by Jagiellonia nie zdobyła tych pięciu bramek. I drugi – z Bandrowskiego, który zapytany, czy pogoda przeszkodzi w odrabianiu strat, odparł, że ma nadzieję, iż tak właśnie będzie.
Istne starcie pesymisty z… pesymistą?
W słowach Bandrowskiego można się też dopatrywać drugiego dna. Bo skoro sami zawodnicy mają nadzieję, że jeszcze bardziej dostaną w łeb w drugiej połowie, to może Tomasz Hajto ma rację, mówiąc, że zwalniany jest codziennie? Ł»arty żartami, ale mówiąc już zupełnie serio, wiosenna Jagiellonia to po prostu katastrofa. Pięć meczów – 1 zwycięstwo, cztery przegrane, pięć goli strzelonych, 13 straconych. A jak jeszcze weźmiemy pod uwagę nie taką złą kadrę, to wyjdzie nam na to, że Gianni jest chodzącym przeciwieństwem Nawałki. Jeden wyciąga z zawodników maksimum, drugi minimum.
I tylko Quintana póki co opiera się młodemu, zdolnemu szkoleniowcowi z Białegostoku.