Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski

redakcja

Autor:redakcja

12 marca 2013, 00:03 • 8 min czytania

Jedno z nielicznych mądrych zdań, które w ciągu ostatniej dekady wypowiedział Antoni Piechniczek brzmiało tak: młodość nie może być jedynym argumentem. Wprawdzie chyba chodziło mu o młodych trenerów albo działaczy – już dobrze nie pamiętam – ale idealnie można tę sentencję przełożyć na piłkarzy. Jeszcze nigdy nie było tak łatwo zostać „wielkim talentem”. Zdaje się wręcz, że tabliczkę z napisem „wielki talent” odbiera się dziś wraz z dowodem osobistym, czyli jeśli skończyłeś osiemnaście albo dziewiętnaście lat i nie masz lepszego pomysłu na życie niż gra w piłkę, to eksperci z automatu uznają, że czeka cię wielka kariera.
Jeszcze nie słyszałem, by o którymś z tych „młodych zdolnych” powiedziano: niech kupi książki, uczy się, nic z niego nie będzie. Albo: poziom Polkowic, w porywach!

Jak co wtorek: Krzysztof Stanowski
Reklama

Na jednym z bankietów długo rozmawiałem z Dariuszem Dziekanowskim, którego spostrzeżenia bardzo sobie cenię. To było jakoś w grudniu, na tapecie wszyscy wtedy mieli فukasika i Furmana. Obaj wydają mi się całkiem nieźli, ale też szum wokół nich jest moim skromnym zdaniem całkowicie nieproporcjonalny do tego, co obaj jak na razie pokazali.

– Wyobrażasz sobie ich w latach dziewięćdziesiątych? Wyobrażasz sobie, że mieliby podjąć walkę na przykład ze Zbigniewem Mandziejewiczem? – zapytałem. „Mandzia” wyglądał zawsze jak swój własny ojciec, ale jak grał do właściwej bramki, to był potwornie nieprzyjemnym przeciwnikiem. No i strzelił w naszej ekstraklasie 37 goli (pewnie większość głową), a to dorobek, do którego nie zbliży się większość dzisiejszych napastników. Maciej Szczęsny kiedyś wspominał, jak Mandziejewicz wchodził na salę gimnastyczną i do znudzenia odbijał piłkę głową o tablicę do kosza.

Reklama

„Dziekan” się wtedy wymownie uśmiechnął, a potem rzucił uwagę ogólną, którą uważam za sedno całej tej gorączki: – Wiesz, te wszystkie nasze talenty… Ci zawodnicy, o których tyle się mówi… فukasik, Furman, Milik i inni… To są wszystko ludzie, którzy sprawdzają swój kupon w totka i orientują się, że już trafili czwórkę. Ale czwórkę wielu trafia. Jeszcze daleka droga do trafienia piątki i jeszcze dalsza do trafienia szóstki, a tylko jak trafisz szóstkę, to w piłce osiągniesz wielkie rzeczy.

Za czwórkę w totka płacą jakieś 200 złotych, ale wokół już trwa liczenie milionów.

Na punkcie młodych wszystkim odbija szajba. Piłkarzem meczu Górnik Zabrze – Lech Poznań według Canalu+ został Karol Linetty, którego zapamiętałem z dwóch zagrań. Raz nie podał do Rafała Murawskiego, chociaż miał na to i czas, i miejsce, a Murawski byłby sam na sam z bramkarzem. Drugie zagranie – chciał kopnąć do pustej bramki, strącił przelatujący samolot, ale od komentatorów i tak dostał pochwały „za pomysł” (to tak samo mądre jak pochwalić Nakoulmę za pomysł, by strzelić z jedenastu metrów mocno i pod poprzeczkę – pal licho, że skiksował i poszło w aut). Jest różnica między życzliwością wobec młodych zawodników, którą oczywiście popieram, a zakłamywaniem rzeczywistości. Wierzę, że Linetty jest piekielnie zdolny, ale jak na razie nie rozegrał ani jednego meczu w ekstraklasie, po którym można byłoby posłużyć się trzema znaczącymi literami: WOW. Gra bo gra. Kiedyś młodej dziennikarce Paweł Zarzeczny powiedział: „Trafiasz w klawisze, ale ludzie w tramwajach o tym nie mówią”. I tak jest jak dotąd z Linettym: „Trafia w piłkę, ale ludzie w tramwajach o tym nie mówią”.

Ostatnio kolega mi mówi: – Zobacz skład młodzieżówki! Jaka mocna!

– Pokaż!

No i on mi rzuca coś takiego: Szumski – Bereszyński, Kędziora, Kamiński, Pazio – Linetty, Furman, Wolski – Stępiński, Przybyłko, Pawłowski.

Mocna jak mocna, kwestia punktu odniesienia. W bramce rezerwowy z Piasta Gliwice, Bereszyński, Kędziora czy Pazio to jednak mniejsze lub większe anonimy, Kamiński się ciągle obcina, w pomocy Wolski, który od roku nie rozegrał meczu i Linetty, o którym pisałem wcześniej. W ataku Przybyłko, który w 2. Bundeslidze nie zdobył w tym sezonie ani jednego gola i nie zanotował żadnej asysty. Obok niego Stępiński (trzy gole w polskiej ekstraklasie) oraz Pawłowski (cztery gole w pierwszej lidze i jeden w ekstraklasie). Jak to się mówi: dupy nie urywa. Pewnie by się taka ekipa w ekstraklasie utrzymała, ale miesięcznej pensji bym na to nie postawił.

Niedawno gośćmi w programie Liga+ Extra byli Stępiński oraz Rybicki, bardzo fajnie się zaprezentowali, ale zastanawiam się nad samym sensem ich zaproszenia. Rybickiemu jeszcze nigdy w karierze nie udało się wyjść w pierwszym składzie i jednocześnie wygrać meczu, Stępińskiemu zdarzyło się to zaledwie raz. Ten łódzki super duet – wraz z resztą kolegów – z ostatnich trzynastu meczów wygrał dwa. Jednak gdyby odciąć się do wyników, a tylko śledzić doniesienia medialne, można byłoby odnieść wrażenie, że obaj trzęsą ligą. Ł»yczę im, by kiedyś faktycznie nią trzęśli, lecz na razie nie ma to miejsca. Wolałbym, aby na czołówki gazet obaj wpychali się spektakularnymi akcjami i golami, a nie tym, że są młodzi. Za łatwo im ta sława przychodzi.

Wielu było już młodych, którzy wejście do ligi mieli mocniejsze niż ci dwaj, a później niczego wielkiego nie zwojowali. Marek Szemoński jako 18-latek zachwycał w Górniku Zabrze, a był to Górnik walczący o mistrzostwo i w którym rywalizacja o miejsce w składzie była sto razy większa niż dzisiaj w Widzewie. Przed dwudziestym rokiem życia miał 18 goli w ekstraklasie, a potem… przez resztę kariery dorzucił jeszcze marne 13. Grzesiek Król jako 17-latek zadebiutował z golem, w drugim meczu dołożył drugiego. Podniecony Hubert Kostka powiedział wtedy: „Dajcie mi jeszcze kilku takich, to zbuduję Królestwo”. Królestwa jednak nie było, a i sam Król trochę w piłkę pograł, ale „ludzie w tramwajach o tym nie mówili”. Smoliński wkroczył na salony z przytupem, a teraz gra chyba w Grudziądzu, rywalizując co jakiś czas z kolegą z Tychów, niejakim Bukowcem, przez moment zwanym „nowym Lubańskim”. O talentach, które przepadły – jak i po prostu o słabych lub średnich piłkarzach, niesłusznie postrzeganych za talenty – można byłoby napisać całe księgi.

Jakże obniża nam się poprzeczka…

Kiedyś za młodych i zdolnych napastników uchodzili Juskowiak (nastoletni król strzelców), Kowalczyk (39 goli do 22. roku życia, czyli do momentu transferu do Hiszpanii), Mielcarski (14 goli w sezonie w wieku 19 lat)… I można byłoby tak wymieniać dalej, bo przecież nawet młodziutki Staniek – zawsze bardziej pomocnik niż napastnik – był w stanie sieknąć 8 goli w rozgrywkach. A jeszcze Wieszczycki, Waligóra… O, Waligóra! Kto o nim pamięta? Nikt. A on w cztery sezony zdobył 61 goli i w wieku 24 lat wyjechał do Belgii. Dzisiaj chłopak z trzema trafieniami jest zapraszany nie tylko do programu telewizyjnego, ale nawet na zgrupowanie reprezentacji kraju. I co najważniejsze: nikt nie widzi w tym czegokolwiek dziwnego. Niektórzy krzyczą: młody Teodorczyk na Ukrainę do podstawowego składu i nie chcą słuchać, że ten 22-latek jak na razie w całej karierze ma osiem goli na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Wichniarek w jego wieku walnął dwadzieścia w jednym sezonie.

Dmuchamy i chuchamy na tych młodych, wmawiamy im wielkość, licząc, że nastąpi samospełniająca się przepowiednia. Popularność dostają na złotej tacy. Uznanie jest im przynależne z racji metryki. Nie pochwalam fali, ale kiedyś młody musiał się przed starymi wykazać, że naprawdę umie grać. Dzisiaj musi udowodnić, że kompletnie nie umie, żeby wylecieć ze składu. Tylko tyle i aż tyle. Co tydzień komplementy zbiera Filip Starzyński z Ruchu: lat 22, 0 goli w ekstraklasie. Ktoś mi powiedział, że to nowy Szymkowiak, ale przypomniałem sobie, że w jego wieku Szymkowiak miał dwa mistrzostwa kraju na koncie.

W zeszłym tygodniu uskutecznialiśmy długie nocne Polaków rozmowy z Tomkiem فapińskim. Rocznik 1969, w Widzewie na środku obrony zaczął grać w 1987 roku, więc niech każdy sobie policzy, ile miał lat. Debiutował w otoczeniu zawodników z całkowicie innej epoki, z wielkiego Widzewa biorącego szturmem europejskie puchary. Nie dostał niczego za darmo. Kiedy jechał na igrzyska olimpijskie, był już starym ligowym wyjadaczem. Jego też pytam: jak postrzegasz tych młodych? I on, jak Dziekanowski, również jest sceptyczny. Mówi: – Nie widzę, by mieli nadzwyczajne pomysły, które z racji młodości powinni mieć. Nie widzę premedytacji w tym co robią, w ich strzałach, podaniach… Za bardzo ich chwalimy. Ci nasi pomocnicy – فukasik i Furman – fajni chłopcy, miewają naprawdę udane mecze, ale jak ich porównam do takiego Leszka Iwanickiego z Widzewa… W zestawieniu z nim niewiele mają do zaoferowania. A przecież Leszek w reprezentacji Polski nawet nie zaistniał. On był akurat ofensywnym pomocnikiem, ale tak sobie myślę, że i Zbyszek Wyciszkiewicz przewyższał ich piłkarsko i przede wszystkim fizycznie.

Hasło „stawiać na młodych Polaków” wszystkich opętało. Jak ktoś nie powie stanowczo, że „stawia na młodych i z Polski” to traci na prestiżu. Dlatego mówią to wszyscy, bez zastanowienia. Dariusz Dudek w telewizji stwierdza: – My w Piaście chcemy od teraz stawiać na młodych Polaków! I jest z siebie dumny, uśmiecha się. Później jednak Piast wychodzi na mecz i młodych Polaków widzę dwóch (o dziwo, najgorsi na placu). A obok nich czterech obcokrajowców i piąty meldujący się na placu na pół godziny przed końcem. W „Cafe Futbol” Piotr Stokowiec z dumą wypowiedział regułkę o tym, że nie bierze zagranicznego szrotu od menedżerów, bo woli stawiać na młodych Polaków, ale mi się zdaje, że zimą do pierwszego składu sprowadził dwóch piłkarzy: Martina Barana i Igora Morozova. Ł»aden z nich nie jest Polakiem. Pozyskał też Vytautasa Luksę, a testował całe zastępy zagranicznych, wybitnie nieutalentowanych zawodników. O tym jednak nie powie, bo nie wypada. Teraz na pytanie o koncepcję budowania drużyny trzeba odpowiedzieć zdaniem o „młodych Polakach”, bo tak jest cool i modnie, a że niekoniecznie zgodnie z prawdą: kto to zauważy?

Mieć dzisiaj 20 lat i złą prasę – po prostu się nie da. Nawet jeśli grasz jak skończony patafian to powiedzą, że masz jeszcze czas i że to na pewno efekt tremy, a przyszłość bez dwóch zdań do ciebie należy. Jeśli trener cię nie wystawi, bo jesteś gorszy od 37-letniego emeryta z przestrzelonymi kolanami: to zły nie będziesz ty, tylko trener, który zabija twój potencjał i nie myśli długofalowo. Bezstresowe wychowanie. A ja naprawdę wolałbym, że młodzi grali zamiast starych dlatego, że są od nich lepsi, a nie dlatego, że później przyszli na świat.

Piłkarskie środowisko zachłysnęło się młodymi. A ja w 2013 roku obejrzałem 23 z 24 meczów ligowych i czuję się jak to dziecko, które musi zakrzyknąć: król jest nagi!

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama