Pacjent Kuzera to przypadek dla psychologa czy już dla psychiatry?

redakcja

Autor:redakcja

11 marca 2013, 22:06 • 4 min czytania

Jeśli wydaje ci się, że w piłce widziałeś już wszystko – przyjdź na mecz polskiej ekstraklasy. Tylko tutaj na nowiutkich pięknych stadionach zobaczysz gościa, który nie umie trafić w piłkę, za to umie w nogi przeciwnika. I bierze za to pieniądze! W tym co napisaliśmy, nie ma żadnych metafor, żadnych tanich kpin – to wierny opis tego, czego byliśmy świadkami w Gdańsku. Pacjent Kamil Kuzera popisał się następującą sekwencjąâ€¦ Nie trafił w piłkę, mając przed sobą pustą bramkę, w związku z czym postanowił złość wyładować na arbitrze (i słusznie dostał żółtą kartkę). Tym faktem z kolei tak się zdenerwował, że znowu musiał wyładować złość i brutalnie sfaulował przeciwnika w środku pola.
Na tym jak się łatwo domyślić zakończył swój spektakularny występ, w 14 minucie.

Pacjent Kuzera to przypadek dla psychologa czy już dla psychiatry?
Reklama

Kiedyś był taki mecz Bałtyku Gdynia, w którym wokół Bolesława Szałatyńskiego trener wystawił samych młodych zawodników. Szałatyński patrzył się, co oni wyprawiają, aż w końcu odwrócił się w stronę ławki rezerwowych i krzyknął do szkoleniowca: – Co ja, z jebniętymi gram?!

Mniej więcej tych słów mógłby użyć dzisiaj, będąc piłkarzem Korony. Trzeba mieć naprawdę sieczkę w głowie, by w ciągu pierwszych dziesięciu minut dwa razy naskoczyć na sędziego i zarzucić mu stronnicze sędziowanie (zanim cokolwiek istotnego się na boisku zadziało), a potem poprawić jeszcze aż tak kretyńskim faulem. Przydałby się specjalista, który pozwoliłby rozstrzygnąć dylemat: Kuzera jeszcze do psychologa, czy już do psychiatry?

Reklama

Nie dziwmy się, że stadiony straszą pustkami, jeśli na murawę wychodzi facet, który – to jest naprawdę spostrzeżenie godne powtarzania – nie trafia w piłkę, za to trafia w przeciwnika. Przyszłością Kuzery są ewidentnie sporty walki i jeśli chce, skontaktujemy go z naszym kolegą Martinem Lewandowskim. Chętnie obejrzelibyśmy walkę zawodnika Korony z Jackiem Wiśniewskim…

A skoro już pomagamy innym w znalezieniu nowych pomysłów na życie…

Ciekawy jest też przypadek Zbigniewa Małkowskiego – i tu nasz apel do Zbigniewa Przesmyckiego, a wiemy, że nas czyta. Panie Zbigniewie, Małkowski nie umie bronić, co wielokrotnie udowadniał, za to jest wspaniałym materiałem na sędziego liniowego. Podobno PZPN chce ułatwiać zawodnikom wkraczanie na nową życiową ścieżkę, więc proszę w pierwszej kolejności odezwać się do bramkarza Korony. On z odległości stu metrów i zza pleców dwudziestu innych ludzi jest w stanie ocenić, czy był spalony, czy nie. Sędzia Siejka tego nie potrafi stojąc blisko, a Małkowski widzi wszystko z dowolnego miejsca na stadionie (a może i spoza stadionu – niewykluczone!). Jako sędziego czeka go kariera znacznie bardziej spektakularna niż jako muchołapacza, w czym się specjalizuje aktualnie. Nie lubimy pajacowania, natomiast bramkarz Korony pajacuje straszliwie. Te gesty Kozakiewicza po nieuznanej bramce Korzyma świadczą tylko o tym, że to obok Kuzery jeszcze jeden zawodnik mający spore problemy z kontrolowaniem emocji. Ewidentnie i on potrzebuje pomocy.

Sędzia Hubert Siejewicz oczywiście ten mecz zepsuł, natomiast ostatecznie wyniku nie wypaczył, ponieważ powinien jeszcze przyznać rzut karny Lechii za faul Pavola Stano na Kacprzyckim. Werdykt jest więc taki, że arbiter miał słaby dzień i skrzywdził obie strony, a Korona – osobą Kuzery oraz duetem Stano-Małkowski – najbardziej skrzywdziła się sama.

Lechia wygrała dzięki wspaniałej bramce Pietrowskiego – to był przełomowy moment spotkania. Do tego czasu od patrzenia na grę gospodarzy bolały oczy i skręcały się kiszki. Nikt w lidze nie potrafi konstruować akcji ofensywnych w nudniejszy i bardziej przewidywalny sposób niż gdańszczanie. Nawet kiedy mecz im się idealnie układa i kiedy jeszcze w pierwszym kwadransie przeciwnik zaczyna grać w dziesiątkę (tak było w poprzedniej kolejce, tak było i teraz), to w żaden sposób nie usprawnia to przedostawania się w pole karne przeciwnika. Korona mimo że w osłabieniu, sprawiała lepsze wrażenie i kto wie – być może, gdyby nie ten strzał życia Pietrowskiego (drugi gol w karierze, więc na powtórkę nie liczcie), to goście by to wygrali.

Na koniec trzeba pochwalić Pawła Buzałę, który w kapitalny sposób wykorzystał okazję do zdobycia gola i kopnął piłkę z odległości czterech centymetrów do siatki. Skoro taką sytuację potrafił wykorzystać Buzała – znany z tego, że lubi zakiwać się na śmierć – to warto pójść dalej i zastanowić się: czy Sikorski by to strzelił? Jak sądzicie – strzeliłby?


Lechia Gdańsk 3-2 Korona Kielce
Paweł Buzała 8, Marcin Pietrowski 74, Adam Duda 80 – Michał Janota 54, Pavol StaŁˆo 90

Lechia: Buchalik 4 – Deleu 5, Bąk 4, Bieniuk 4, Brożek 4 – Ricardinho 3, Surma 5, Pietrowski 6, Machaj 2 (53. Kacprzycki 5), Rahoui 1 (46. Duda 6) – Buzała 5 (89. فazaj).

Korona: Małkowski 3 – Golański 4, Stano 3, Kijanskas 3, Lisowski 4 – Sierpina 4 (81. Foszmańczyk), Jovanović 5, Lenartowski 4 (88. Marković), Janota 6 (67. Stąporski 2), Kuzera 1 – Korzym 5.

Najnowsze

Ekstraklasa

Deptuła: „Zainteresowanych Pietuszewskim liczymy w dziesiątkach”

redakcja
3
Deptuła: „Zainteresowanych Pietuszewskim liczymy w dziesiątkach”
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama