Reżyser dokumentu „Gwizdek”: – Gdybym tam został, pewnie nieraz dostałbym po twarzy.

redakcja

Autor:redakcja

08 marca 2013, 09:48 • 7 min czytania

– Operatorka musiała się strasznie natrudzić, bo kibice podchodzili i lekko podchmieleni mówili „możesz wypier…?”. Ludzie boją się kamer, a w małych miejscowościach to już w ogóle. Dominuje myślenie, że ktoś chce ich pokazać od złej strony – mówi Grzegorz Zariczny, reżyser dokumentu „Gwizdek”, uznanego najlepszym filmem krótkometrażowym na festiwalu w Sundance.
– Kilka osób po emisji „Gwizdka” powiedziało, że robisz z głównego bohatera męczennika, że co to za dramat, gdy facet raz w tygodniu ma na dwie godziny wybiec na boisko
– Męczennika? Nie no, pokazuję to, co jest. Nie tylko piłkarze przeżywają porażki. Sędzia ma prawo czuć się źle. Nie jest robotem. Chciałem pokazać, że to normalny człowiek, który popełnia błędy i strasznie to potem przeżywa. Przebiega najwięcej kilometrów na boisko. Musi być ciągle skupiony. Wiele jego decyzji wygląda jak rzut monetą. Prawa, lewa. Na końcu oczywiście jest tym najgorszym. W niższych ligach jest traktowany jak wróg publiczny, często wyjeżdża pod eskortą policji. W okręgu wielickim była drużyna, która non stop ubliżała arbitrom. Teraz już nie istnieje, ale wtedy to była patologia. To nie jest sport, gdy przyjeżdża sędzia i na starcie dostaje w twarz.

Reżyser dokumentu „Gwizdek”: – Gdybym tam został, pewnie nieraz dostałbym po twarzy.
Reklama

– Też miałeś takie sytuacje? Mówiłeś, że „Gwizdek” to próba rozliczenia się z sędziowaniem, które przez lata mocno dało ci w kość.
– Sędziowałem przez pięć lat, w sumie jakieś 200 meczów. To były mecze od C-klasy do A-klasy. Najgorsze jest to, że zostajesz takim sędzią i od razu zostajesz rzucony na głęboką wodę. Przez pierwszych dwadzieścia meczów ty się dopiero uczysz, a trafiasz na największy kocioł. To jest C-klasa, ludzie po ciężkim tygodniu przychodzą odreagować stresy i odreagowują je na arbitrze. Ja taki świeżak jak mam sobie z tym poradzić? Nie masz sędziów bocznych. Jesteś sam. I zawalasz. Zawsze zawalasz. A kibice widzą lepiej niż ty. A jak jeszcze jesteś na ich terenie… To takie pole minowe.

Gdybym tam został, pewnie nieraz dostałbym po twarzy. Na szczęście w B-klasie jest już trochę lepiej. Są boczni sędziowie, widzą spalone. Większość błędów, jakie popełnia sędzia to błędy przy spalonych. Ja do końca nigdy nie byłem pewien, czy był spalony czy nie było. Potem jest afera. Potem ciągle mylisz o jednej sytuacji, potem kibice krzyczą, ze nie wyjedziesz. Pojechałem na taki mecz pod Kraków, północna część miasta, wioski podkrakowskie, bardzo małe boisko, dużo piłkarzy na małej przestrzeni, strasznie się kopali, piłka była w chaosie, non stop jakieś spalone. Kibice widzieli, darli się, podpowiadali. Wynik był 5:4 czy 5:3, z czego polowa była po moich błędach. Potem miałem problem, żeby wyjechać, ochrona musiała mnie wyprowadzić. Po takich meczach zwykle potrzebowałem dnia, żeby się po tym odbudować. Siedzisz tylko i rozmyślasz. W małych miejscowościach nie masz zasłon, od razu jesteś na wytykany na ulicami palcami.

Reklama

– No, ale jakoś tych 200 meczów nabiłeś. Odtwórca głównej roli, Marcin, też w rozmowie z dziewczyną narzeka na wszystko, a potem i tak dalej sędziuje.
Nie mogłem tego rzucić ot tak. Jak popełnisz błąd, to zaraz chcesz go naprawić. Chcesz pokazać, że jesteś dobry. To pokazywanie nabiło mi dwieście meczów. W międzyczasie tyle myśli mi się w głowie zebrało, że zacząłem szukać chłopaka o podobnej historii, o podobnej wrażliwości i poznałem Marcina. W filmie chciałem pokazać, jak człowiek na boisku uczy się pewnego draństwa. Jak pod wpływem warunków zmienia swoją postawę, dostosowuje się. Wie, że jak nie będzie draniem, to nigdy nie da sobie rady na boisku. Chciałem pokazać chłopaka, który jest delikatny, a musi stać się trochę takim potworem, demonem. Tego niestety mi się nie udało zrobić w filmie. Marcin nie przekroczył tej bariery, nie stał się tym potworem.

– Nie masz wrażenia, że film jest przez to niepełny? Ewidentnie brakuje w nim zakończenia.
– Nigdy nie mówiłem, że ten film jest jakiś wybitny, ma kilka błędów. Tak jak mówisz – nie udało mi się do końca stworzyć struktury fabularnej. Jest początek, rozwój, nie ma finału. Film jest urwany. Chciałem, żeby bohater podjął jakąś decyzję ze swoim życiem, ale Marcin w tamtej chwili nie mógł takiej decyzji podjąć. Musieliśmy skończyć zdjęcia, nie mogliśmy tego ciągnąc w nieskończoność. Coś trzeba było zrobić. Teraz dopiero u niego się zmieniło. Są te decyzje, które wtedy chciałem. Wyprowadził się z domu, ma dziewczynę, dalej sędziuje. Aczkolwiek wie, że nie ma w tym przyszłości. Ja np. zawsze miałem takie poczucie, że nigdy nie awansuję powyżej A-klasy. Bo nie będę miał wsparcia od zarządu. Niby mówi się, że trzeba te egzaminy napisać, ale zawsze jest tak, ze miejsc do awansu jest mniej niż dobrze napisanych egzaminów. Z dziesięciu chłopaków zawsze trzeba wybrać dwóch. Byłem w podokręgu krakowskim, trafiłem do Wieliczki. W Wieliczce żeby awansować do okręgówki są tylko dwa miejsca. Chłopaków, którzy dobrze zdali było pięciu. I albo jesteś tym bardziej lubianym albo tym który też jest lubiany, ale trochę mniej. Ja to rozumiałem, nie pchałem się. Nie miałem takiego draństwa gdzieś tam głęboko. Sędziego nie poznaje się po całym meczu, ale po jednej decyzji. Miałem poczucie, ze nie nadaje się do tego, nie mam odwagi żeby być kapralem, dowódca, który bezwzględnie bardzie wymierzał sprawiedliwość. Robię filmy, mam delikatną, wrażliwą duszę, a na boisku byłem torpedowany. Takie rzeczy nie spotykają tylko arbitrów, którzy sędziują mecz Manchester – Real. Myślę, że też dlatego – jeszcze przed nagrodą w Sundance – „Gwizdkiem” zainteresował się Canal Plus. Robią sędziów ekstraklasy na podsłuchu, wytykają ich błędy, pomyśleli więc pewnie, że jak zderzą świat małego miasteczka ze światem dużym to może widz zrozumie, skąd się biorą problemy piłki. One zaczynają się na dole, nie na górze.

– Jak w ogóle to całe B-klasowe środowisko reagowało na to, że ktoś chodzi z kamerą i robi o nich film?
– No właśnie z tym był problem. Operatorka musiała się strasznie natrudzić, bo kibice podchodzili i lekko podchmieleni mówili „możesz wypier…?”. Ludzie boją się kamer, a w małych miejscowościach to już w ogóle. Dominuje myślenie, że ktoś chce ich pokazać od złej strony. Telewizja dużo pokazuje dziś patologii, wynaturzeń, oni to potem oglądają i twierdzą, że zaraz z nimi ktoś zrobi to samo. Tak to wygląda.

– A dialogi w filmie? Momentami wyglądają jakby były napisane.
– Dialogi są zagęszczone, mnie interesowała konkretna historia. Musiałem szukać scen do konkretnej historii. Wiedziałem, jak wygląda życie Marcina, jesteśmy kumplami, jako reżyser bardzo się z nim zżyłem. Wiedziałem np., ze lubi rozmawiać z kotem, więc poprosiłem go „Marcin, słuchaj, zaraz jedziesz na mecz, pogadaj z tym kotem chwilę tak jak zawsze to robisz”. No i brał tego kota i gadał. Ktoś powie, że nie ma w tym stu procent realizmu, ale przecież nie będziemy czekali czterech miesięcy, aż on usiądzie i z tym kotem pogada. Tak w ogóle to kot potem zmarł. Była nawet scena pogrzebu, ale w końcu ją wyciąłem. Stwierdziłem, że kot ma tak fajnie w tym swoim życiu, że niech sobie w tym filmie żyje.

– Nie myślałeś, żeby w kolejnym filmie wyjść poza prowincje i zrobić coś większego?
– Piszę teraz scenariusz do filmu, który będzie opowiadał o liceum, o dziesięciu miesiącach przed maturą. Nie mam ciśnienia na większe tematy. A już na pewno nie sportowe. Lubię oglądać je jako widz, np. dokument o hiszpańskich sędziach, gdzie pokazane jest, jak wychodzą z domu, jak jadą samochodem, potem sędziują, wracają do domu, przeżywają to z rodziną – to wszystko jest naprawdę bardzo fajne. Tak naprawdę film można zrobić o każdym, tylko trzeba wiedzieć dlaczego. Np. zawsze mnie ciekawiło, jak wygląda dzień piłkarza. Oni zawsze pokazywani są na boisku, mamy w telewizji setki meczów, a przecież to też są ludzie, którzy jak każdy z nas mają swoje problemy. Spójrzmy na takiego Patryka Małeckiego. Film o nim, o tym jak funkcjonuje z mamą, z dziewczyną, jak odnajduje się w tym piłkarskim świecie mógłby być ciekawy. To taki piłkarz zagubiony, szuka swojego miejsca, nie do końca szuka kasy w sporcie. Ważne są dla niego pewne wartości, przez które potem czasem ma problemy. Chce dobrze, a wychodzi przeciwko niemu. Albo taki Artur Szpilka – chłopak ma mocny kręgosłup moralny, potrafi poświęcić sport i pójść do paki. Bardzo fajna postać, która uważa, że przede wszystkim trzeba być człowiekiem. Pochodzi z moich okolic, z Wieliczki. Parę razy jedliśmy obiad w jednej restauracji, ale tak niebezpieczna energia bija od niego, że nigdy do niego nie podszedłem.

ROZMAWIAف GRAB

Najnowsze

Anglia

Kolega Casha z klubu to specjalista od pięknych goli

Braian Wilma
0
Kolega Casha z klubu to specjalista od pięknych goli
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama