Jelenia dopadł kryzys, Małecki szczęśliwy, że mógł wrócić, Stefański o sędziach

redakcja

Autor:redakcja

04 marca 2013, 09:14 • 8 min czytania

W dzisiejszej prasie z jednej strony sporo reakcji poligowych, ale z drugiej nie brakuje wywiadów. Polecamy te w Przeglądzie Sportowym – z Ireneuszem Jeleniem i Danielem Stefańskim.

Jelenia dopadł kryzys, Małecki szczęśliwy, że mógł wrócić, Stefański o sędziach
Reklama

FAKT

Tytuł mówi wszystko: Gwiazdy, a grają jak patałachy.

Reklama

Kolejna wpadka Legii Warszawa. Po porażce z Koroną Kielce piłkarze lidera ekstraklasy zremisowali bezbramkowo z najsłabszą drużyną ekstraklasy, GKS-em Bełchatów. – Piłkarze wyglądali tak, jakby każdy grał dla siebie. To jest dla mnie zagadka. Jeśli zawodnicy nie wytrzymują presji już teraz, to jest to dla mnie bardzo dziwne – mówił zszokowany trener gospodarzy, Jan Urban (51 l.). W sobotę legioniści zagrali dramatycznie. Przez całe spotkanie stołeczny zespół grał jednostajnie, bez przyspieszenia. – Problem nie leży w przygotowaniu fizycznym. Wyniki z ostatniego tygodnia były bardzo dobre – bronił się Urban. Problemem nie jest jednak wytrzymałość, ale motoryka. Goście z Bełchatowa byli od legionistów szybsi!
Szkoleniowiec wystawił w podstawowym składzie kilku ofensywnych zawodników. W ataku zagrali Danijel Ljuboja (35 l.) i Marek Saganowski (35 l.), a na skrzydłach Jakub Kosecki (23 l.) i Wladimir Dwaliszwili (27 l.). Gwiazdorski kwartet kompletnie zawiódł. Po raz kolejny jednym z najsłabszych zawodników na boisku był Ljuboja, który został zdjęty z boiska przed końcem meczu.

RZECZPOSPOLITA

Tekst o wyścigu ślimaków o tytuł mistrza kraju. Fragment o Legii:

– Zawodnicy po pucharowym meczu z Olimpią Grudziądz mieli badania. Jeszcze nigdy nie przystępowaliśmy do rundy wiosennej tak dobrze przygotowani. Jeśli moi piłkarze nie wytrzymują presji, to trochę się dziwię, bo to dopiero drugi mecz rundy rewanżowej – mówił po meczu trener Legii. Nie szukał winnych, nie wierzył w to, że jego podopieczni zlekceważyli przeciwnika, podkreślił ofensywną taktykę – w ataku Legii grało aż trzech zawodników: Danijel Ljuboja, Marek Saganowski i Władimir Dwaliszwili. Urban przyznał jednak, że po Dwaliszwilim i Tomaszu Brzyskim spodziewał się trochę więcej. – Okazało się, że gra przeciwko Legii, a gra dla Legii to jednak dwie różne rzeczy – stwierdził. Czepianie się Dwaliszwilego nie ma jednak sensu. Jest bez formy, podobnie jak większość piłkarzy. Najbardziej razi chyba nieporadność Ljuboi, ale być może dlatego, że jesienią nauczył nas wymagać od siebie więcej niż od przeciętnego ligowego kopacza. W meczu z Bełchatowem wyróżniał się tylko Jakub Kosecki, dopóki nie zszedł z boiska, wydawał się jedynym, którego było stać na zmianę wyniku.

GAZETA WYBORCZA

Ruch podjął decyzję w sprawie młodego pomocnika Glasgow Rangers.

Kamil Wiktorski, 20-letni pomocnik szkockiego Glasgow Rangers, nie wzmocni kadry wicemistrza Polski z Chorzowa. Piłkarz z Bydgoszczy dołączył do zespołu niebieskich, gdy Ruch przygotowywał się do sezonu w Turcji. Trener Jacek Zieliński wystawił Wiktorskiemu pozytywną rekomendację. Po powrocie drużyny do Polski piłkarz także przyjechał na Śląsk.
Mirosław Mosór, dyrektor sportowy chorzowskiego klubu, podkreślał, że pomocnik młodzieżowej reprezentacji Polski wciąż jest obserwowany. Zawodnik przeszedł też testy medyczne. Od podpisania umowy miały dzielić go szczegóły. – Ten temat jest już nieaktualny. Wiktorski nie zagra na Cichej – mówi Dariusz Smagorowicz. Prezes niebieskich nie mówi o powodach, dla których Ruch zrezygnował z pomocnika.

Rozmowa z Andrzejem Juskowiakiem.

Dlaczego Legia w dwóch meczach wiosną zdobyła tylko punkt?
– Nie będę oryginalny, jeśli przyczyn doszukam się w tym, że w głowach piłkarzy mogło już zaświtać, że są prawie mistrzami. Zwłaszcza po zimowych transferach atmosfera wokół Legii była taka, że nikt nie może jej zagrozić. Piłkarze będą takim sugestiom zaprzeczać, ale podejście do meczu jest szalenie ważne. Dobry przykład to niedzielny mecz Bayernu z Hoffenheim. Monachijczycy prowadzą w lidze z olbrzymią przewagą. Gdy niedawno grali prestiżowy mecz z Borussią, to zagrali bardzo dobrze, zostawili na boisku wszystkie siły. Teraz było widać różnicę, długo się męczyli, by wygrać 1:0. Przecież zimą legioniści nie zgubili umiejętności. Można stracić punkty w Kielcach, Korona to trudny przeciwnik. Ale na własnym boisku w sobotę powinni wygrać.

Po spotkaniu z GKS wszyscy się zastanawiali, czy Legia ma problem z przygotowaniem fizycznym.
– Piłkarze trochę inaczej biegali. Przygotowanie fizyczne to delikatny temat. Przypominam sobie mecz Lecha z City w Manchesterze, gdy Emmanuel Adebayor dreptał przez 90 minut, a strzelił trzy gole. To czego mi u legionistów brakowało, to zmiana rytmu. Biegali w jednym tempie i w ten sposób szybciej się męczyli. Brakowało odejścia od rywala, czegoś, co jesienią świetnie robił Jakub Kosecki, a w sobotę nawet jemu sprawiało to trudność. Jeśli ma z tym problem jeden czy dwóch piłkarzy, to tego nie widać.

Czy trener Urban ma problem?
– Na pewno, bo po zimowych wzmocnieniach oczekiwano, że Legia łatwo poradzi sobie z rywalami w lidze. Tymczasem zaliczyła falstart i to wcale nie z najmocniejszymi przeciwnikami. Cztery punkty przewagi na starcie wiosny to naprawdę było dużo, tymczasem mozolnie budowaną jesienią przewagę roztrwoniono i nie wykorzystano potknięć rywali. To może niepokoić i może się pojawić trauma z poprzedniego sezonu. Legii nikt drogi do mistrzostwa nie ułatwi, zaczną się porównania z poprzednim sezonem.

POLSKA THE TIMES

Wywiad z Jerzym Engelem.

Na naszych oczach upada pewien mit. Wielu ludziom wydawało się, że Barcelona ma tak wspaniałych piłkarzy, że nie ma znaczenia, czy prowadzi ją Pep Guardiola, czy Jordi Roura.
– A teraz wreszcie zrozumieli, że trener to najważniejsza postać w drużynie. Lider, który nie tylko selekcjonuje i tworzy zespół, ale dodaje mu blasku. W półfinale Pucharu Króla widzieliśmy zespół, który miał trenera na ławce, czyli Real Madryt. Widzieliśmy też zespół, który został bez lidera na ławce, czyli Barcelonę. Zespół, który potrafi zdominować rywalizację w lidze, ale gubi się w najważniejszych momentach sezonu. To dobry przykład dla ludzi, którzy szefują klubom, i którzy – zwłaszcza w Polsce – często nie darzą trenerów zbyt dużym szacunkiem.

Brak szacunku do trenerów to nie tylko polska specjalność. Jose Mourinho triumfował we wtorek, a jeśli w kolejny odpadnie z Ligi Mistrzów.
– Ryzyko zawodowe. My, trenerzy, zdajemy sobie sprawę, że już w chwili podpisywania kontraktu podpisujemy również swoje wymówienie.

W czym tkwi problem Barcelony? Gra podobnie, wciąż wymienia dużo podań. Tylko efekty są gorsze niż kiedyś.
Gra bez klasycznego napastnika, a zdobywanie bramek tylko po ataku pozycyjnym nie jest proste. Rywale rozpracowali styl gry Barcelony i umieją się przed nim zabezpieczyć. Real nie był pierwszy, wcześniej pokazał to Celtic Glasgow i AC Milan.

DZIENNIK POLSKI

Rozmowa z Patrykiem Małeckim. Fragment o Turcji.

W Turcji bardzo tęsknił Pan za Wisłą i Krakowem?
– Tam dopiero poczułem, co tak naprawdę straciłem. Jak tylko mogłem, to oglądałem mecze Wisły, a jak się nie udało, bo sami graliśmy, to musiałem później zobaczyć skróty spotkań „Białej Gwiazdy”. Były takie dni, w których nie dowierzałem, że jestem w Turcji. Mówiłem sobie, że to tylko taki sen. Brakowało mi Wisły, jej kibiców, tej całej atmosfery. Cieszę się, że znów tu jestem.

Wrócił Pan jednak do drużyny, która już nie walczy o mistrzostwo, tylko jest w ogonie ligowej tabeli. Trudno się do tego przyzwyczaić?
– Niektórzy mówili, żebym nie wracał do Wisły, bo jest w kryzysie, że jest tu ciężko, nie ma pieniędzy. Mnie to nie obchodzi. Każdy wie, że Wisła jest dla mnie czymś więcej niż tylko klubem. I dlatego chciałem wrócić właśnie teraz, kiedy Wisła nie jest w górze tabeli, tylko przeżywa ciężkie chwile. Jestem wdzięczny temu klubowi, że dostałem w nim szansę rozwoju, stąd trafiłem do reprezentacji Polski. Ludzie odradzali, a ja nawet przez minutę nie pomyślałem, że mógłbym tutaj nie wrócić. Odkąd wyjechałem do Eskisehirsporu, to marzyłem o tym, aby znów kiedyś grać w Wiśle. Nie spodziewałem się, że tak szybko się to spełni. Ogromnie się cieszę, że tak się stało.

Wrócił Pan zawiedziony tym, że mało grał w Turcji?
– Nie jestem zawiedziony, bo to nie było uzależnione ode mnie. Jestem w stu procentach przekonany, że nie chodziło o sprawy sportowe. Poznałem inne życie, pracowałem z dobrymi piłkarzami i pomimo tego, że mało grałem, to jestem bardziej doświadczony. Miło wspominam pobyt w Turcji, takie występy jak w spotkaniu z Trabzonsporem, w którym miałem udział przy dwóch bramkach, czy spotkania w eliminacjach Ligi Europejskiej.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Ireneusz Jeleń o przejściu do Górnika.

Wyluzowany pan, spokojny.
– Czuję, że wszystko idzie w dobrym kierunku i mogę być znowu w dobrej formie. To zupełna odmiana, bo jeszcze niedawno nie było ze mną dobrze.

Miał pan depresję?
– Po odejściu z Podbeskidzia dopadł mnie kryzys.

I co pan planował?
– W sumie kryzys zaczął się pogłębiać już w listopadzie, po moim drugim meczu z Zagłębiem Lubin (2:1), w którym nie wykorzystałem sytuacji sam na sam. To był gwóźdź do trumny. Następnie zagrałem pięć słabych meczów. Kiedy odszedłem z Podbeskidzia, myślałem o zakończeniu kariery. Nie mogłem sobie tego wszystkiego poukładać.

Czego?
– Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego od półtora roku, czyli od odejścia z Auxerre, zaczynam rundę bez klubu, przygotowuję się sam, po czym zaczepiam się gdzieś w ostatniej chwili. Czułem też, że zawiodłem w Bielsku-Białej. Każdy na mnie liczył, bo Podbeskidzie grało słabo, a ja nie byłem w stanie pomóc.

I jeszcze Daniel Stefański, sędzia ekstraklasy.

Co jest pociągającego w byciu obrażanym przez 30 tysięcy ludzi na stadionie?
– Moja decyzja zawsze jest dla kogoś niekorzystna, trudno, żeby wszyscy mnie kochali. Ale akurat miłości w sędziowaniu nie szukam.

A czego?
– Jeżeli ktoś marzy o sławie i popularności, podobnej do tej, jaką mają piłkarze, nie ma sensu, żeby zapisywał się na kurs sędziowski. Szukam w swoim zawodzie emocji, samorealizacji, adrenaliny.

A przy okazji nasłucha się pan, że jest debilem i krętaczem.
– Pojedyncze głosy z trybun do mnie nie docierają. Szczególny podziw należy się przede wszystkim sędziom na poziomie lokalnym. To są dopiero pasjonaci. Przez tydzień chodzą do pracy i wyczekują weekendu, żeby coś posędziować. I jadą na B klasę, gdzie jeszcze przed pierwszym gwizdkiem stają się wrogiem numer jeden, tarczą, do której można strzelać wyzwiskami i obelgami. Dostaną takich jobów, że wracają do domu z bólem głowy i pytaniem: Po co ty człowieku to robisz?

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama