Symbol Polonii Warszawa dla Weszło: Pizza, piwo 0,33 i cześć!

redakcja

Autor:redakcja

01 marca 2013, 10:27 • 11 min czytania

O tym, który trener nie odbierał telefonów od Wojciechowskiego, kto jadł ziemniaki zakwaszane octem, w jaki sposób kibice Legii wynieśli z magazynku flagi Polonii i czy Olisadebe miał przebijane blachy – w rozmowie z symbolem „Czarnych Koszul”, Igorem Gołaszewskim.
Kto w ostatnich latach w Polonii był największym przebierańcem?
– To znaczy przebierańcem… Chyba Cortez. Facet został załatwiony za pięć dwunasta, bez żadnych badań, bez niczego. Zagrał może pięć meczów, to znaczy w pięciu był na boisku. To był piłkarski dramat. Ale to już wolna ręka Bakero. Tam i tak były jeszcze trzy wstrzymane transfery. Jakiś Nigeryjczyk doleciał, dwóch innych leciało, ale nie doleciało.

Symbol Polonii Warszawa dla Weszło: Pizza, piwo 0,33 i cześć!
Reklama

A sam Bakero? Wiadomo jaką miał opinię.
Trudno powiedzieć. Kawał roboty zrobił na początku, ale potem się zastanawiałem czy to przypadkiem nie było spowodowane jego nazwiskiem. Jednak to nazwisko jakieś ciśnienie robiło. No, ale trenersko był średni. Byłem za niego kierownikiem drużyny i nie mogłem się z nim dogadać. Bariera językowa, wiadomo. Ale nie tylko. Ogólnie to wszystko szło w jakimś dziwnym kierunku, zaczęły się konflikty itd. Trochę tych trenerów tu się przewinęło. Za Wojciechowskiego siedemnastu.

Dziwne, że pana nie wzięli na trenerkę, tyle tych ról w Polonii. Rzecznik, trener rezerw, kierownik… Gdzieś czytałem, że magazynier.
Magazynierem – wbrew temu co pisano – nie byłem. A co do trenerki, to nie narzekam. Za szybko ich zwalniano (śmiech). Robiłem swoje i tyle. Kiedyś na boisku oddawałem serce za te barwy. Mogłem zmienić zespół, ale byłem kapitanem. Nie wypadało mi uciekać z tonącego okrętu. Zawsze liczyłem na lepsze dni, często zresztą mieliśmy takie przesłanki. Kiedyś liczyłem, że odzyskam swoje zaległości i nie podejmowałem jednak takich radykalnych kroków jak piłkarze, którzy grali dla nas w rundzie jesiennej tego sezonu. Byłem profesjonalistą, chodziłem na treningi, angażowałem się w swoją rolę, tak jak wcześniej. Sprawę długów zgłosiłem do PZPN-u i wkrótce odzyskałem kasę. Nasi piłkarze mogli poczekać. OK, do trzeciego dnia miesiąca nie przyszły im pieniądze, ale nikt nie powiedział, że maksymalnie do 15 nadal by ich nie było. Ja się zachowywałem inaczej i zostałem.

Reklama

W 2003 roku mógł pan grać dla فKS-u.
Temat był, ale… nie chciałem tam iść. Zaczęły mnie kusić pieniądze, ale powiem wam dokładnie jak to było. Z żoną decydujemy, że zostajemy w Warszawie, bo dzieci, szkoła, praca małżonki itd. W dodatku zarobki w Polonii miałem wystarczające. Walnąłem więc łodzianom zaporową sumę, tak żeby skończyć negocjację. A oni o dziwo… się zgodzili.

Ale w Chinach miał pan lepszą ofertę.
Już wtedy była tam kasa. Druga liga, a oni rzucają na stół 300 tysięcy euro. Za 8 miesięcy gry!

Naobiecywali, ale kasy pan nie dostał.
Długa historia i wina wcale nie leżała po stronie Chińczyków. Ciała dał mój menedżer.

A w mediach nagadał pan, że został w kraju z powodu rodziny!
(śmiech) No, nie chciałem wtedy rozwijać tej sprawy. Azjaci potwierdzili, że mnie chcą i się zaczęło. 36 godzin w podróży. Ale po kolei: dwie godziny odprowadzania samolotu na Okęciu przed lotem do Zurychu. Ląduje w Szwajcarii, a tam mój samolot do Hong Kongu już dawno na niebie. No i następne pięć godzin stracone i wreszcie wieści – nie ma samolotu do Hong Kongu. Po prostu nie ma, a ja muszę pilnie dostać się do Chin. Lecę więc do Bangkoku. Ha, następne 14 godzin! Potem trzy godziny na lotnisku i wreszcie upragniony lot – jestem na pokładzie, zmierzamy do Hong Kongu. Wreszcie docieramy do celu, wszystko pięknie, ale… kolejne dwie godziny spędzam na lotnisku. Gość, który miał mnie odebrać śpi jak zabity w McDonalds, a ja przechodzę koło niego z dziesięć razy. Nie wiedząc, że to on… Ale w zasadzie, nie jego wina, biedny trochę sobie poczekał. A, bym zapomniał – wisienka na torcie. Na koniec jeszcze 400 kilometrów samochodem! Właściwie od razu wypchnęli mnie na sparing, który poszedł mi znakomicie. Ustawili mnie nietypowo, ofensywny pomocnik. Bramki nie strzeliłem, ale miałem dwie asysty. Kostki spuchnięte od podróży, więc nie dziwota, że w ostatnich 10 minutach nie mogłem już wytrzymać. Pytałem o ten kierunek też Marka Jóźwiaka, który tam wtedy grał. I mówił, że płacą, że człowiek żyje w luksusie. Zobrazuję: Chińczycy mają przerąbane, są tak jakby na całorocznym obozie. Ja dla odmiany miałem mieszkać w Hiltonie…

Wszystkie strony były zadowolone, ale o porozumieniu można było zapomnieć.
Zgadza się. Zaliczyłem jeszcze trzy treningi z zespołem. Wszyscy byli na tak. No, prawie wszyscy, bo nie było przy tym mojego menedżera. Ale teoretycznie wszystko zdołaliśmy dopiąć, a ja miałem jeszcze wracać do Polski i wszystko pozałatwiać. OK, wracam. Cisza. Pierwszy, drugi, trzeci dzień. Wreszcie po tygodniu dowiaduje się, że zrezygnowali. Tylko dlatego, że mój menedżer podyktował zaporową sumę.

A jak było z tym MetroStars w MLS?
Tutaj akurat ja zrezygnowałem, bo pieniądze wcale nie były takie imponujące. 120 tysięcy dolarów rocznie, ale wysoki podatek, z 40%. Tutaj, na miejscu, stworzyłem sobie już fundamenty pod normalne życie rodzinne. A tam wyjechałbym na dwa lata i nie zarobił kokosów. Zresztą, ja dość przypadkowo znalazłem się w ich notesie. Amerykanie przyjechali oglądać Łukasiewicza i nagle im się spodobałem, choć miałem z 37 lat. Graliśmy z Lechem, rozegrałem niezły mecz. Nie wiedziałem, że potem śledzili jeszcze moje dwa następne spotkania. No, ale to była tylko jedna z kilku ofert, które mi się w życiu trafiły.

Pewnie pozostałe głównie z polskiej ligi. Legia nie kusiła?
Ha, kusiła, kiedy ściągali Solnicę. Oferta była, ja nie byłem jeszcze zżyty z Polonią, byłem tam raptem rok. No ale temat upadł, bo moją kartę mieli Wielgus, Romanowski i Cacek. Nie bylo szans. I tak zostałem tu przeniesiony bez gadania z Piaseczna. Ale w międzyczasie byłem dwa tygodnie na testach w Zagłębiu Lubin. Chciał mnie trener Wiesław Wojno, tyle że Romanowski miał wobec mnie inne plany. Przewijały się jeszcze w moim życiu i inne oferty. Pogoń, Wisła, Cracovia, Korona Kielce. Ł»ałuję tylko Chin, bo jak tu nie żałować. Byłbym ustawione na całe życie, ale w domu i tak była stabilność. No, i odzyskałem należne mi zaległości z Polonii.

Nikt nie patrzył wtedy wilkiem, kiedy w klubie widzieli, że pan nie odpuści tej kasy?
Powiedziałem Romanowskiemu: – Ma pan jakieś zastrzeżenia do mojego zaangażowania? Nie miał, więc mnie zrozumiał. Kiedyś opowiedziałem, że chłopcy nie mają co jeść. Była taka grupa, w której obiad stanowiły ziemniaki zakwaszane octem. Oni dostawali po 50 złotych zaliczki miesięcznie, jeździli na gapę na treningi, a ja robiłem im kanapki… Co za wspomnienie. Okolice 2003 roku.

Trzy lata wcześniej było mistrzostwo. Atmosfera w drużynie była chyba trochę inna niż ta, o której mówi się w ostatnich latach.
Wszyscy się spotykaliśmy, chodziliśmy na piwo, robiliśmy sobie jaja. No i mamy kontrast w porównaniu z tym, co dzieje się tu w ostatnich sezonach. Spójrzcie – jakieś dwa lata temu chciałem pomóc tym chłopakom, wymyślałem okazję, żeby pogadali, wyjaśnili sobie pewne rzeczy. Ty wiesz wtedy, jakie mam pretensje do ciebie, a ja wiem, jakie ty do mnie. A tu nic. Wpieprzyli jeden kawałek pizzy, wypili piwo 0,33 l i cześć. U nas było inaczej. Mieliśmy, tak po ludzku, drużynę.

Olisadebe też chodził na piwo?
Dać mu jedno, dwa, trzy piwka… Wtedy z automatu potrafił wyrazić wszystko. Nie wiem, czemu nie chciał gadać z dziennikarzami, uciekał w angielski. Zawsze mu mówiłem – trzymaj się środka bramki, pobiegam za ciebie. Szybko łapał o co chodzi, bo z polskim problemu nie miał.

Nie miał pan wrażenia, że miał przebite blachy?
Nieee… To na Zachodzie zabrakło kogoś, kto by logicznie dawkował mu trening. Emsi miał budowę sprintera amerykańskiego, mięśnie szybko mu się kurczyły i był narażony na urazy. Naderwania, zerwania. Później jeszcze zaczęły mu się sypać kolana. Miał wręcz za dużo siły i jego organizm się buntował, mięśnie nie wytrzymywały. Maciek Bykowski opowiadał mi, że kiedy Olisadebe nie mógł grać z półtora roku w Panathinaikosie, to bez przerwy siedział na siłowni. Engel umiał jednak wykrzesać z niego „to coś”.

Pamiętamy mecz z Dynamem Bukareszt, 3:1, dwa gole on, a pan walnął gwoździa do trumny.
Jak tu tego nie pamiętać. Europejskie puchary, piękne czasy. Aż chciało się koszulką wymienić. Grecy z Panathinaikosu twierdzili, że im tego zabroniono, ale to jakiś kit. Sprzętu mieli przecież od cholery. Wymieniłem się przy innej okazji z kimś poważnym. To był Capucho, jedna z gwiazd Porto w epoce Mourinho. Niby daliśmy plamę w dwumeczu z Portugalczykami, dostaliśmy na wyjeździe 6:0… ale. No właśnie – jest jedno ale. Trzymaliśmy się dzielnie, dopóki mój kolega, wesołek Malinowski nie wpadł na pomysł, by założyć dziurę Derleiowi w naszym polu karnym (śmiech). No i po ptakach. Od tamtej pory nie nadążaliśmy, głowy nam chodziły tylko z jednej strony w drugą. Tyle, że pamiętajmy, że ograliśmy ich u siebie 2:0! Jako jedyni w całej edycji Pucharu UEFA, który mieli zdobyć. To miłe wspomnienie, bo grali w zasadzie w najsilniejszym składzie. Zabrakło tylko weterana Jorge’a Costy. A później zremisować z nim potrafiło już tylko Lazio.

Były też gorsze chwile w karierze. Zarzuty kierownika GKS-u Katowice pod pana adresem.
Jak tylko to usłyszałem, wystartowałem na rozmowę do Ranieckiego. Takie pomówienia się zdarzały. Dzwonili np. do mnie z Petrochemii, próbowali coś ustawić, a później trąbiono, że sprzedamy mecz. Ale pogoniłem ich – wygraliśmy, pokazaliśmy jaja. I zamknęliśmy usta krytykom. Wiadomo, takie czasy, że dochodziło do różnych sytuacji. Spójrzmy na mecz ze Świtem, w którym zaliczono mi samobója. Wyskoczyłem na 14. metrze do piłki, odbiła mi się od potylicy. Pam, pam, pam, wturlała przy słupku. Później się okazało, że Artur Sarnat to sprzedał. I nie tylko on, bo do tego trzeba z trzech, czterech gości.

Ale jak to było z tymi Katowicami? Zarzuty padły pod adresem Igora G. i Dariusza D.
Z Darkiem Dźwigałą byliśmy najstarsi, więc łatwo było wskazać palcem – o, to są goście, którzy mają kontakty, a ja w dodatku byłem kapitanem. Najłatwiej wtedy oglądać się na nas. Ale ja równo zapieprzałem w tym meczu, a – ni z gruchy, ni z pietruchy – przed pierwszym gwizdkiem pojawił się sponsor dla Polonii. Gość znikąd, który dawał 150 tysięcy do podziału, żeby ograć Katowice i pomóc tym rezultatem awansować Legii do pucharów. Zresztą, dajmy temu spokój. Ten zarzut to przegięcie. Przegraliśmy, w porządku. To znaczy, nie w porządku, bo słaby wynik. Ale nigdy nie było na mnie żadnego haka. Ł»adnych połączeń telefonicznych, żadnych świadków. Nawet nie wezwano mnie nigdy do prokuratury! Miałem ojca, jakiego miałem, który walczył ze swoimi uzależnieniami. Ale wpoił mi jedną rzecz: – Kobietę ci mogą zabrać, samochód mogą ci zabrać, dom możesz stracić, ale jeśli sam nie stracisz honoru, to nikt ci go nie odbierze.

Władzom Polonii go chyba zabrakło, kiedy pożegnano pana bez słowa. Musiał się pan porządnie wkurwić.
Wkurwić? Wystarczyło, że wyjechałem wtedy za bramę na Polonii i płakałem jak dzieciak. Ryczałem! Tyle lat w klubie, tyle wspomnień, zaangażowania. A tu jeb! Zostałem pożegnany bez żalu, nikt mi nie podał ręki. Skończył się kontrakt, przestałem być potrzebny. Byłeś częścią tego klubu przez lata, nagle nie jesteś. A dlaczego? Bo ponoć sprzedaliśmy mecz z Arką Gdynia…

Miał pan kiedyś kłopoty na mieście tylko dlatego, że kojarzony jest pan z Polonią?
Nie słyszę bluzgów pod swoim adresem, pretensji. Zapamiętano mnie jako walecznego gracza, którego imię skandowano pod domem w Piasecznie. Nie chodziłem do sklepu, bo się wstydziłem i wysyłałem żonę. Dlatego, że… chcieli, żebym nie płacił za zakupy. Po przenosinach do Polonii grałem z Piasecznem, które – wiadomo – jest raczej miastem legijnym. Dostaje mi się ostro z trybun, lecą bluzgi, a ja schodzę i pytam gości, co do mnie mają, skoro zostałem właściwie bez własnej wiedzy przeniesiony na Konwiktorską. Wieczór, ten sam dzień, 22:00. Ktoś puka do drzwi. Otwieram, a tu dwudziestu chłopa. Przeprosili. Wiadomo, czasem trafi się ktoś dziwny. Ale zabawna była jedna historia – idzie paru gości bez szyi i mówią do mnie przed klubem: „Cześć!”. Mijają mnie, a potem kradną nasze flagi i inne rzeczy. Ja nic nie ogarnąłem, ale w porę capnęła ich policja. A dlaczego? Bo polonez im się nie domykał od podpieprzonych skarbów…

Największym przejawem agresji musiał być zatem cios, który dostał pan młotkiem na mięso od… byłego partnera pańskiej narzeczonej.
To taka historia, do której nie wracam. Przeżyłem swoje.

To może pogadajmy jeszcze o Wojciechowskim. Kiedyś wpadł na pomysł, żeby każdy zawodnik dostawał na urodziny tort. Zapachniało szopką,
Największy problem miał ten, który musiał kupić te torty i pamiętać. Ale to nie było takie głupie. Jak ja byłem kapitanem, to też mieliśmy spisane daty urodziny i zawsze kupowaliśmy perfumy. Mnie to w Wojciechowskim bardziej irytowało, jak dzwonił do trenerów w trakcie treningów. A ten podczas treningu musiał odebrać. Nie da się wytłumaczyć, że to nie tak. Ja brałem telefon i leciałem na boisko. W zasadzie tylko Zieliński się temu przeciwstawił. On ma teraz trening, to jest dla niego najważniejsze. Potem oczywiście gadali. Nie wiem, co tam wysłuchiwał, ale nie bał się ogólnie konsekwencji. Sorry, jest trening, nie będę podczas treningu wysłuchiwał tyrad.

Do pana ile razy dzwonił?
Z dwa razy na krzyż. Częściej do trenerów. Ja byłem tylko kierownikiem.

Tak przy okazji, widział pan nową panią kierownik Legii?
Właśnie wczoraj zauważyłem (). Trochę mnie to nawet zdziwiło, bo Piotrek Strejlau miał zawsze mocną pozycję na Łazienkowskiej.

Mówi się, że kobiet w szatni przynosi pecha. Ale rozmawialiśmy ostatnio z jednym z członków sztabu i powiedział: W sejmie są baby, to i tu mogą być!
OK, w sejmie się nie rozbierają, nie śmierdzą. A tu wszyscy spoceni, w dodatku non-stop klną. No i chodzą z pętami wywieszonymi między nogami. W szatni dzieje się wiele i to optymalne miejsce, by powiedzieć sobie parę mocnych słow. Jeśli nie można do kogoś dotrzeć, trzeba podnosić poziom adrenaliny, muszą wjechać ostre hasła. Bo wtedy piłkarz pomyśli sobie po reprymendzie: – A ja ci, chuju, pokażę teraz i dobrze zagram. Dobra, inny powie: – Aaa, co on pierdoli. Ale ja osobiście należałem do tej pierwszej grupy. A wracając, to musi być faktycznie stresujące dla kobiety…

Tym bardziej, jeśli w szatni dochodzi jeszcze do jakiejś szamotaniny. Choć w Kielcach pani kierownik ciągle stała pod szatnią.
Akurat szamotaniny raczej nie ma. Sam w żadnej nie uczestniczyłem, ale ostre słowa to chleb powszedni. Tyle, że kiedy sam zostałem kierownikiem… przecierałem oczy ze zdumienia. W tej Polonii był marazm. Podaję przykład: gramy na Widzewie. Do przerwy Widzew marnuje jedną, drugą, trzecią setkę. I nawet psuje karnego, ale ciągle naciska. A w szatni w przerwie nic, cisza, luzik. Brakuje kogoś z charyzmą, kto będzie kogoś jebał, że dominacja rywala nie wzięła się z niczego. Ja na boisku… jebałem, ale nie po to, żeby zgnoić. Musiałem otrząsnąć kogoś przygaszonego i nikt nie robił po meczu z tego problemu. Tyle, że nie przeginałem. Niektórym trenerom się zdarzało mówić do kogoś: – Ty cioto, ty pizdo. Ale ja byłem inny, co najwyżej darłem się: – Obudź się, kurwa, bo biegasz jak śnięty, bądź mężczyzną!

Miał pan ostry konflikt w zespole?
W zespole nie.

To na pewno poza szatnią!
Jestem gościem, który raczej nie ma wrogów. Co najwyżej takich, którzy sobie coś wymyślają. Była taka jedna osoba, która pracowała u nas w klubie. I broniłem jej, chciałem, żeby robiła, co do niej należy. Pozostawała na swoim stanowisku. Chodziłem do Ranieckiego i optowałem, żeby jej nie tykał, że nie można jej pogonić. No ale gość wmieszał mnie do grupy, która chciała go zwolnić. Nagle przestał mi podawać rękę. No trudno.

To pogadajmy jeszcze o przyszłości. Kiedy w Polonii będzie normalniej?
Wiecie, mamy na kim opierać ten zespół. Pokazał się już na boisku Przybecki. Wszołek i Pazio to już sprawdzeni gracze. Ja powiem tak, jakby Wojciechowski nie odszedł, Teodorczyk czy właśnie Wszołek nigdy nie dostaliby tak idealnej szansy, by wystrzelić. By robić karierę w takim tempie. Stworzyła się sytuacja, w której odnaleźli się doskonale. Choć jeszcze rok temu razem wchodzili na same ogony.

Wszołek może się zmarnować przez to, że nie wykorzystał szansy i nie poszedł do Hannoveru?
Ja mu mówiłem, że miał lepsze perspektywy rozwoju w Niemczech. Zwłaszcza, że chwilę później rozleciał się na dłuższy czas Węgier Huszti. Paweł to gość, który nie byłby tam ściągany jako zapchajdziura. Jakby Bóg dał i się nie spalił, miałby tam pierwszy plac. Ale widać, ma inne opcje. Nie można nic na siłę.

Bobo Kaczmarek powiedział ostatnio w Lidze+ Extra, że chłopak jest zagubiony, że potrzebuje pomocy, żeby nie sugerować się tymi wszystkimi szeptami za jego plecami
Ten, który polecił mu nie iść do Hannoveru, ma prawdopodobnie wobec niego lepsze plany. To nie była bezpośrednio decyzja samego Wszołka. Decydował ktoś jeszcze, nie wiem kto.

Różne plotki chodziły: a to, że został z powodu dziewczyny, a to że zajarał sobie np. trawę w sylwestra lub nałykał się jakichś prochów.
Domysłów może być bardzo wiele, ale zatrzymajmy się na chwilę. Nawet jeśli zajarał trawę, to mógł przyjść i powiedzieć – zapaliłem. Był sylwester, taki jedyny dzień w roku, gdzie można przeholować. Wierzę, że gdyby tak było, to by się tak zachował. OK, mógł się napić, bo miał jeszcze czas przed powrotem do normalnych treningów. Nie krzywdźmy go i nie zastanawiajmy się nad tymi wszystkimi używkami.

Został, więc macie prawo snuć jeszcze jakieś plany. Tylko jakie? Może puchary? Wiadomo, jaka jest liga, możecie o nie powalczyć…
Ale po co te puchary? Nie mamy drużyny na coś takiego. Druga lub trzecia runda wstępna LE oznacza więcej strat niż zysków. Wylosuj taki Kazachstan czy inny Uzbekistan i tylko rodzi się problem. Zwłaszcza, że jeszcze można tam dostać baty. Dziwne tereny, w których poziom się podniósł i takie starcia są naprawdę ciężkie.

O Królu złego słowa pewnie pan nie powie, ale generalnie groteskowo wyglądają te jego działania.
Na pewno chce dobrze. Wiedział, co się kroi, kiedy przejmował zespół, ale może nie wypaliły mu jakieś pomysły i coś zostało po drodze zablokowane. Gdzieś na jakiejś stacji ten pociąg nadal czeka. Ale dojedzie w którymś momencie, poczekajmy. Sam prezes to taki ojciec, dla prawie wszystkich w klubie. Zresztą, nasze długi, to przy Legii pestka. Słyszałem, że tam są do tyłu 10 baniek. My 2,5 czy 3, ale nie mamy takich możliwości, co drugi stołeczny klub. Tam przede wszystkim jest stadion, reklama Pepsi. A u nas co? Coca-Cola się na tym zareklamuje? Dobrze, nie chcemy stadionu na 20 tysięcy widzów, ale niech ten obiekt spełnia chociaż wymogi rozgrywania meczów eliminacyjnych do pucharów. Postawione baraki mają tutaj po 30 lat. Ja bym to rozwiązał, jak w Mediolanie. Bo dlaczego w mieście na jednej arenie nie może być dwóch klubów? My tu za wynajem płacimy horrendalne sumy – do 50 tysięcy na mecz. Kiedy mieli nas przenieść do Katowic, nagle mogliśmy rozgrywać swoje mecze za przysłowiowe grosze. Myślałem, nie będzie Polonii, nie będzie takiej tradycji. I zadawałem sobie ciągle pytanie – jak u licha taki zespół może zniknąć z piłkarskiej mapy kraju? Inaczej tego nie nazwę, bo mieliśmy startować od zera. Od B-klasy. Nie chciałbym przeżywać drugi raz tego samego. Polonia to mój klub, przyjaciele, wszystko. Nie po to człowiek tyle sił tutaj zostawił…

Rozmawiali FILIP KAPICA I PAWEف GRABOWSKI

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama