Jak budzić uśmiechy politowania, będąc przed momentem na szczycie. Brutalny przykład Chelsea

redakcja

Autor:redakcja

28 lutego 2013, 12:11 • 3 min czytania

Niesamowite, jaką karykaturę poważnego klubu zaczyna przypominać Chelsea. Triumfator Ligi Mistrzów. Twór wart gigantyczną kasę, pełen (mimo wszystko) piłkarzy z taką marką, że powinno się od nich wymagać, by wygrywanie mieli niemal we krwi. A nawet jeśli nie wygrywanie, bo przecież tego też nie można robić ciągle, to przynajmniej utrzymywanie na powierzchni z godnością mistrzów. Abramowicz, widząc co się dzieje, powinien – jak radziła mężowi Mariola Gołota – wziąć wędkę i wypłynąć na ryby. Zaszyć się na swoim 120-metrowym jachcie i się nawet z niego nie wychylać.
Jakimś zupełnym truizmem jest stwierdzenie, że od Chelsea należy dziś wymagać. Ale od kogo, jeśli nie od zwycięzcy najważniejszych rozgrywek na kontynencie? Bycie wielkim w piłce to nie jest jakiś szczęśliwy traf na loterii, skreślenie szóstki w totka, które więcej się nie powtórzy. Od Chelsea oczekuje się, by zachowała fason, tymczasem ta budzi coraz częściej uśmiechy politowania.

Jak budzić uśmiechy politowania, będąc przed momentem na szczycie. Brutalny przykład Chelsea
Reklama

Przygoda z Londynem będzie tkwiła w CV Rafy Beniteza jak – nie przymierzając – końcówka poprzedniego sezonu w papierach Macieja Skorży. Z jednej strony trudno oczekiwać, że szybko wypadnie z karuzeli. Ciężko wierzyć nawet, że na chwilę spadnie do trenerskiej drugiej ligi, ale smród pozostanie i wszyscy będą mu go pamiętać. Ł»aden dziennikarz o tym nie zapomni. Oczywiście, ciężko Beniteza bronić, kiedy zespół nie ma stylu, wyników, ani atmosfery. Ale jednocześnie dużą niesprawiedliwością byłoby stwierdzenie, że problemy Chelsea zaczynają się i kończą na Hiszpanie – że rozpoczęły się wraz z jego przyjściem i ustąpią zaraz po odejściu.

Nie ma nawet cienia pewności.

Reklama

Z tygodnia na tydzień coraz bardziej widać, jak w Benitezie buzuje frustracja, aż w końcu urasta do takich rozmiarów, że trudno mu o niej nie powiedzieć na głos. Jak wczoraj – po meczu z Middlesbrough. Hiszpan nie ma wsparcia z żadnej strony. Przykładając do tego właściwą miarę – jest dziś jak Kulawik w Wiśle. Z tą różnicą, że za tym ostatnim stoi przynajmniej spora część kibiców, pamiętających go z boiska. Z miejsca, gdzie jego widok był po stokroć bardziej przyjemny i uzasadniony.

Aha, no i z jeszcze jedną, subtelną różnicą, którą sam wytyka dziś Benitez. Chelsea zrobiła trenerem tymczasowym (!) człowieka z wieloletnim stażem w piłce na najwyższym poziomie. Zdobywcę Ligi Mistrzów, Pucharu Anglii, Superpucharu Włoch, wreszcie trofeów w Hiszpanii. Już na starcie przylepiła mu łatkę – „nie mamy do niego pełnego przekonania, więc lepiej się nie przywiązujcie”. O nie, tego robić kibice ze Stamford Bridge nie mieli zamiaru ani przez moment.

– Nadanie mi tytuł tymczasowego, było ogromnym błędem – Hiszpan przyznaje to otwarcie. – Kibice nam nie pomagają. Z końcem sezonu odejdę, nie muszą sie o mnie martwić. Jestem jednak rozczarowany ludźmi, którzy powinni wspierać zespół. A tymczasem marnują czas na piosenki, które nie przynoszą klubowi żadnych korzyści – mówi dalej. Być może to już jakaś jego gierka – pod kolejną pracę. Przykrywanie wymówkami oczywistego faktu, że graczom Chelsea ewidentnie brakuje dziś inspiracji z zewnątrz, a jednocześnie nie ma tam żadnej siły w środku. Może.

Cokolwiek byśmy o tym napisali, nie zmieni to jednak faktu, że Chelsea robi się odrobinę śmieszna. W swojej grze, zarządzaniu, w całej polityce. Bardziej niepoważna niż sam Abramowicz w niektórych swoich decyzjach. Nie wypada.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama