– Nie było nikogo, kto mógłby mi powiedzieć: „panie Dawidowski, niestety, nie widzimy możliwości dalszej współpracy, bo ma pan siwe włosy, a siwy nie może prowadzić reprezentacji” – mówi w rozmowie z Weszło Mirosław Dawidowski, były już trener reprezentacji U-16, który w dość niecodziennych okolicznościach rozstał się z PZPN-em i w zupełnie nieoczekiwany sposób zawładnął przez moment okładkami sportowych gazet. W rozmowie z nami łódzki szkoleniowiec opowiada o kulisach swojego zwolnienia oraz dalszych losach – przede wszystkim swoich podopiecznych.
Druga pańska przygoda z prowadzeniem młodzieżowej reprezentacji i po raz drugi jej zakończenie jest dość kontrowersyjne.
Na pewno, tak wtedy, jak i teraz, było to dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Oczywiście sytuacje są różne, dwanaście lat temu byliśmy świeżo po zdobyciu młodzieżowego mistrzostwa Europy, a ja byłem tylko asystentem. Choć to też nie do końca tak – pracowaliśmy wówczas w zespole z Michałem Globiszem i Dariuszem Wójtowiczem, wszystko ustalaliśmy w trójkę. To był fajny konglomerat i uważam, że funkcjonowało to bardzo dobrze. Nie było tak, że Michał rządził jednoosobowo, raczej wspólnie wypracowywaliśmy poszczególne decyzje. I wtedy po powrocie z mistrzostw pan dyrektor Henryk Apostel stwierdził, że w związku z pełnieniem funkcji dyrektora w SMS-ie nie mogę pracować z reprezentacją. I to był koniec, bo nie mogłem sobie wówczas pozwolić na rezygnację z jedynego źródła dochodu. W kadrze pracowałem niemal społecznie.
Czyli wtedy padło proste ultimatum: albo szkoła, albo kadra?
Tak, a dla mnie wybór był oczywisty – dzieci, rodzina, dom i ich utrzymanie, a nie społeczna praca.
Sądzi pan, że teraz również praca w SMS-ie mogła w jakiś sposób wpłynąć na decyzję o pańskim zwolnieniu?
Od 2010 roku nie jestem pracownikiem łódzkiej Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Nadal mam tutaj swój gabinet, bo po prostu nikt go po mnie nie przejął, ale obejmując reprezentację zrezygnowałem ze stanowiska w szkole i poświęciłem się wyłącznie pracy z kadrą. Takiego tematu więc nie było i nikt mi na pewno nie może zarzucić, że siedziałem w szkole, zamiast jeździć za chłopakami do reprezentacji.
Może nie chodziło o dzielenie obowiązków, ale o konflikt interesów? Podejrzenie, że mógłby pan faworyzować zawodników ze swojego klubu, niż lepszych, ale obcych.
Ale jeśli zdobyliśmy mistrzostwo Europy i byli tam również zawodnicy z SMS-u – niemożliwe było ich nie powoływać. Byli tu zawodnicy z całej Polski, więc również i z Łodzi, z ŁKS-u, z SMS-u, nawet z Orła, bo przecież był tam również Rafał Grzelak. To byli gracze, którzy potem zrobili naprawdę duże kariery i grali też w dorosłych reprezentacjach. Kaźmierczak, Golański, Madej, Grzelak… Nie można było ich pomijać.
A przy tym styczniowym zwolnieniu? Ilu zawodników miał SMS w pańskiej młodzieżowej kadrze?
Nie, to raczej niemożliwe. Było ich powoływanych trzech, ale tylko jeden podstawowy, środkowy obrońca, Damian Dudała, bardzo dobry stoper. Jest jeszcze dobry bramkarz, ale na tej pozycji w tym zespole jest ogromna rywalizacja. Ale powoływanie tych chłopaków raczej nie mogło mieć wpływu na rozstanie z kadrą.
Czy wobec tego PZPN przedstawił panu jakiekolwiek uzasadnienie decyzji?
Przed ogłoszeniem decyzji, nikt ze mną nie rozmawiał. Nie było nikogo, kto mógłby mi powiedzieć: „panie Dawidowski, niestety, nie widzimy możliwości dalszej współpracy, bo ma pan siwe włosy, a siwy nie może prowadzić reprezentacji”. No i trudno, przecież rozumiem, że wchodzi nowa miotła i zamiata po swojemu. I tyle, musiałbym to przyjąć. Tymczasem okazało się, że informacja została przekazana przez Stefana Majewskiego, który jeszcze ujął to w słowa „zarząd cię odwołał”, gdy chwilę później na konferencji zaprezentowano już cały zespół nowych szkoleniowców, ze zdjęciami i życiorysami. Plus jeszcze wszyscy trenerzy otrzymali zaproszenie poza mną. Co to może oznaczać? Decyzja została podjęta dużo wcześniej…
Myślę, że nie było to do końca fair. Ale Dawidowskiego zwolnili i Dawidowski sobie poradzi. Bardziej obawiam się i zwyczajnie szkoda mi tych chłopaków, którzy mając po 15 lat przeżywają tak poważną zmianę. Czytał pan ich list? Oni dzwonili do mnie z płaczem, rodzice zresztą tak samo zaczęli bombardować PZPN telefonami. Nie wiem, czy w związku odpowiedziano na ten list od chłopaków, pewnie uznano, że to gówniarze to nie ma co się nad tym rozwodzić. Ale to nie zmienia faktu, że problem istnieje. Stworzyliśmy jakąś chemię, zrobiliśmy jakąś dobrą robotę, że to naprawdę stał się fajny kolektyw.
Rozmawiał pan z nimi o przyszłości tej reprezentacji?
Oczywiście, starałem się im wytłumaczyć, że życie nie kończy się na trenerze Dawidowskim i to co oni mówią, że nie będą przyjeżdżać na konsultacje i tym podobne, nie ma żadnego sensu. Mówiłem im, że po prostu muszą się podporządkować tej decyzji. Z drugiej strony – mają po piętnaście lat, to nie są nawet chłopcy z drużyny trenera Białka, którzy są już młodymi, dziewiętnastoletnimi mężczyznami. To są młodzi ludzie, którzy jeszcze nie poznali tak na dobrą sprawę międzynarodowej piłki, zagrali ledwie dziewięć meczów, czyli bardzo niewiele, mieli jakieś plany, pewnie niektóre cele wiązali także z osobą swojego trenera, a tymczasem okazuje się, że to zostało im zabrane. Z tego co wiem, pytali się pana prezesa, dlaczego tak się stało, ale niestety, nie słyszałem, by otrzymali jakąkolwiek odpowiedź.
Prezes Boniek wspominał o tym, że pańskie zwolnienie to duży błąd.
No tak, usłyszałem, a właściwie przeczytałem słowa prezesa Bońka, że to jest nie błąd, ale „wielbłąd”. Wtedy pomyślałem sobie, że to pewnie zostanie naprawione, bo już błędy trzeba próbować naprawić, a co dopiero „wielbłąda”. Tyle że dni mijały, sprawa zaczęła się nieco rozmydlać, aż w końcu w Cafe Futbol prezes powiedział, że jak Dawidowski przejdzie obok tysiąca dziennikarzy, to nikt go nie rozpozna. Ale przecież ja nie muszę być rozpoznawalny. Wartości pracy człowieka, a tym bardziej trenera, nie ocenia się po tym czy ktoś go rozpoznaje na ulicy. Wolałbym być jednak oceniany za działalność.
Pomijając, że podczas zwalniania pracownika, wypada wiedzieć za co się go zwalnia. A ze mnie śmieje się trener Globisz, że powinienem być dumny, bo jestem pierwszym trenerem w historii polskich reprezentacji, który podczas swojej przygody nie przegrał ani jednego meczu. Trochę śmieszne, ale tak to właśnie wygląda.
A czy wiceprezes Kosecki kontaktował się z panem? To on odpowiadał za zmiany w reprezentacjach młodzieżowych.
Nie. Nigdy do mnie nie dzwonił. Jedyny kontakt z nim miałem na pożegnaniu trenera Engela, na którym zjawił się również Kosecki. Ale nie ukrywam, że czułem pismo nosem już wcześniej, mimo tego, że gdybym powiedział chłopakom w listopadzie, że widzimy się po raz ostatni to zapytaliby mnie co piłem, albo co brałem. Rozumiem to, że ktoś wprowadza swoje porządki, ale akurat w piłce młodzieżowej zamiast rewolucji przydałaby się ewolucja. Na tym odcinku, to był naprawdę udany rok. Dorna zdobył brązowy medal, inne kadry przeszły przez swoje eliminacje, te nasze wyniki też były dobre. Trochę przykro potem dowiadywać się z telewizji, że prezes Boniek to właściwie nie do końca się orientuje, kto to jest ten Dawidowski. Jasne, ma do tego prawo, tym bardziej, że nie było go w kraju, ale jednak warto byłoby się czegokolwiek dowiedzieć, o pracowniku, którego się zwalnia…
Cała sytuacja dziwi szczególnie dlatego, że sam Boniek był przeciwnikiem pańskiego zwolnienia.
Faktycznie, zapewniał mnie przez telefon, że zrobi wszystko, by to odkręcić, by to jakoś wyprostować, przepraszał nawet, że cała sytuacja wynika z tego, że nie udało mu się nad wszystkim zapanować. Dlatego ja naprawdę byłem święcie przekonany, że wrócę do pracy z tymi chłopakami.
Boniek dzwonił jeszcze raz, gdy podtrzymano decyzję o zwolnieniu?
Nie, zadzwonił do mnie sekretarz generalny i powiedział, żebym przyjechał rozwiązać umowę o pracę.
Na nic zdały się listy od dzieciaków…
To właśnie jest najlepszy probierz tej pracy jaką razem wykonaliśmy, ich reakcja na nasze rozstanie. Dwa lata ciężkiego jeżdżenia po całej Polsce, mnóstwo roboty… Zresztą, my sami, razem z moimi asystentami, z trenerem bramkarzy, dopiero po tej reakcji chłopaków zauważyliśmy jak wiele zdołaliśmy z nimi dokonać. Jaką więź udało nam się zbudować. Szkoda, bo to przywiązanie można było w jakiś sposób wykorzystać, ja zresztą wciąż uważam, że ten zespół stać na medal Mistrzostw Europy.
No właśnie, co dalej z tą drużyną?
Teraz ten zespół ma nowego trenera, który niestety będzie miał dwie reprezentacje na głowie. Robertowi Wójcikowi na pewno nie będzie łatwo, bo za moment gra eliminacje ze swoją kadrą, a teraz będzie musiał poświęcić sporo czasu na zapoznanie się z tymi chłopakami. Trener nie wie właściwie nic.
Nowy trener skontaktował się z panem?
Tak, oczywiście wysłałem mu komplet dokumentów, specjalne profile zawodników z wynikami wszystkich testów, ale to jest tylko papier. Rozpiska. Zdecydowanie za mało, żeby trener mógł powiedzieć, że zna drużynę. Ktoś kto podejmował decyzję o zmianie na tym stanowisku musiał zdawać sobie sprawę, że tu zostaje ponad dwudziestu chłopaków, którzy są już niemal gotowi na eliminacje do mistrzostw Europy. Nie do końca zespół, bo przecież zespół to piłkarze plus sztab szkoleniowy, medyczny, kierownictwo… Teraz chłopakom może się nieco kotłować w głowach. Szkoda, tym bardziej, że były już właściwie gotowe plany działania – teraz szansę mieli dostać chłopcy odstający nieco biologicznie od tych regularnie grających, wzbogaceni o tych „świeżo wyszukanych”. Po tej jednej konsultacji miały już być wyłącznie turnieje, czyli mecze o stawkę. Turniej UEFA w Polsce, potem turniej na Ukrainie i Puchar Syrenki. Krótka konsultacja w październiku i lecimy do Macedonii na eliminacje.
Dlatego trener jest w specyficznej sytuacji, bo ma mnóstwo swojej roboty, ma bardzo trudną grupę turniejową, a musi jeszcze dodatkowo poznać się z tą drużyną. A jej przecież nie poznaje się na turniejach, tylko właśnie na konsultacjach, na bezustannym jeżdżeniu po ich klubach.
Jeżdżenie po klubach to zresztą był sam początek tej kadry, pan „śledził” ich po całej Polsce już dwa lata temu, gdy mieli po czternaście lat.
Tak, ja się cieszyłem, bo to naprawdę świetna praca. Gdy zastanawiano się kto ma wziąć tych najmłodszych dzieciaków, od razu się zgłosiłem, trener Białek, który też był kandydatem wziął starszych. Najfajniejsze w tym było właśnie samodzielne dobieranie, ta samodzielna selekcja. No i jeździłem, jeździłem, a wychodzi na to, że tylko opony sobie zdarłem.
Ale efekty pracy chyba pozostały?
Niewielkie… Wie pan, to tak jakby odcięli prąd, już widać światełko, koniec tego tunelu, a nagle brakuje benzyny. Przecież my nawet na własny koszt, szukaliśmy, chcieliśmy pojechać do Belgii, w inne miejsca, by sprawdzić, jak grają ci nasi rywale. No ale bezpieczniki puściły i niestety. Skończyło się.
I co dalej z panem?
Wrócę do SMS-u. Od początku kwietnia zostanę dyrektorem ds. sportowych i będę pełnił tę funkcję, którą zostawiłem kiedyś dla trenera Piotra Grzelaka. I dalej będę szkolił, czy raczej układał szkolenie, już nie reprezentację, ale dla reprezentacji.
Nie chciał pan jakoś pozostać przy tej młodzieżowej reprezentacji?
Nie, to niemożliwe, trener Wójcik i tak będzie w głupiej sytuacji, bo dostaje nowy zespół przyzwyczajony do starego sztabu szkoleniowego. Chłopaki będą siedzieli z otwartymi buziami i czekali, czy to będzie lepiej, czy gorzej, ostrzej, czy lżej, niezależnie od tego w jaki sposób zmieni się to szkolenie – to będzie dla nich nowe. Ja na dokładkę jestem tam niepotrzebny, tam musi zacząć znów iskrzyć, między trenerem i chłopakami. Oby było jak najlepiej, bo jest zbiór naprawdę ciekawych, ofensywnych zawodników. Jeśli uda się wszystko utrzymać – muszą walczyć o medal, nie wyobrażam sobie inaczej.
Myśli pan, że to słuszne posunięcie, takie złączenie reprezentacji?
Ale to nie jest nowy pomysł. Był już taki moment, gdy trzech trenerów miało po dwie reprezentację, wtedy był to bodajże Dorna, Globisz i Wójtowicz. Niech się wypowiedzą trenerzy, jak im się łączyło te dwie funkcje, ile było latania i pracy. To co mówi Kosecki, że będzie w tych kadrach po trzech asystentów, niewiele zmienia. Ł»aden trener łączący funkcję asystenta w sztabie reprezentacji z pracą w klubie, w Młodej Ekstraklasie, nie będzie w stanie śledzić tych młodzieżowych rozgrywek równie wnikliwie, jak robiłby to trener zatrudniony na etacie. Ja miałem asystenta z AWF-u w Katowicach, którego wziąłem właśnie po to, by śledził Śląsk. Fajny chłopak, ale on miał czas jedynie w weekendy, więc siłą rzeczy ograniczał się jedynie do tego regionu. Taki rozbudowany sztab ma swoje plusy, ale nie jest mobilny. A za wszystko finalnie i tak odpowiada pierwszy trener. Pomysł z łączeniem tych reprezentacji jest już więc dość stary i niestety, jak dotąd się nie sprawdził.
Ponoć takie reformy mają zwiększyć efektywność szkolenia.
Nie jestem co do tego przekonany. Na tym etapie, w rozgrywkach piętnastolatków, czy szesnastolatków kluczem jest selekcja. Jeżdżenie po Polsce, oglądanie setek spotkań, śledzenie rozwoju tych zawodników, jeszcze raz powtórzę: selekcja. Trzeba jeździć do Makowa Podhalańskiego i Olsztyna, do Elbląga, wszędzie. Już pies drapał to wygrywanie meczów, najważniejsze jest właśnie wyszukiwanie ludzi z potencjałem. Jeśli Kosecki mówi, że liczą się wyniki to jest to duży błąd, jasne, nie chodzi o to, żeby łapać od każdego w ucho, ale kluczem jest przygotowanie zawodnika do reprezentacji olimpijskiej, a potem również do dorosłej kadry. Tego się nie osiąga wygrywaniem meczów, tylko selekcjonowaniem, jeżdżeniem. Jak przejmowałem kadrę, to akurat kupowałem nowe auto, po Łodzi jeżdżę bardzo niewiele. A na liczniku mam już ponad 70 tysięcy kilometrów.
Łącząc dwie funkcje ciężko będzie dotrzeć do tych mniejszych miejscowości.
Oczywiście. A to jest szalenie ważne. Prosty przykład: Górka. Chłopak z Czarnych Jasło. Pytam go ile razy trenuje w tygodniu – no dwa. Kiedy ostatnio miałeś trening? No trenerze, w listopadzie gdzieś – a to był początek marca. Bo mieli jakieś tam problemy z halą, z miejscem do trenowania. Ale chłopak utalentowany, przyjechał na kadrę raz, drugi i ściągnęła go do siebie Legia. Jego przygoda też się chyba nie potoczyła tak jak należy, ale różnica między dwoma treningami w Jaśle, a akademią Legii jest kolosalna. I takich przykładów jest wiele.