Bogusław Cupiał rzadko zabiera głos. Jak się okazało, z korzyścią dla własnego wizerunku. Gdyby podobnych wywiadów jak ten „Rzeczpospolitej” udzielał raz na tydzień, prawdopodobnie byłby już postrzegany mniej więcej jak Franek Smuda – co też może stanowić odpowiedź na pytanie, dlaczego obaj panowie pałają do siebie tak wielką sympatią. Swój swego pozna. Doceniam zgromadzony przez Cupiała majątek, ale lektura „Rz” nie pozwala mi mieć złudzeń, że przynajmniej w piłkarskim biznesie największym ograniczeniem Cupiała jest sam Cupiał i to, co ma w głowie. Albo czego nie ma.
Sam dobrą pamięcią nie mogę się pochwalić, więc doskonale rozumiem osoby, które nie mają pojęcia, co wczoraj jadły na obiad. Jednak jestem szczerze zaskoczony, jak mało pamięta Cupiał – i jak mało z tego co pamięta, należycie interpretuje. Po takim biznesmenie mógłbym spodziewać się np. ogólnego buractwa – cechy powszechnej wśród dorobkiewiczów – ale w życiu nie spodziewałbym się braku zrozumienia dla podstawowych mechanizmów rynkowych i braku jakiejkolwiek analizy dotychczasowej działalności.
Od razu zaznaczę: nie interesuje mnie, co Cupiał mówi na temat akademii piłkarskiej i dlaczego nie chce jej mieć – to kwestia koncepcji. Rozumiem, że ma inną. Rozumiem, że plan akademii mu się nie spina. Rozumiem, jak wielkie trzeba ponieść nakłady i z jak wielkim ryzykiem taki biznes się łączy. Rozumiem, że można szkolić piętnaście lat i nie wyszkolić nikogo naprawdę wartościowego – kogoś, kto byłby „towarem” europejskiej jakości. A można też wyszkolić i stracić na rzecz konkurencji – czyli cała praca psu w dupę. Zachwycamy się wszyscy akademią Legii, ale nie mamy zielonego pojęcia, jaki jest ogólny bilans finansowy tej malutkiej (czytaj: elitarnej) szkółki piłkarskiej. Wiemy natomiast, jaki jest bilans sportowy Legii z ostatnich piętnastu lat: dwa mistrzostwa Polski. Bilans Wisły: osiem mistrzostw Polski. Powiecie, że Legia ma lepsze perspektywy. Na zdrowy rozum: zgoda. Ale doświadczenie podpowiada, że Legia świetne perspektywy to ma mniej więcej co roku, a mistrzostwa kraju – tak mniej więcej co roku – mają inni. Zazwyczaj wiślacy.
Mogę więc się nie zgadzać z Cupiałem, czy szkółka jest potrzebna, czy nie, ale rozumiem, że każdy punkt widzenia da się obronić. Właściciel Wisły nie chce być wychowawcą młodzieży, tylko chce być biznesmenem odnoszącym doraźne sukcesy. Jak mawiają Anglicy: fair enough. Nawet gdyby założył dzisiaj akademię, to przecież nie trzeba być doktorem nauk matematycznych, by wyliczyć, że na dobre zaczęłaby ona dostarczać zawodników do pierwszej drużyny koło roku 2020. O spłacaniu się pewnie nie byłoby mowy przed rokiem 2025. Nie sądzę, by to była perspektywa czasowa, która aktualnie interesuje Cupiała.
Akademię generalnie mam więc gdzieś – powinna być, wiadomo, ale z drugiej strony istnieje masa większych od Wisły klubów, które przyjęły inny model budowania zespołów i które radzą sobie bez wychowania juniorów (w Newcastle United – gdzie przecież bazę mają doskonałą – coraz trudniej o Anglika, a co dopiero o wychowanka). W takim wypadku, trzeba jednak podejmować odpowiednie działania na innych polach. I tu pojawia się cupiałowy problem…
* * *
Zszokowało mnie, że właściciel Wisły rozważał powrót do zatrudnienia Dana Petrescu, a jego pierwszy pobyt w klubie podsumowuje następująco: „Wkrótce (piłkarze) zaczęli grać przeciw niemu i musiałem go zwolnić. Zawodnik zawsze w podobnej sytuacji wygra z trenerem czy prezesem. Niestety”. Może coś takiego powiedzieć kibic, ale jeśli mówi to właściciel – to czegoś tu całkowicie nie rozumiem. Bogusław Cupiał mówi wprost, że kluczowe decyzje w jego spółce podejmują szeregowi pracownicy, stosując metodę buntu lub sabotażu. W praktyce sam Cupiał sprowadza się do roli bezmyślnej marionetki. Jeśli faktycznie w Wiśle piłkarze zwalniali trenerów, to chyba właśnie Cupiał jak nikt inny miał możliwości, by temu zapobiec. Co to za szef, który decyduje się na tak prymitywne działania i który ulega dyktatowi zawodników, zamiast zdecydować się na koncepcję długofalową? Gdyby jeszcze Cupiał nie był Cupiałem, ale jakimś – nie wiem – Leszkiem Miklasem, czyli urzędnikiem pobierającym co miesiąc pensję z klubu, można byłoby to zrozumieć. Ale tu mamy faceta, którego stać na każdą fanaberię, a który ugina się pod presją specjalnie przegrywających mecze piłkarzy! I on jeszcze sugeruje: tak już jest w tym biznesie i – o zgrozo – tak już będzie! On daje sygnał: jeśli będziecie grać przeciwko trenerowi to nie będę miał wyboru i go zwolnię. Jestem waszym niewolnikiem! Płacę wam, ale to wy rządzicie!
Czyż to nie promocja patologii? Mam rozumieć, że jeśli pracownicy Tele-Foniki specjalnie zaczną zawalać harmonogramy, to właściciel firmy zwolni sam siebie?
Stwierdzenie Cupiała jest tak głupie, że odbiera wiarę, iż Wisła może być w przyszłości profesjonalnie zarządzana. Jednocześnie ten właśnie Cupiał chciałby wrócić do trenera Petrescu i trzeba teraz zapytać, po co? Po to, żeby znowu go zwolnić, gdy pan piłkarz poczuje się zmęczony? Wtedy znowu powie, że „zawodnik zawsze w podobnej sytuacji wygra z trenerem”? Jeśli już prezes czuje, że nie ma argumentów w walce ze swoimi pracownikami, to dlaczego znowu chce doprowadzić do konfrontacji, w której polegnie?
Pierwszym idiotyzmem było zwolnienie Petrescu – ale Cupiał nie poczuwa się do winy. Teraz chciałby wykonać drugi idiotyzm – znowu zatrudnić Petrescu i pomodlić się, by piłkarzom tym razem trener przypasował. Jeśli nie przypasuje – właściciel Wisły znowu go zwolni, ponieważ nie przychodzą mu do głowy żadne inne rozwiązania. Od razu mu podpowiadam: piłkarz nigdy nie będzie zadowolony z Petrescu, ponieważ piłkarz – jak niemal każdy człowiek – świadomie lub podświadomie broni się przed przekraczaniem barier. Polscy piłkarze za dobry trening uznają taki, po którym nie są przesadnie zmęczeni. Wtedy mówią: – Nie brakuje nam świeżości! Treningi są ciekawe! Zupełnie jakby celem treningu było to, by był „ciekawy”… A przecież zawodowy sport to nie ciekawe treningi, tylko żmudna harówa i potworne zmęczenie, nawet do zarzygania. Spytajcie Justyny Kowalczyk, czy pracuje nad „świeżością” po godzinę dziennie i czy „ciekawie” się jej robi te kilometry, czy też zapieprza od samego świtu, aż mięśnie odmówią posłuszeństwa. Ona jednak nie wie, że trenera można zwolnić, treningi pozorować, a kasę i tak pobierać… Powinna zapytać Cupiała – on by jej to wszystko wytłumaczył!
Zmiany trenerów niczego dobrego nie przyniosą (poza najbliższą, bo zatrudnienie Kulawika rozumiem jako żart), dopóki sam właściciel nie zrozumie jednego: to trener ma budować długofalową koncepcję zespołu i żaden byle piłkarz nie ma prawa nawet pisnąć. Ł»eby to jeszcze „piszczał” Romario czy inny rozkapryszony gwiazdor, który jednak broni się czysto sportowymi argumentami. Ale kto tam wtedy był w Krakowie? Nikola Mijailović? Radosław Sobolewski? No kto? „On jako trener Wisły w 2006 r. bardzo mi się podobał. Był ambitny i pracowity” – mówi teraz Cupiał o Petrescu, czyli innymi słowy przyznaje, że na skutek nacisku specjalnie przegrywających mecze zawodników zwolnił trenera „ambitnego” i „pracowitego”, który mu się „podobał”. Zostawił tych, którzy chcieli przegrać, a zwolnił tego, który chciał wygrać.
Przecież to brzmi jak cytat z poradnika: jak nie zarządzać klubem!
* * *
Mówi też Cupiał tak: „Wyszkolenie młodego zawodnika kosztuje. A ostatecznie i tak pojawi się agent, który zamąci w głowach temu chłopcu, jego rodzicom, trenerowi i prezesowi. To ja wolę postawić na zawodnika z zagranicy, który bywa tańszy i mniej z nim kłopotu”.
Zastanawiam się, czy on już nie pamięta, kto mu dał najwięcej radości i… najwięcej pieniędzy? O ile się nie mylę, Wisła naprawdę dobrze zarobiła tylko na trzech obcokrajowcach – Uche, Diazie i Marcelo (swoją drogą, akurat Uche agent jak najbardziej zamącił w głowie). Poza nimi, prawdziwe pieniądze trafiły do klubu po transferach Błaszczykowskiego, Ł»urawskiego, Dudki, Głowackiego, Kosowskiego, Gorawskiego, Kałużnego, Frankowskiego, Brożka czy Szymkowiaka. To Polacy w Wiśle odnosili sukcesy i to oni kupowani byli za duże sumy przez zagraniczne kluby. Cupiał mówi: – Zawodnik z zagranicy bywa tańszy i mniej z nim kłopotu.
Tańszy w jakim sensie? Czy tańsi byli Błaszczykowski i Dudka, na których Wisła zarobiła jakieś sześć milionów euro, czy np. Osman Chavez i Ivica Iliev, którym miesiąc w miesiąc trzeba wypłacać wysoką pensję? Czy więcej kłopotów było z Mijailoviciem, czy z Ł»urawskim? Jeśli Cupiał taki zadowolony jest ze współpracy z obcokrajowcami, to chciałem mu wypisać tych, których zatrudnił w ciągu ostatnich jedenastu lat: Trabalik, Hugues, Cantoro, Iheanacho, Sunday, Uche, Ouadja, Ekwueme, Brasilia, Edno, Mijailović, Omeonu, Vidlicka, Barreto, Penska, Paulista, Burns, Varga, Dolha, Chiacu, Thwaite, Radovanović, Cleber, Svitlica, Cebanu, Jirsak, Omagbemi, Junior Diaz, Marcelo, Singlar, Beto, Alvarez, Kirm, Ba, Christow, Branco, Bunoza, Jovanić, Chavez, Boukhari, Cikos, Paljić, Rios, Pareiko, Jaliens, Melikson, Siwakow, Genkow, Jovanović, Lamey, Biton, Iliev, Nunez, Frederiksen, Quioto, Sarki.
To jest 56 zawodników, z których – jeszcze raz podkreślam – dobrze udało się sprzedać trzech. Jednak nawet gdyby zysk z tych trzech transferów pomnożyć przez dwa, i tak nie starczyłoby na pokrycie kosztów sprowadzania wszystkich pozostałych! Tymczasem Cupiał mówi: – Zawodnik z zagranicy bywa tańszy i mniej z nim kłopotu.
Zastanawiam się: czy on sam siebie słyszy? Z ośmiu mistrzostw Cupiała, zagraniczny zaciąg wywalczył jedno. Pozostałe siedem było dziełem Polaków. Najlepszym piłkarzem, jaki przewinął się przez Wisłę, był sprowadzony z Częstochowy nastolatek, Jakub Błaszczykowski, a najlepszym strzelcem ostatnich lat – taki młodzik, który nazywał się Paweł Brożek. Przed nim byli Frankowski i Ł»urawski. A nie Quioto, Beto, Svitlica i Radovanović.
* * *
Ale cóżâ€¦ Może słów Cupiała po prostu nie ma już sensu traktować zbyt poważnie. Może szukanie w nich logiki, to jak szukanie wyższej rozrywki w „Kac Wawa”. Bo przecież właściciel Wisły we wspomnianym wywiadzie potrafi w jednym zdaniu powiedzieć: „zaległość wynika z czego innego” (o zaległościach wobec piłkarzy), by w następnym dodać „oczywiście otrzymają swoje należności, bo u mnie nigdy zaległości nie było i nie mam żadnych długów”.
Do tej pory tak rozkosznie zaprzeczać sobie potrafił tylko Franiu.
To jednak tylko przygrywka. Genialny jest ten cytat: „Ale ważniejsze jest to, żeby wiedzieć, kogo wybrać na zarządzającego klubem i obdarzyć go zaufaniem”. Naprawdę? Wymieniam z pamięci prezesów Wisły: Janusz Basałaj, Bogdan Basałaj, Jacek Bednarz, Tadeusz Czerwiński, Mariusz Heler, Zbigniew Koźmiński, Ryszard Pilch, Marek Wilczek… O ilu zapomniałem? A jakie zmiany były w radzie nadzorczej? Którą z tych osób Cupiał faktycznie obdarzył zaufaniem? Skoro właściciel Wisły tak wielką wagę przykłada do tego, by właściwego człowieka „wybrać na zarządzającego klubem i obdarzyć go zaufaniem”, to dlaczego sam swoich mądrości nigdy nie wprowadzał w życie? Dlaczego kolejni prezesi byli tylko pionkami na myślenickiej szachownicy? Dlaczego zmieniani byli niemal równie często jak trenerzy? Dlaczego mówi się, że w Wiśle rządzą koterie, a decyzje podejmuje ten, kto aktualnie jest najbliżej ucha Cupiała? To jest ten „korporacyjny ład”?
Jak ma się głoszona przez Cupiała teoria do codziennej praktyki?
Obdarzyć zaufaniem osobę zarządzają klubem… Pamiętam taką historię: piłkarz nie mógł się porozumieć z prezesem w kwestii swoich zarobków. Prezes nie chciał się ugiąć pod żadnym pozorem, bał się, że mu się budżet rozjedzie i że zaburzy strukturę zarobków w zespole. Jednak piłkarz nie dawał za wygraną: wsiadł w samochód i pojechał prosto do Cupiała.
– Daj mu tyle, ile chciał, obiecałem mu – poinformował później Cupiał prezesa.
– Ale jak? Dlaczego? Przecież to nam się nie kalkuluje! Gdzie mój autorytet? Ja powiedziałem, że nie może tyle dostać!
– Ale ja go lubię…
To jest właśnie powierzanie zarządzania klubem według Cupiała.
* * *
Nie szukajmy rozsądku u właściciela krakowskiego klubu.
Trudno potraktować jako rozsądny taki na przykład fragment: „Średnia płaca w Wiśle wynosi około 40 tys. złotych miesięcznie. Są piłkarze, którzy zarabiają znacznie więcej, ale to może długo nie potrwać. Stawek nie windują właściciele klubów ani nawet sami piłkarze, tylko ich agenci. Dlaczego mówiłem na wstępie, że kiedy zaczynałem, wszystko było prostsze, ponieważ do stołu zasiadały dwie strony. Prowadziłem rozmowy z klubem. Teraz dochodzi agent, który żąda dla piłkarza jak najwyższej stawki, bo ma od niej swoje 10 proc. Czasami są to żądania księżycowe”.
Stawek nie windują piłkarze, tylko agenci… A kimże jest agent, jeśli nie przedstawicielem piłkarza ds. finansowych? Jak można oddzielić wymagania finansowe zawodnika od żądań stawianych przez menedżera?
Kiedyś piłkarz mówił (prezesowi klubu): – Chcę zarabiać 50 tysięcy miesięcznie.
Dzisiaj mówi (do menedżera): – Powiedz im, że chcę zarabiać 50 tysięcy miesięcznie.
To taka różnica?
Oczywiście, często to menedżer chce wyszarpać jak najwięcej, ponieważ na tym polega jego zawód: na dbaniu o budżet swojego klienta, a nie klubu. Kiedyś licencję menedżerską miało chyba dwóch Polaków, Lubański i Loska, obaj nie byli tytanami pracy. Dlatego często piłkarze swoje stawki negocjowali indywidualnie. Jednak rynek się profesjonalizuje. Sportowcy uprawiają sport, a ich karierami i finansami zarządzają menedżerowie. To – zachowując proporcje – jak w Hollywood: „chętnie zagram w pańskim filmie, ale proszę ustalić warunki z moim agentem”.
Cupiał: – Stawek nie windują właściciele klubów ani nawet sami piłkarze, tylko ich agenci.
Cóż za nonsens! Nie piłkarze, i nie właściciele klubów. Stawki windują agenci. Przecież to naturalne przy każdej transakcji przeciąganie liny. Na koniec zgodę musi wyrazić właśnie właściciel klubu, więc jeśli ktoś winduje stawki – to właśnie on! To Cupiał jako pierwszy podpisał z ligowym piłkarzem kontrakt rzędu 250 tysięcy euro rocznie. To Cupiał, Wojciechowski i nawet Cacek nakręcili spiralę płacenia małym piłkarzom dużych pieniędzy. A jeśli zawodnicy (wraz ze swoimi agentami) chcą z tego skorzystać – to co w tym dziwnego? Cupiał jako pierwszy oferował astronomiczne zarobki, próbowała go gonić trochę biedniejsza Legia, Legię próbował gonić trochę biedniejszy Groclin, Groclin próbował gonić znacznie biedniejszy Widzew. I tak dalej. Aż doszło do tego, że przyjeżdżał do Polski jakiś Ben Radhia i dostawał bodajże 70 tysięcy miesięcznie, później przebił go Sernas i brał stówkę.
Tę spiralę nakręcili właściciele – i nikt inny. Piłkarze chcą zarabiać, agenci chcą zarabiać, ale na koniec to właściciel podaje kwotę, którą jest skłonny wydać. Gdyby nie właściciele: agenci mogliby się licytować do lustra! Jednak wszystkie strony do tych licytacji stawały, często ustalając stawki za poloneza, jak za nowe audi.
To że polskie kluby wydają więcej niż zarabiają – to tylko świadczy o nieskończonej głupocie. Właścicieli. I o cwaniactwie piłkarzy i ich menedżerów.
* * *
Rozczarował mnie wywiad z Cupiałem. Nie tyle z dziennikarskiego punktu widzenia, bo chociaż nie było w nim ani jednego trudnego pytania, to rozumiem, że rozmowa musiała się toczyć wedle ściśle zaakceptowanego przez właściciela Wisły scenariusza. Rozczarował mnie przede wszystkim sam Cupiał, ponieważ nie wygląda na wizjonera. Nie wygląda na kogoś, kto wie, dlaczego przestał wygrywać, a co za tym idzie – nie wygląda na kogoś, kto wie, co zrobić, by wygrywać ponownie. Co najwyżej powtórzy działania sprzed lat, niestety wraz z popełnionymi przed laty błędami. Coś zbuduje dużym kosztem i coś zburzy kilkoma niezgrabnymi posunięciami.
Jeśli Wisła podejmuje przeróżne dziwne ruchy, to przestaję się dziwić, dlaczego. Takie ruchy, jaki jej właściciel. Taka operacja, jaki jej mózg.