Nie ma drugiego stadionu w tym kraju albo i całej Europie (chętnie napisalibyśmy – drugiej takiej budowli, ale jesteśmy w Polsce, więc zaraz znajdzie się ich bez liku), który obchodziłby dwudziestolecie rozpoczęcia swej modernizacji i nigdy nie został dokończony. Ba, za parę lat stuknie pewnie 25-lecie, a Stadion Śląski między Katowicami a Chorzowem będzie stał jak stoi. W końcu – stać nas! Kogo, jeśli nie nas? Budujemy co chcemy, kiedy chcemy i jak chcemy. Kończymy też tylko wtedy, gdy nam się podoba.
Nie będziemy wchodzić w techniczne zawiłości, bo raz, że nie jesteśmy w tej kwestii ekspertami, a dwa – nie jest to w tej chwili zbyt istotne. Mówiąc więc jak laik do laika: na Śląskim pękły tak zwane „krokodyle”, które miały podtrzymywać konstrukcję dachu. Ktoś najpierw je zaprojektował, wyprodukował i słono za nie zapłacił, a na koniec ekspertyzy wykazały, że wszystko jest tak zmyślnie przygotowane, że za moment dach sam wyświadczy przysługę i zechce się zawalić. Niestety, to nie żarty. Wprawdzie jest ponoć nadzieja. Jakiś mądry profesor orzekł, że konstrukcję da się odratować, tylko trzeba… nanieść poprawki w projekcie i wyeliminować błędy (eureka!). Urzędnicy nie są tym jednak, zdaje się, szczególnie mocno zachwyceni, a marszałek województwa Mirosław Sekuła, cytowany na łamach katowickiego Sportu, mówi:
– Albo znajdziemy kwotę „X”, bo nie wiadomo, ile wyniesie koszt naniesienia poprawek do projektu, aby dokończyć inwestycję. Albo zostanie ona zaniechana całkowicie.
Zaniechana całkowicie…
Wiecie, co by to dokładnie oznaczało? Ni mniej, ni więcej, że inwestycja warta 700 MILIONÓW ZŁOTYCH, które kryją się na razie pod wielką kupa żelastwa z równie dużą dziurą w samym środku, mogłaby w najlepszym razie robić za niezłą powierzchnię reklamową. Niedaleko, bo w Krakowie już jest jedno takie szkaradztwo. Niemal w samym centrum miasta:

Zresztą, skoro jesteśmy przy Krakowie – Wisła też budowała swój stadion całymi latami. Wyszedł nie dość, że drogi, to jeszcze niezbyt piękny. Już w chwili otwarcia wyglądał na – w skali europejskiej – odrobinę archaiczny. Ale przynajmniej powstał. Tymczasem tutaj? 700 milionów i na razie, jak w Dniu Świra, wszystko jak krew w piach. Oczywiście, nie spodziewalibyśmy się, że za moment ktoś podejmie odważną decyzję o definitywnym zakończeniu robót przy SŚ, ale na dziś wystarczą nam trzy informacje:
1. Prace przy dachu utknęły w martwym punkcie.
2. W tym roku na pewno już nie ruszą.
3. Na dziś w ogóle nie wiadomo, skąd wziąć na nie pieniądze.
Wybaczcie, że nasz styczniowy optymizm (klik) okazał się nieuzasadniony.