Ronaldinho ogłosił zakończenie kariery piłkarskiej trzy lata po jej zakończeniu. Wiedzieliśmy, że lubił się spóźniać, ale żeby aż tak? Teraz tylko czekać, aż Jurek Dudek wreszcie ogłosi definitywny rozbrat z boiskiem.
Fakty: w lipcu 2015 Ronaldinho podpisał półtoraroczny kontrakt z z Fluminense. Po raptem dwóch miesiącach i dziewięciu meczach tak słabych, że go wygwizdywano, rozwiązał kontrakt. Wtedy skończył karierę. Zabawił na murawach za długo, by zejść z należnymi mu fanfarami i choć prawdą jest, że zasłużył na piękniejszy koniec niż gwizdy trybun, to sam go sobie zgotował. Przecież gdyby naprawdę mu się chciało, wziąłby się za siebie we Flu, ale tytanem pracy nigdy nie był.
Doskonale widać to po wywiadzie sprzed pięciu miesięcy. Zapytany, czy skończył karierę, odpowiedział: “Jeśli jest klub, który będzie chciał mnie wystawiać bez treningów, mogę grać”.
Umówmy się, jeśli piłkarz tak stawia sprawę, to nie jest to kontynuowanie kariery, szczególnie gdy ma się w papierach wielkie kluby i wielkie mecze. To już czyste hobby. No bo jakie drużyny reprezentował Ronaldinho po Fluminense?
Jakieś znamiona profesjonalizmu mógł mieć kontrakt w hinduskiej lidze futsalu, gdzie reprezentował drużynę Goa. I tak nie łapie się to pod kontynuowanie kariery, bo mówimy co prawda o siostrzanym, ale innym sporcie. Jakby tego było mało, po dwóch meczach Ronaldinho po prostu wyjechał z Indii, bo akurat został mianowany ambasadorem Igrzysk Paraolimpijskich. Mówiąc szczerze, decyzja słuszna, ale znowu – kompletnie nie mająca nic wspólnego z profesjonalną karierą.
Brazylijczyk doszedł do takiego momentu, że oferty dawały mu wyłącznie kluby w stylu Wollolong Wolves, australijski półprofesjonalny drugoligowiec z New South Wales National Premier League.
Ostatnio grywał regularnie w barwach Barcelona Legends, choćby w meczu z Real Legends w Bejrucie. Kapitalna impreza, prawdziwa gratka dla tamtejszych kibiców, wciąż całkiem niezły futbol. Ale w żadnej mierze nie nazwalibyśmy tego kontynuowaniem kariery.
Zastanówcie się sami: jak jutro Ronaldinho wystąpi w Mongolii z Barcelona Legends to będzie to szumne wznowienie kariery? Czy jak pięć razy kopnie piłkę w barwach boliwijskiego zespołu futsalowego to też przerwie wczasy? Nie. Bo na wczasach, zasłużonych, jest już od dawna.
Dlatego dziś Ronaldinho żegnać nie będziemy. Uwielbiamy tego piłkarza, niewielu było bardziej efektownych od niego, który nawet na wielkim stadionie bawił się jak na podwórku. Ale my z Ronaldinho już się pożegnaliśmy w stosownym czasie:
Najciekawsze jest to, że takich jak on obrońcy tępią bezpardonowo. Ośmieszyłeś mnie to zapłacisz w więzadłach. Ale Ronaldinho tak nie traktowali. On, z tym wiecznie przylepionym do twarzy uśmiechem, grał z najzajadlejszymi rywalami o największe stawki jak z bliskimi kumplami na plaży w leniwe sobotnie popołudnie. Bezczelnie ich ogrywał, robił z nich wiatraki, a potem żartował, śmiał się, przybijał piątki. I oni wiedzieli, że nie ma w tym kunktatorstwa, taką ma naturę. Raz wspomniał nawet, że już za czasów Milanu, po założonej siatce facet minutę później przybiegł i pogratulował pięknej akcji.
Faule taktyczne są elementem gry, ostre zagrania też, codziennością stało się nurkowanie, psychologiczne wojenki, prowokacje i presja wywierana na sędziów – za chwilę nawet palec w dupie dołączy do wachlarza zachowań oswojonych. Ale Ronaldinho te cienie i mielizny omijał, był ambasadorem wyłącznie wszystkiego co w piłce najlepsze, najpiękniejsze i najfajniejsze. Jak kogoś takiego nie szanować? Jak nie przybić mu piątki choć właśnie zrobił z ciebie durnia? Trzeba by nienawidzić futbolu.
Wiecie, że był naukowiec, który chciał nazwać jego imieniem nowy gatunek pszczół? To naprawdę się zdarzyło – nie wierzycie, wujek Google wam pomoże. Ronaldinho poprosił, by nazwać je „49” na cześć matki urodzonej w 1949. Stało się zgodnie z życzeniem.
Nie był tytanem treningów, zdarzało mu się przyjść na trening prosto z dyskoteki, a imprezować z rozmachem dorównującemu boiskowemu. Ale kto mówi, że to facet mało inteligentny i między innymi przez to dłużej nie zabawił na szczycie – moim zdaniem jest w wielkim błędzie. Czytałem wywiady z Ronaldinho, i tak, jest sporo żartów, opowiadania o balach ciągnących się wiele dni, ale na przykład zapytany o najważniejszego gola odpowiedział tak: – Przy niektórych bramkach nie chodzi o technikę, styl, ale o moment życia, w którym akurat jesteś. Jedne z najważniejszych strzelonych przeze mnie goli padły w czasach juniorskich. Gdybym ich nie trafił, może nigdy nic by się nie zaczęło. (…)
Bartomeu powiedział, że trzech najważniejszych piłkarzy w historii Barcy to Cruyff, Ronaldinho, Messi. Absolutnie się zgadzam. Z „“Ronaldinho convirtió al Barça en un club global” również: przykuł uwagę świata tak, jak przykuwali Galacticos. Gwiazdozbioru Realu nie dało się ignorować, ale jego też, to był fenomen reprezentujący najlepsze co miał do ofiarowania futbol. Skupiał uwagę wszystkich, tym samym samodzielnie zniwelował marketingową przewagę Realu na świecie, kładąc podwaliny pod superklub, jakim jest dziś Barca. Nie kładąc cegiełkę – to za mało, nie fundament – to rola Pepa, ale gdzieś tam wykonał ogrom pracy. O czym, co słusznie stwierdził Laporta, wielu zaczyna już zapominać. Bo tak często jest ze sławami przeszłości, kurz przykrywa ich dokonania, analizujemy je kalkulatorem, a wszystko co poboczne, co docenialiśmy oglądając tych gigantów tydzień w tydzień, cmokając nad dziesiątkami genialnych drobnych zagrań, umyka.