Dwanaście kolejek, dwanaście punktów przewagi. Napisaliśmy już wczoraj, tym bardziej wypada napisać to teraz: nie wyobrażamy sobie, że na szczycie tabeli Premier League może się jeszcze zmienić cokolwiek. Nie przyjmujemy tego do wiadomości. Nie w tym roku. Po prostu. Ł»adna ekipa nie zasługuje w tym sezonie na tytuł tak bardzo jak „Czerwone Diabły”. Zespół do bólu bezwzględny, który w wielu meczach nas nie zachwyca, chwilami pewnie i drażni, czasem na pół godziny usypia – nie tłamsi rywali, nie dominuje od początku do końca, nie ostrzeliwuje bramki z ogromną częstotliwością…
Jednak w ten swój charakterystyczny sposób jest ekstremalnie skuteczny.
Same statystyki wskazują, że Manchester United potrzebuje w tym sezonie najmniejszej liczby strzałów, żeby trafić do siatki, a jednocześnie ma tych goli najwięcej ze wszystkich ekip w lidze. By określić duet Van Persie – Rooney wystarczy jedno słowo: NIEZAWODNY. Będzie najcelniej. Ł»eby znaleźć mecz, w którym żaden z nich nie wpisał się na listę strzelców, musieliśmy się cofnąć aż do 23 grudnia – dziewięć ligowych kolejek do tyłu. Choć będzie to pewnie małe uproszczenie, dziś w ofensywie znów wystarczył Holender. Najpierw wprawdzie, jakby nie w swoim stylu, dołączył do zabawy pt. „I ty możesz być jak Bartosz Ślusarski”, ale za drugim razem już był bezwzględny. Zresztą i przy trafieniu Giggsa odegrał kluczową rolę – na spółkę z zakręconym Heitingą.
Długo spekulowano czy Ferguson, mając ledwie kilkadziesiąt godzin do kolejnego meczu z Realem, da dziś odpocząć paru piłkarzom. Już teraz wiadomo, że nie dał. Położył na szali siły swoich piłkarzy. Wolał mieć pewność, że odjedzie City na jeszcze bezpieczniejszą odległość. Choć jednocześnie tematu niefortunnego terminarza ani on, ani David Moyes nie mieli zamiaru przemilczeć. – Włodarze innych lig sprzyjają swoim klubom – zaczął menedżer Evertonu. – Alex ma wszelkie prawo czuć się oburzonym tym, że Real będzie miał więcej czasu na trening i odpoczynek. Myślałem, że powinniśmy pomagać takim zespołom, bo triumf angielskiej drużyny w Lidze Mistrzów to triumf Premier League i krajowego futbolu.
Na razie Ferguson dostał dobry prognostyk w postaci pewnego zwycięstwa nad Evertonem, w którym Manchester był dokładnie taki, jak Alex lubi najbardziej: niedostępny w obronie i skuteczny w ataku. Jak bokser, który pół rundy spędza w klinczu, żeby w końcu się wychylić zza gardy i trafić prosto w zęby.
Liga Mistrzów i dwumecz z – siłą rzeczy – maksymalnie skupionym na tych rozgrywkach Realem, to zupełnie inna historia, ale o Premier League w czerwonej części Manchesteru mogą być już raczej spokojni. Dwanaście punktów to już kapitał, którego nie roztrwania się od tak, na zawołanie. A i terminarz – przynajmniej mamy takie wrażenie – nie ma w tym roku zamiaru specjalnie przeszkadzać. Mecze z Chelsea i Manchesterem City na własnym boisku. Jeden ciężki wyjazd na Emirates i jeszcze kilka spotkań z zespołami pokroju Stoke albo West Bromu. No way.
Ferguson nie popełni drugi raz tego samego błędu.