Do Waldemara Fornalika ciężko się o coś obecnie przyczepić. Mówi składnie, z sensem (i po polsku!), nie naraża się na kompromitacje, powołania od niego są dobre albo bardzo dobre, ale… No, niestety. Zdarza mu się czasami pojechać po bandzie i przywalić takim Rymaniakiem, że aż ręce opadają. Dziś do listy najbardziej niezrozumiałych powołań WF dopisujemy kolejne nazwisko.
Mariusz Stępiński… Część z was pewnie mija go czasami na ulicy, kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. Spojrzycie przypadkiem na twarz – ot, zwykły chłopak, wręcz dzieciak, któremu przecież zakazano niedawno w klubie reklamy piwa. Ludzie na ulicach go nie poznają, w mediach nie czytują, a dziennikarze co chwilą powtarzają o braciach (bliźniakach?) Stępińskich z Widzewa, mimo że żadnych braci nie ma. Póki co anonim uchodzący za wielki talent, bo tak się przyjęło w mediach.
Stępiński może za chwilę być najlepszym napastnikiem w Polsce, może przerastać talentem rówieśników z Barcelony i Realu, a Cackowi może dać wyjść na prostą umożliwić spłaty długów. Może wylądować w Premier League, stać się nastoletnim milionerem z okładek gazet. Może!
Nam chodzi jednak o coś zupełnie innego. Widzieliśmy wszystkie mecze Mariusza w Ekstraklasie – część na żywo, część w telewizji – i możemy jasno dziś stwierdzić, że to powołanie przyszło ZDECYDOWANIE za wcześnie. Stępiński niczym na tle swoich kolegów, na tle napastników rywali się nie wyróżnił. No, chyba, że młodym wiekiem, ale nie o tym przecież rozmawiamy. Napisaliśmy kiedyś, że z nim to jest tak, jak z Arkadiuszem Milikiem w Górniku, którego media od razu wypychały na piedestał, zanim zdążył się zademonstrować.
No, więc co ten Stępiński jesienią pokazał? Konkrety. Okej, ma chłopak potencjał, ma talent, ale samo nawinięcie Kiercza czy Malarczyka to jednak „trochę” za mało. Mamy tu przecież do czynienia z autorem ledwie trzech goli w ekstraklasie, który miał za konkurentów takich asów, jak Ben Dhifallah czy Lebiediew i… tę rywalizację czasami przegrywał. Przecież Stępiński na piętnaście możliwych meczów w pierwszym składzie rozpoczął tylko dwa. To, że Mroczkowski w trzynastu spotkaniach wolał jakiegoś pachoła zamiast obsypywanego przez media samymi komplementami nastolatka, wysyła jasny sygnał: Mariusz na pierwszy plac w Widzewie jesienią często był za słaby. Może za słaby technicznie, może fizycznie, może kondycyjnie, może psychicznie – teraz to już w tej chwili nieistotne.
Skąd więc, do cholery, cały ten pomysł z kadrą?!