Messi i Ronaldo. Barcelona i Real. Mourinho i Guardiola, a teraz Vilanova. Te wszystkie spory przed El Clasico, odwieczna walka pro-królewskiej, madryckiej prasy z wspierającymi Barcelonę dziennikami z Katalonii. Hiszpania jest tak dogłębnie podzielona, że ciężko znaleźć jakąkolwiek niszę dla kogoś spoza białego i granatowo-bordowo obozu. Tak jak w tabeli trudno było wcisnąć szpilkę między „Dumę Katalonii” i „Galacticos”, tak i w mediach czołówki tworzyły od miesięcy te same twarze z dwóch największych hiszpańskich klubów. Coś jednak zaczyna się zmieniać. Do tej partii szachów dołączył się trzeci gracz. Najpierw wcisnął się na drugą pozycję w tabeli, wprost między dwóch śmiertelnych wrogów, teraz zaś lansuje swojego człowieka na godną konkurencję dla Messiego i Ronaldo. Atletico Madryt przed ułożeniem list z kandydatami na laureata „Złotej Piłki” zrobiło szeroko zakrojoną i spektakularną kampanię promującą Falcao. Człowieka, bez którego ciężko sobie wyobrazić Atletico, reprezentację Kolumbii, a od kilku miesięcy – również ligę hiszpańską.
Nudziarz, wrażliwiec, religijny fanatyk
Punto Pelota, Hiszpania. W znanym i popularnym show telewizyjnym jako gość, odnoszący coraz większe sukcesy, Falcao. Rzecz dzieje się na Półwyspie Iberyjskim, większość tamtejszych gwiazd piłkarskich nie odczuwa żadnych emocji podczas wygłaszania kolejnych banalnych formułek: „nie czuję się najlepszy, na moje indywidualne osiągnięcia pracuje przecież cały zespół”. Falcao oczywiście też jest pod tym względem przeraźliwie nudny, zawsze umniejsza swoją rolę, dziękuje swoim kolegom z drużyny. Ale program nie jest kompletną klapą. Nadchodzi bowiem moment pokazania archiwalnych materiałów, gdy 12-letni Radamel opowiada o chęci promowania kolumbijskiego futbolu i potrzebie kontrolowania swojej sławy. Falcao, w rozmowach nudziarz, na boisku bezwzględny morderca… płacze. Tak niewiele wystarczyło, by wzruszyć dużego chłopa, którego boi się każdy bramkarz w lidze hiszpańskiej.
– Nie puszczajcie mi tego, bo nie będziecie mieli programu – mówi wyraźnie poruszony do dziennikarzy. Czy potrzeba więcej, by rozkochać w sobie tłumy? Radamel od zawsze taki był, a jego gorliwa wiara tylko potęgowała podobne zachowania. Kolejną cechą przewodnią jest bowiem u kolumbijskiego napastnika głęboka religijność.
Gonzalu Luduena, kumpel ze szczenięcych lat, narzekał w mediach, że Falcao łaził za nim namawiając go, by pójść razem do kościoła. Dziś stoi na czele grup „Locos Por Jesus” i „Atletas de Cristo”, w szatni zaś narzekając, że w Hiszpanii wiara jest sprawą prywatną, której nie porusza się publicznie. – Ale mimo że jest bardzo religijny, kiedy dostaje piłkę w polu karnym, ma w jednej ręce granat bez zawleczki, w drugiej nóż – opowiada obrońca Boca Juniors, Schiavi.
Człowiek o dwóch twarzach
„El Tigre”, czyli po prostu tygrys. Czujny, z błyskawicznym refleksem. Dochodzi do tego naturalnie piosenka znana z Rocky’ego, „Eye of the tiger” i mamy przepis na udaną kreację sceniczną. Tyle że to nie do końca kreacja. Według słów pracowników Altetico, Falcao naprawdę przeżywa każdy mecz w unikalny sposób. To nie to samo co Messi, który każdego gola zdobywa z tym samym uśmiechem, jakby wydawał resztą w sklepie. To nie to co Cristiano, zaciekły i ambitny, ale i skłonny do showmańskich gestów. – Rano, w dniu meczu, jest otwarty, swobodnie rozmawia. Kiedy jemy obiad, zaczyna się koncentrować. Kiedy opuszczamy hotel, całkowicie się zmienia. Kontrast jest olbrzymi. Opuszcza szatnię jako ostatni. Wtedy widzisz jego twarz i to już nie jest ten sam Falcao. To „Tigre”. Myśli tylko o piłce – opowiadał o metamorfozie Falcao jeden z pracowników klubu na łamach „El Pais”.
Ten niemal zwierzęcy instynkt to jednak tylko finalny efekt. Coś, co robi świetne wrażenie na kolegach i mediach, ale samo w sobie nigdy nie doprowadziłoby go na szczyt. Do tego potrzebny jest długi, mozolny i uciążliwy trening. Falcao jednak ani na moment się nie zatrzymuje, ani na moment nie staje w miejscu. Skąd u niego ten imponujący upór? Hiszpańskie media twierdzą, że ogromna w tym zasługa wczesnej rozłąki z rodziną. – Można powiedzieć, że straciłem dużą część dzieciństwa – przyznaje sam Falcao, który pojechał do Argentyny jeszcze przed mutacją. Eksperci z Ameryki Łacińskiej są zgodni – myśli po argentyńsku, a mentalność z Buenos Aires to właśnie ciągłe, bezustanne i konsekwentne zapieprzanie – na treningach, na boisku, poza klubem.
– To chłopak, któremu niezależnie jak wysoko postawisz poprzeczkę, stawia sobie ją jeszcze wyżej i doskakuje do niej. Znam go, od kiedy był bardzo młody i zawsze wymagał od siebie bardzo dużo: presja jest źródłem jego siły. To wspaniały piłkarz. Pracuje każdego dnia i jego motywacja zaraża cały skład – mówi o nim Diego Simeone, a podobnych opinii moglibyśmy tutaj zamieścić kilkadziesiąt. Zamiast tego praktyczny przykład i dowód na to, że Falcao poza talentem ma niezdiagnozowany, ale daleko posunięty pracoholizm. Do 21. października nie strzelił ani jednego gola rzutu wolnego. Ciężko w to uwierzyć, ale Falcao naprawdę nastrzelał ponad 200 goli z lewej, prawej nogi oraz z głowy, ale nigdy w życiu ze stałego fragmentu gry. Przełamał się dopiero w meczu z Sociedad, co momentalnie stało się przedmiotem ogólnonarodowej dyskusji. Radamel bowiem, w każdym wywiadzie, od wielu miesięcy powiedział, że jego marzeniem, głównym celem i aktualnym zajęciem jest poprawienie rzutów wolnych. Także Simeone potwierdzał, że jego ulubieniec jest tak głodny goli, że chciałby uzupełnić swój morderczy asortyment o rzuty wolne. Świetnie spuentował wszystko brytyjski „Guardian”. – Ten gol definiuje jego osobowość. To nie był tylko produkt niedzielnych wieczorów, ale wszystkich popołudni i notorycznego szukania perfekcji.
„Perfekcja”. Słowo-klucz w przypadku wyczynów Radamela Falcao. Pomijając już tak oczywiste „teatry jednego aktora” jakie ufundował np. w finałowym meczu ubiegłorocznej Ligi Europy, Radamel zwyczajnie jest coraz lepszym piłkarzem. To nie tylko kwestia niesamowitego instynktu i świetnego reagowania na presję. To w tej chwili przede wszystkim niesamowite umiejętności czysto piłkarskie, technika, „timing”, wiedza taktyczna, wydolność, motoryka… – Tylko jeden piłkarz wywarł na mnie takie wrażenie jak Messi. To Falcao, zdecydowanie najlepszy napastnik na świecie – powiedział Fabio Capello, czyli facet, który kilku grajków już w swoim życiu widział. Co jest największym fenomenem w tym błyskotliwym rajdzie na szczyt w wykonaniu bogobojnego Kolumbijczyka? Chyba miarowy rozwój, który mógłby spokojnie służyć za scenariusz do gry komputerowej. Poziom po poziomie, plansza po planszy, w coraz trudniejszych warunkach, z coraz trudniejszymi rywalami, z coraz większą presją. Od podwórek w Kolumbii, przez debiut w River Plate (dwa gole w debiucie), po FC Porto i wreszcie Atletico. FC Porto wybuliło za niego 5,5 miliona euro (przypomnijcie sobie od razu, za ile poszedł do Turcji Mierzejewski), a on w dwa sezony strzelił dla nich ponad 70 goli, doprowadzając jednocześnie do zwycięstwa w Lidze Europy. Wartość zwiększyłâ€¦ ośmiokrotnie, do Atletico odlatując już jako gracz warty okrągłe 40 milionów.
Nic dziwnego, że w Rojiblancos jest otaczany taką samą opieką jak Messi w Barcelonie, a kto wie czy nie większą niż Cristiano Ronaldo u rywali za miedzą. Na jego powitalną prezentację przyszło 10 tysięcy kibiców, choć klub wcześniej szacował, że zjawi się ich maksymalnie 2 tysiące. Spece od marketingu wyceniają, że niemal 1/8 wizerunku Atletico Madryt to Falcao i skojarzenia z nim związane. Tę wyliczankę można ciągnąć w nieskończoność – w sondach wśród kibiców, gdzie zestawiano go z symbolem i legendą Atletico, Fernando Torresem od zawsze wygrywał, zazwyczaj miażdżącą przewagą głosów. To on ciągnie za uszy cały sklepik klubowy, bo gadżety z genialnym Kolumbijczykiem chce mieć każdy fan Atletico. Jego odejście byłoby ciosem większym niż wylot Torresa, czy Aguero. No właśnie. Czy Atletico nie jest już dla niego nieco za małe?
W ślady Fabregasa, Cristiano Ronaldo, Sneijdera i Wszołka
I chciałbym, i boję się. I tak, i nie. Klub by chciał, ja nie za bardzo. Ja bym chciał, ale klub nieszczególnie. Transferowe sagi mogą się zmieniać w tasiemcowate telenowele z tysiąca różnych przyczyn. W przypadku Falcao wszystko jest jednak wywrócone do góry nogami. Racja, raz po raz w mediach ukazują się wiadomości łączące go a to z Barceloną, a to z Realem, Chelsea, którą zdemolował w Superpucharze, czy Manchesterem City. Ani klub jednak, ani sam zawodnik póki co nie mają zamiaru kończyć współpracy. O dziwo największym mącicielem, któremu zależy na transferze jest… ojciec Radamela.
– Nie jest grzechem powiedzieć, że chce się grać w Realu. Radamel zawsze marzył o grze u najlepszych (…). Jasne, że chce zagrać na Mistrzostwach Świata 14, ale przede wszystkim chce przejść do Królewskich – wychlapał swego czasu tata kolumbijskiego magika, co momentalnie trafiło na okładki wszystkich hiszpańskich gazet. Falcao oczywiście natychmiastowo zdementował słowa swojego ojca, zapewniając wszystkich, że najbardziej zależy mu na zdobywaniu kolejnych tytułów z Rojiblancos. Z jednej strony taki rodzinny spór brzmi całkiem wiarygodnie, z drugiej zaś znajduje się cała armia doświadczonych hiszpańskich dziennikarzy, którzy oceniają aferkę jako ukartowaną ustawkę, mającą na celu podniesienie tematu Radamela w zespole mistrza Hiszpanii. Wersja z odstawianiem szopki mającej przybliżyć moment odejścia stała się jeszcze bardziej realna, gdy głos zabrał wujek Falcao, wypalając od razu z grubej rury, że w tej chwili Realowi Madryt brakuje wyłącznie napastnika, takiego w stylu Radamela. Przypadek?
Z drugiej strony jednak, Real to zaledwie jeden spośród wielu. W wyścigu po kolumbijskie złoto jadą bowiem również takie marki jak PSG, wspomniane wcześniej Manchester City, czy Chelsea, ale i… Anży Machaczkała. Jest o co walczyć – Falcao już teraz wygrywa we wszelkich możliwych krajowych konkursach jako najlepszy futbolista w historii całej Kolumbii. Alvarez, de Avila czy nawet Rafael Alkorta – wszyscy jednym głosem podkreślają, że „Tygrys” kompletnie zniszczył wszystkie pomniki kolumbijskiej piłki, już teraz przekreślając dorobek jej największych legend.
***
O tym, że jest największym piłkarzem w historii Kolumbii nie trzeba raczej nikogo przekonywać. Kluczowa zdaje się być jednak rywalizacja z największymi klubami Hiszpanii i jednocześnie dwoma geniuszami futbolu, Cristiano Ronaldo i Leo Messim. Czy jest już na ich poziomie? – Nienawidzi porównań z Messim i Ronaldo. Jeśli kogoś ściga i chce wyprzedzać, to wyłącznie samego siebie – opowiadają hiszpańscy komentatorzy, którzy obserwują jego rozwój już od dwóch lat.
– Ja fenomenem? Dopiero stawiam pierwsze kroki w europejskim futbolu. Chciałbym podziękować moim kolegom i klubowi za to, że pozwalają mi się rozwijać – odpowiadał portugalskim dziennikarzom jeszcze w barwach FC Porto. Dziś pewnie wykręcałby się podobnie, jak przystało na religijnego i skromnego chłopaka z biednego kolumbijskiego miasteczka. My jednak o wiele bardziej skłaniamy się do słów jego menedżera, Diego Simeone.
– Dziś jest jednym z trzech najlepszych piłkarzy świata. Nie musi nikomu niczego zazdrościć.