Borussia Dortmund wykonała plan na niedzielne popołudnie – przystąpiła do turnieju Winter Cup w Dusseldorfie i swój obowiązek, jako że faworyt zgarnia główne trofeum, wypełnił. Pięć dni przed startem rozgrywek Bundesligi mogliśmy przekonać się więc, jaką formę prezentują mistrzowie Niemiec i jak przygotowane jest polskie trio. I choć piłkarze Juergena Kloppa pozostawili po sobie dobre wrażenie, zdecydowanie najlepsze spośród wszystkich uczestników (Fortuna, Mainz, Standard Liege), to z ich oceną mamy dziś pewien problem.
Weźmy takiego Goetze. Chłopak grał znakomicie – potwierdzając, że technicznie tę ligę na co dzień przerasta, ale… No właśnie, jest jakieś ale. 21-latek trafił z rzutu wolnego w poprzeczkę, co chwila dochodził do kolejnych stuprocentowych sytuacji. Przez ponad godzinę gry miał z pięć – sześć sytuacji stuprocentowych i wydawało się, że klasyfikację strzelców nie tyle wygra, co rozniesie ją w pył. A ostatecznie udział w turnieju skończył z jedną asystą. Raz po świetnym podaniu Roberta Lewandowskiego, Goetze minął bramkarza, chwilowo się zawahał, zaczął tracić równowagę, kopnął więc w stronę Lewego (chyba), a ten szczupakiem… minął się z piłką. Bramka była właściwie pusta, a akcja nie została zakończona nawet strzałem (telewizje nie uchwyciły reakcji Kloppa).
Może to wniosek na wyrost, w końcu to tylko turniej towarzyski, ale BVB zdawała się mieć mały problem z wykorzystywaniem okazji. Fortuna Dusseldorf w 45 minut (bo tyle trwały mecze) spokojnie powinna przyjąć piątkę, a skończyło się jednym golem. Piłkarze Mainz już po kwadransie gry powinni zbierać zęby z murawy, a polegli – wcześniej wychodząc na prowadzenie – dopiero w konkursie jedenastek. Borussia w półtorej godziny zdobyła dwa gole, a mogła – hmm, nie chcemy przesadzić – z dziesięć?
Pomijając już fatalną skuteczność, świetnie współpracowali Lewandowski z Goetze (wiele doskonałych podań Roberta), znów wysoką dyspozycję prezentował Marco Reus (strzelił gola) i to ofensywne trio robiło dzisiaj różnicę. Pewnie zastanawiacie się, gdzie w tej sile ofensywnej zagubił się Jakub Błaszczykowski. A no zagubił się na ławce, bo w wyjściowym składzie na pierwszy mecz go zabrakło. I oby to był tylko incydentalny błąd Kloppa przy podawaniu jedenastek, bo jak Borussię możemy sobie wyobrazić bez Kuby, tak nie wyobrażamy sobie jej z Kevinem Grosskreutzem. Polak wypadł dziś o wiele korzystniej.
Jeśli jednak kurczowo trzymać się tych zawodników, którzy pojawili się w wyjściowych jedenastkach, to jest i dobra wiadomość – Eugen Polański po bardzo mizernej jesieni (644 minuty w Bundeslidze) odzyskuje pierwszy plac. I to nie przypadkiem, bo dziś wyglądał nieźle. Poniżej swojego poziomu nie schodził też Łukasz Piszczek, który może i nie błyszczał z przodu, ale to po jego świetnym dośrodkowaniu i asyście Grosskreutza (nie dajcie się zmylić – słabizna) do siatki trafił Julian Schieber.
W przyszły weekend wraca więc Bundesliga. Być może z odgrywającym bardziej znaczącą rolą Polanskiego, ze zmartwychwstałych Klichem (tu duży znak zapytania), debiutującym Milikiem (kolejny), a może też Wszołkiem. Będzie co śledzić. Zastanowił nas tylko dziś ten Błaszczykowski.