Po znakomitym początku, jaki miał w Wiśle Maor Melikson, do Krakowa napływały oferty o wysokości zbliżonej do dwóch milionów euro. Teraz Izraelczyk odchodzi za 900 tysięcy do Valenciennes, co oznacza, że na całej operacji krakowianie stracili, zamiast zarobić. Kupiony za 650 tysięcy euro zawodnik (a zawsze w takich wypadkach dochodzą jeszcze dodatkowe opłaty, prowizje itd.) łącznie kosztował „Białą Gwiazdę” ponad milion euro, bo przecież trzeba mu było przez dwa lata wypłacać należności kontraktowe.
Oczywiście, strata jest niewielka, bo pewnie chodzi o 200-300 tysięcy euro, a Melikson w czasie dobrej gry generował też zyski. Jednak nikt w Krakowie się nie spodziewał, że ten zawodnik zgaśnie aż tak szybko i że na koniec klub pozbędzie się go za tak nieznaczną sumę. Jeśli przypomnimy sobie rundę wiosenną sezonu 2010/2011 i to, co wyprawiał wówczas Izraelczyk, to naprawdę trudno było przewidzieć scenariusz, według którego Maor będzie zawodnikiem pięć razy tańszym niż Adrian Mierzejewski. Bo „Mierzej” do szczytowego poziomu Meliksona nigdy się nawet nie zbliżył. Trudno było też zgadnąć, że rynek wyżej wyceni Juniora Diaza…
Wojtek Kowalczyk zdążył Maora w swoim czasie okrzyknąć najlepszym obcokrajowcem w historii ligi, ale chyba jednak trochę nazbyt się rozpędził. Melikson prezentował się w naszej lidze zjawiskowo przez tak krótki czas, jak np. swego czasu Kenneth Zeigbo. Z tą różnicą, że tamten szybko wyjechał, a Izraelczyk po zrobieniu piorunującego wrażenia na starcie, później już tylko udawał, że gra w piłkę.
Skapcaniał i zmizerniał.
Mimo wszystko – miło było go u nas gościć. Choćby ze względu na tę jedną rundę, jakiej 99 procent ligowców nie jest w stanie rozegrać…