Chociaż styl gry nie ma narodowości, nie da się ukryć, że jedne kraje mają futbol we krwi, a inne… raczej kontratakują, jak Polska chociażby. Do tych państw, które ogląda się najprzyjemniej od lat należy Holandia, która stworzyła takie wynalazki jak futbol totalny, czy unikalne szkółki w Amsterdamie, Eindhoven i Rotterdamie, ale przede wszystkim która wydała na świat jednego z architektów futbolu. Człowieka, który stworzył wszystko to co w piłce nożnej najpiękniejsze. Który najpierw czarował na boiskach, potem tworzył potęgę klubów, którym oddał serce, a teraz ze spokojem obserwuje jak nakręcone przez niego maszyny podbijają świat. Pele był królem, ale po ostatnim gwizdku w jego karierze przestał być dla futbolu wartościowy. Maradona jeszcze przed zakończeniem występów na boisku miewał potężne problemy i spektakularne upadki, a jako trener okazał się być zwyczajnie słaby. Johan Cruyff zaś, gdy ostatecznie odwiesił na kołek swoje buty piłkarskie, przeniósł boiskową mądrość i finezję do swoich gabinetów. Dziś kończy karierę trenerską, ale jego wizja gry będzie trwała przez lata. Oto genialny Holender, który – bez żadnej przesady – zdefiniował dzisiejszy futbol.
Gdy podpisał pierwszy kontrakt, wszedł do domu i krzyknął do matki: „mamo, przestań prać. Przyszedł czas oglądać Johana Cruyffa, najlepszego piłkarza na świecie”. Wtedy jeszcze nikt nie mógł się spodziewać, że boiskowe czary blondwłosego eleganta będą zaledwie ułamkiem jego wkładu w rozwój tej szlachetnej dyscypliny sportowej. Ł»e genialna wizja gry, znakomite dryblingi, podania i strzały będą stanowiły jedynie punkt wyjścia do stworzenia rzeczy większych, niż zwycięstwo na Mistrzostwach Świata, czy w Pucharze Mistrzów. Na boisku było bowiem wielu, którzy mogli mu dorównać, może nawet mogło grać lepiej, by wymienić choćby dyżurny duet Pele-Maradona. Poza boiskiem jednak…
Trochę jak bóg
Właśnie tak określił go Ronald Koeman. Trochę jak bóg, bo gdziekolwiek się pojawiał, zaszczepiał nową religię. Możecie zarzucić nam wpadanie w pompatyczne tony, ale kiedy w nie wpaść, jak nie przy pisaniu o Cruyffie? Mistrzostwa Świata, rok 2010, a w finale spotykają się Hiszpanie z Holendrami. Mecz został ochrzczony mianem „finału Cruyffa”. To on bowiem doprowadził futbol właśnie w to miejsce.
Kto wie, czy dziś fascynowalibyśmy się wielką rywalizacją Realu z Barceloną, gdyby nie nieco wywyższający się, momentami arogancki Holender z Amsterdamu. To właśnie on dostrzegł, że esencją piłki nożnej jest atak. To właśnie on najlepiej zrozumiał nauki legendarnego Rinusa Michelsa. Holenderski szkoleniowiec stworzył futbol totalny, taktykę, w której cała drużyna angażowała się w budowanie kolejnych ataków. System, który porwał kibiców z całego świata. Który nie uznawał żadnych kompromisów, który nie zatrzymywał się nawet na chwilę. Cruyff był nie tylko jednym z kluczowych wykonawców tej taktyki. Zadbał nawet o to, by ta taktyka, a raczej ideologia gry, nie poszła do grobu wraz z rozpadem wielkiej reprezentacji Holandii, czy wielkiego Ajaksu Amsterdam.
Właśnie w rodzinnym Amsterdamie, w klubie, w którym pracowała jego matka, stworzył podwaliny dzisiejszego futbolu. Jako doradca, dyrektor sportowy, a wreszcie jako trener wprowadził futbol totalny nie jako taktykę doskonale wykorzystującą obecnych w klubie zawodników, ale jako sposób myślenia zaszczepiany w szkółce juniorskiej od najmłodszych lat. Cruyff powiedział kiedyś: „Wygrywanie to jedno. Ale gdy masz styl, który inni od ciebie kopiują, by cię podziwiać – to jest dar” i właśnie na tej filozofii rozpoczął budowanie wielkiego Ajaksu. Bergkamp. Kluivert. Po części van Basten, Rijkaard. W dalszej perspektywie bracia de Boer, a kto wie, czy nie van der Vaart, Sneijder i szereg innych zawodników, którzy od pierwszego treningu w Amsterdamie żyli i trenowali według zaleceń Cruyffa.
Jako trener ugrał co prawda „zaledwie” dwa Puchary Holandii i Puchar Zdobywców Pucharów, ale fundamenty jakie wybudował pozwolił na sukcesy w latach dziewięćdziesiątych z wygraniem Ligi Mistrzów włącznie. On sam zaś pomknął dalej głosić kult ofensywy. Tym razem do Katalonii.
Zmienić mentalność przegranych
Słabo mówił po katalońsku. Według „El Pais” trafił do klubu o mentalności przegranych. Pojechał do kraju, w którym nie było „menedżerów” w angielskim stylu, organizujących i planujących pracę całego klubu. Do klubu, który przyzwyczaił się do gry w systemie 4-4-2, a wszystkie drużyny juniorskie grały według widzimisię swoich trenerów. W sumie na tym opisie moglibyśmy skończyć, przecież dobrze wiecie, gdzie jest Barcelona w tej chwili, jakie miejsce w futbolu zajmuje i przede wszystkim – jak jest skonstruowana.
Cruyff bowiem – tak jak i w Ajaksie – nie skupiał się na tym, by osiągnąć z Barceloną natychmiastowy sukces na boisku. Jego priorytetem była mentalność, ujednolicony, ofensywny styl gry, nie chcemy tutaj przesadzić, ale chyba cały światopogląd, przynajmniej ten boiskowy, stricte piłkarski. Wszystkim w klubie – od berbeci nie wyrastających ponad stół, aż po pierwszy zespół, nakazał grać w identyczny sposób. 3-4-3, 4-3-3, jakkolwiek to nazwać, chodziło o grę do przodu. Ronald Koeman wspominał po latach: „Pozbył się Linekera, który był jednym z najlepszych napastników tamtych lat. Nie dlatego, że go nie cenił, po prostu nie pasował do jego koncepcji gry”. Skojarzenie z Guardiolą i Ibrahimoviciem aż nazbyt wyraźne…
Właśnie. Pep Guardiola, jeden z jego ulubieńców, najwierniejszych słuchaczy, człowiek, który od początku przesiąkł filozofią Cruyffa. Filozofią Barcelony. Wraz z nim nauki odebrali Zubizarreta, Amor, Eusebio, Unzue, Oscar Garcia… Wszyscy wychowywani tak samo, wszyscy z zaszczepionym, zakodowanym gdzieś na wewnętrznej stronie powiek – atak. Posiadanie piłki. Rozegrania na jeden kontakt. – Myślałem wtedy, że gramy zbyt ofensywnie, zostawiamy za dużo miejsca. Ale to był Johan Cruyff – kontynuuje wspomnienia Koeman. Inny cytat dobrze oddający ducha gry, jaki starał się wyzwolić w swoich piłkarzach Holender to ten dotyczący rzutów rożnych. – W naszej drużynie grał Ferrer, Sergi, Txiki, Bakero… Najwyższy mierzył 1,50 metra! Pamiętam, że mówili: „kiedy przeciwnik dostanie rożny, jest po nas”. Odpowiadałem: „to grajmy tak, aby nie dostawał” – tłumaczył tym razem sam Johan Cruyff.
Był konsekwentny. Myślał o wszystkim. Gdy do drużyny trafił Guardiola, Cruyff nakazał Koemanowi “nauczyć go holenderskiego stylu gry”. „Pep” miał słabe warunki fizyczne, wielu sceptycznie podchodziło do jego obecności w składzie, zarzucano mu, że „nie jest dobrze rozwinięty”. Cruyff z uporem maniaka powtarzał: „Nie jest rozwinięty? Dam go na najtrudniejszą pozycję, wtedy się rozwinie”. Nie da się ukryć, że te narodziny wielkiej Barcelony były momentem magicznym, idealnym jako scenariusz na książkę (czego podjął się z powodzeniem Graham Hunter), czy rodzinny film. Nic dziwnego, że Holender został wybrany przez kataloński „Sport” najbardziej wpływową osobą w historii Barcelony.
– Po prostu miałem zdolność wyobrażenia sobie, co się wydarzy – mówi sam Cruyff, który zresztą słynie z haseł podobnych do retoryki nieodżałowanego Kazimierza Górskiego. „Coś się musi czasem stać, zanim coś się stanie”, czy „futbol to prosta gra, tylko ciężko grać w nią prosto” to hasła, które przez długi czas były cytowane przez media w Hiszpanii i Holandii.
Dream Team 1992 roku
Choć trudno w to uwierzyć, Barcelona w końcówce lat osiemdziesiątych nie znaczyła zbyt wiele na arenie międzynarodowej. Jasne, Cruyff zdążył z nią już wygrać Puchar Zdobywców Pucharów, ale jeśli chodzi o ówczesny odpowiednik Ligi Mistrzów, czyli Europejski Puchar Mistrzów, Blaugrana nie miała powodów do dumy. Mając jednak na pokładzie takiego wizjonera jak „El Flaco” kwestią czasu pozostawało wdrapanie się na sam szczyt. Pierwszym celem stało się odzyskanie tytułu mistrza Hiszpanii, co udało się już po kilku miesiącach urzędowania nowego trenera. Potem obrona tytułu i udane występy w Europie. Jak komentował tamten skład sam Johan Cruyff?
– Narzekano, że od dawna klub nie wygrał ligi. Wybrałem czterech-pięciu Basków, bo oni niczego się nie boją, między nich wstawiłem najbardziej rozsądnego, Txikiego. Potem dodałem Duńczyka, Michaela Laudrupa. Duńczycy to naród, który najszybciej uczy się języków na świecie; poza tym ten się dobrze ubierał, był elegancki, „senor”. Obok wstawiliśmy Stoiczkowa, najbardziej odważnego i bezczelnego – opowiadał. Brzmi trochę jak przygotowywanie sałatki warzywnej, a w istocie była to budowa jednego z najlepszych składów w historii piłki nożnej. Dream Team 1992 – taki przydomek przylgnął do ekipy zmontowanej niemal od podstaw przez holenderskiego wizjonera.
To właśnie w 1992 roku, Johan Cruyff jako trzeci w historii uniósł w górę Puchar Europy jako trener, mając jeszcze świeżo w pamięci podobny triumf jako zawodnik. Ten symboliczny triumf filozofii ofensywnej rodem z Amsterdamu znalazł potwierdzenie na arenie krajowej, gdzie Barcelona na długie lata zdetronizowała Real. Niestety, nie udało się wówczas ugrać drugiego Pucharu Europy, co ostatecznie zaważyło na przyszłości Cruyffa w klubie. Człowiek, który nosił już wówczas pseudonim „Nietykalny”, musiał rozstać się z Barceloną. Na trybunach zawisły transparenty: „przebacz im Johan, bo nie wiedzą co czynią”. Nie wiadomo jak potoczyłyby się losy Katalończyków, gdyby Cruyff został wówczas w klubie. Może geniusz Guardioli eksplodowałby nieco wcześniej? Może stery przejąłby jakiś inny wychowanek, który kontynuowałby dzieło mistrza? Nie wiadomo. Jedno jest pewne – bez reform Cruyffa nie istniałby dziś ani Messi, ani Xavi, czy Iniesta. Piłkarze, który niemal dorównują temu, co na murawie prezentował pomysłodawca i twórca ofensywnej, ujednoliconej taktycznie La Masii….
A co ja mam im powiedzieć? Po prostu mogę pozwolić im grać…
Na pewno nie jest łatwo w to uwierzyć, ale stworzenie dwóch wielkich klubów – Ajaksu Amsterdam i Barcelony, stworzenie podwalin pod dwie wielkie reprezentacje – Holandii i Hiszpanii, to wciąż nie to, co w dorobku Cruyffa najlepsze. Zanim bowiem Holender stał się największym piłkarskim wizjonerem, futbolowym odpowiednikiem Steve’a Jobsa i Billa Gatesa w jednej osobie, był zawodnikiem. Chociaż, uczciwie trzeba przyznać, że to dla Cruyffa niemal obelga. Zawodnikami były tysiące, może dziesiątki tysięcy wyrobników. Cruyff był tylko jeden. – Jeśli chodzi o wielkość – przypominał Messiego. Jeśli chodzi o kreowanie gry – Xaviego i Iniestę. Był szybki i miał niesamowity sprint. Brał piłkę i nie było sposobu na odebranie mu jej – komentował Mauro Bellugi, były obrońca Interu. W podobnym tonie wypowiadają się wszyscy jego boiskowi rywale, ale również koledzy, jak choćby Jesper Olsen. – W porównaniu do Maradony i Pelego, bardziej dyrygował drużyną, był prawdziwym liderem – opowiada Olsen. Cruyff nie ograniczał się do zdobywania kolejnych goli, czy dryblowania w poszukiwaniu następnej okazji strzeleckiej. Często spowalniał grę, pieścił piłkę, ale jednocześnie wydawał w tym samym czasie polecenia kolegom z drużyny. Dopiero gdy jego zespół przesunął się w satysfakcjonujący Cruyffa sposób, Holender oddawał piłkę, zachęcając do frontalnego ataku.
Nie był naturszczykiem wychowanym w faweli, choć urodził się sporo przed czasami w których dzieciaki są podwożone na trening przez bogatych rodziców. Możliwe, że w ten sposób zdołał wypośrodkować swój styl bycia między przesadną skromnością a aroganckim wywyższaniem się. Potrafił zadbać o swoje, ale nie był typem awanturnika pokroju Maradony. Nie miał w sobie krzty fantazyjnego chuligaństwa w wykonaniu Besta, nie wypił pewnie jednej setnej tego co Garrincha, nie wspominając o używkach preferowanych przez Diego Armando. Z drugiej strony, jeśli przemknęłoby wam przez myśl, że to straszny nudziarz, czy facet z charyzmą Rafała Murawskiego… Cóż, anegdotę numer jeden przytoczyliśmy już wcześniej: po podpisaniu pierwszego kontraktu dumny Johan wrócił do domu ipowiedział do matki: „mamo, przestań prać te ubrania. Przyszedł czas, by oglądać Johana Cruyffa, największego piłkarza na świecie”. Anegdota numer dwa? Targi przy kontrakcie seniorskim, tuż po przejściu do dorosłej drużyny z młodzieżówki Ajaksu. Cruyff targował się naprawdę ostro, co skomentował w swoim stylu: „Chcieli mi zapłacić tyle samo, co juniorom. Zapytałem: dlaczego mam pracować ja, żeby inni zarabiali więcej ode mnie? To niesprawiedliwe…”. Cały Johan.
Jak grał? Po Rinusie Michelsie jedenastkę Ajaksu Amsterdam przejął Kovacs, uważany za kozaka wśród trenerów. I właśnie Kovacs, autorytet, gość z wizją, potrafiący żonglować taktyką, ustawiać zespół w niekonwencjonalny sposób, słowem – facet mający pojęcie o grze w piłkę powiedział znamienne słowa. Na pytanie o sposób w jaki poukłada Ajax odpowiedział krótko i jakże celnie. „Co mogę mówić Cruyffowi i Neeskensowi? Po prostu mogę im pozwolić grać”.
No i pozwolił, tak jak wcześniej Michels. Ajax wygrywał wszystko, jak leci, mistrzostwa Holandii, Puchar Europy, Puchar Interkontynentalny i inne pomniejsze „rozgryweczki” jak choćby Superpuchar Europy czy Puchar Holandii. Potem był jednak finał Mistrzostw Świata w 1974 roku i przenosiny do Barcelony. Najpierw spektakularna porażka w finale z RFN, potem odcięcie od sukcesów. Przez cztery sezony w Katalonii – uwielbienie kibiców, miejsce w historii klubu, ale zaledwie jedno mistrzostwo i jeden Puchar Króla. W dodatku po przegranym mundialu, Cruyff zaliczył poważny zjazd personalny – na Euro 1976 opuścił drużynę przed końcem turnieju, wobec zarzutów kolegów z zespołu, że sam ustala meczowy skład. Potem, już w Hiszpanii, obrażał sędziów, odmawiał zejścia z boiska, kłócił się z trenerem… U schyłku okresu katalońskiego przeżył nawet… próbę porwania jego rodziny i spektakularne bankructwo w wyniku nieudanej inwestycji. Piłkarz-bankrut z absolutnego europejskiego topu? Co za czasy…
Cruyff pojechał więc zarabiać – najpierw do USA, a potem do domu, do Holandii. O dziwo nie tylko do Amsterdamu, ale w późniejszym okresie również do… Feyenoordu. Wiąże się z tym kolejna ciekawa opowiastka (ile ich było?). W Ajaksie wrócił do formy, znów dyrygował jak za najlepszych lat, ale prezydent Ton Harmsen nie chciał mu dać kontraktu, jakiego oczekiwał doświadczony zawodnik. Więc Cruyff zwinął się do Feyenoordu, który nie miał co prawda za dużo kasy, ale miał za to kreatywnych działaczy. No i nic do stracenia. Johan zaproponował: na mecze przychodzi średnio 10 tysięcy kibiców, więc za każdy dodatkowy tysiąc klub dzieli zysk z biletów pół na pół z Cruyffem.
Zaczęło przychodzić 40 tysięcy, a Feyenoord zdobył mistrzostwo i puchar…
***
Jak najkrócej i najtrafniej podsumować postać Johana Cruyffa? Nie zamierzamy się silić na oryginalność, i tak nie zrobimy tego lepiej niż Graham Hunter.
Gdyby 175 tysięcy socios stanęło w uporządkowanej linii, noc po nocy, aby masować jego zmęczone stopy, ugotować mu kolację i położyć do łóżka; gdyby nosili jego kije golfowe przez 18 wzgórz Montayi; gdyby oddali 50% swojej rocznej pensji dla niego… To wszystko nie wystarczyłoby, by spłacić dług, który ten klub zalega Cruyffowi.
W tym miesiącu Johan Cruyff, po trzech meczach w charakterze trenera reprezentacji Katalonii, zakończył swoją karierę menedżerską. W pożegnalnej przemowie zapewnił, że na pewno znajdzie dla siebie miejsce w futbolu. Jedno już ma. Na trybunach w Rio de Janeiro, za półtora roku, podczas finału Mistrzostw Świata. Kto wie, bardzo prawdopodobne, że znów będzie miał okazję obejrzeć starcie dwóch reprezentacji grających futbol, który to on zaszczepiał w sercach i głowach małoletnich adeptów.