Wesołe jest życie piłkarza. Możesz zawiesić karierę, biegać dla rekreacji, w międzyczasie się przebranżowić, założyć ośrodek leczenia uzależnień, ale wystarczy, że masz kilkanaście kilometrów na stadion, a klub zgłosi się sam. I to taki, który aspiruje do pucharów.
Krzysztof Ostrowski. Gdyby nie fakt, że założył klinikę dla ćpunów i hazardzistów, pewnie nikt by już o nim nie pamiętał. Ostatnią rundę spędził za biurkiem w ośrodku, a poprzednie dwa sezony w barwach Widzewa. Ogółem kopie się po czole mniej więcej od 2009, kiedy przeszedł do Legii, w której kompletnie sobie nie poradził. I tak to się kręci… Cztery lata przebierania się za piłkarza, jeden telefon od klubu i testy załatwione.
Dziwimy się tylko Krzyśkowi, że nie zabrał ze sobą kilku chłopaków z kliniki. Skoro Śląsk bierze kogo popadnie, to można by zrobić na nich niezły biznes. Przecież nie byliby gorsi od Cetnarskiego czy Voskampa.