Każda tradycja musi kiedyś zostać zapoczątkowana. Niech tak będzie i z Weszło oraz naszymi wyborami. Są różne plebiscyty, mniej lub bardziej poważne, z „France Football” nie musimy się od razu ścigać, przynajmniej nie w ciągu najbliższych trzech lat, dmuchniemy ich później, ale już z taką „Piłką Nożną” jak najbardziej możemy. Dlaczego zaczynamy dzisiaj, bo kiedyś trzeba zacząć. Wybieramy Piłkarza Roku, Trenera Roku, Odkrycie Roku oraz przyznajemy – żeby każdy miał szansę coś w życiu wygrać – Szmaciankę Roku. Jak ktoś ma jakieś „ale” to oczywiście może pisać na Berdyczów.
Rozważaliśmy machnięcie za jednym zamachem wyników za ostatnie dwadzieścia lat – żeby tym naszym wyborom dodać troszkę prestiżu – ale później doszliśmy do oczywistego dość wniosku, że byłoby to bez sensu. 2012 rok, który według Majów miał być ostatni, dla nas będzie pierwszy.
PIŁKARZ ROKU: Robert Lewandowski.
W 2012 roku zdobył 32 gole i zanotował 14 asyst. Szkoda, że jego dorobek reprezentacyjny jest prawie żaden, ale pozostali kadrowicze też się za bardzo czym pochwalić nie mają, więc w stu procentach decydowała postawa w barwach klubowych. Chyba nie ma w ogóle sensu nad tą kategorią dyskutować, ponieważ wybór „Lewego” był aż nazbyt oczywisty. Rozwinął się fizycznie, zmężniał, poprawił grę głową, podejmuje wiele dobrych decyzji w kluczowych sytuacjach, nie usztywnia go stawka meczów. W 2013 roku skończy 25 lat i to będzie moment, w którym będzie musiał podjąć kluczową dla całej kariery decyzję: czy lepiej powalczyć o miano legendy Borussii, czyli być kimś takim jak Stephane Chapuisat, czy sprawdzić, gdzie tak naprawdę jest ten własny limit, gdzie pozwalają zajść własne ograniczenia?
Ł»yczymy mu, by rok 2013 był dla niego równie udany, chociaż obawiamy się, że jeśli odejdzie z Borussii to o podobne liczby może być mu trudno. Ł»yczymy mu też, by można było na nim polegać w tym samym stopniu poza boiskiem, co na boisku.
Jego Górnik Zabrze w 2012 roku zdobył 50 punktów, co jest trzecim wynikiem w kraju. Bardzo dobrym wynikiem, zważywszy na ograniczenia, z jakimi ten szkoleniowiec musiał się borykać. Przeszedł trenerską ewolucję i dzisiaj chyba osiągnął poziom, do jakiego dążył, wyciągnął odpowiednie wnioski z wcześniejszych błędów i porażek. W czerwcu pisaliśmy o nim tak:
Pojawił się nowy pomysł na obsadzenie selekcjonerskiego stołka i jest to pomysł, który nam się podoba – Adam Nawałka. Facet posiada większość tych dobrych cech, którymi pochwalić może się Waldemar Fornalik, ale też ma coś, czego Fornalikowi trochę brakuje – mocniejszy charakter, doświadczenie w pracy w większych klubach (Wisła Kraków), no i poważne doświadczenie piłkarskie, co może nie jest kluczowe, ale zawsze lepiej, jeśli ktoś się o duży futbol otarł i jeśli poczuł, co to turniejowy stres. Nawałka jako szkoleniowiec jest osobą ostrzejszą wobec zawodników niż Fornalik, wzbudzającą większy respekt, bardziej ekspresyjną, co selekcjonerowi na pewno się przydaje. Jako piłkarz i jako trener więcej w życiu przeżył i suma tych doświadczeń mogłaby stanowić atut.


Oczywiście wyniki ligowe świadczą na korzyść Fornalika, chociaż i Nawałka notuje dość dobre. Zresztą, żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie jesteśmy przeciwni nominacji Fornalika, tylko staramy się wychwycić różnicę między trenerem klubowym i selekcjonerem, naszym zdaniem to nie jest do końca ta sama branża i niekoniecznie cechy, dzięki którym przez lata można budować zespół klubowy przydają się w kadrze. Cały pakiet, który gwarantuje Nawałka, wydaje nam się bogatszy niż pakiet Fornalika. Bardziej widzimy obecnego szkoleniowca Górnika jako kogoś, kto bierze tę kadrę i z miejsca staje się w niej prawdziwym szefem. Jedno w czym na pewno ustępuję Fornalikowi – to PR, w dużej mierze dlatego, że w Polsce uwielbiamy ludzi do bólu skromnych.


Mówiąc krótko – Fornalik tak, ale Nawałka dla nas jeszcze bardziej tak. Chociaż na sam koniec zatrudnianie selekcjonera to i tak loteria. Np. Jerzy Engel został wyciągnięty z szafy, nie był żadnym naprawdę poważnym na polskim rynku szkoleniowcem, a w pierwszej części pracy poradził sobie dobrze.

Dzisiaj napisalibyśmy to samo.
ODKRYCIE ROKU – Arkadiusz Milik

Strzelanie na poziomie ekstraklasy zaczął w tym roku – od kwietniowego meczu z Koroną Kielce, której wbił dwa gole. Łącznie w 2012 zdobył jedenaście bramek na poziomie ekstraklasy, co jest jak na tak młodego zawodnika bardzo dobrym wynikiem. Jego rywalem do miana odkrycia roku był Jakub Kosecki, ale legionista jest jednak wyraźnie starszy (22 lata), a i wcześniej, przed 2012 rokiem, zdążył troszkę zaakcentować swoją obecność w zawodowym futbolu. Dlatego wygrywa Milik – chłopak, który pozwolił Górnikowi zarobić 2,6 miliona euro.
Teraz życzymy mu, by został odkryciem Bundesligi. Jednego nam w jego grze brakuje – podobnie jak u Roberta Lewandowskiego, dryblingu. Napastnik bez dryblingu zawsze będzie jednak ograniczony i zdany na kolegów. Arek jest młody, może jeszcze nad tym elementem popracować, chociaż chyba naturalnej smykałki do kiwania nie ma.
SZMACIANKA ROKU – dla Franciszka Smudy.

Wahaliśmy się między Smudą i Latą, ale ostatecznie przyznajemy tę fantastyczną nagrodę Smudzie. Lato wprawdzie mocno finiszował w 2012 roku, dzięki „trupom” wypadającym ze związkowych szaf, ale większość tych „trupów” dotyczy nie 2012 roku, tylko lat wcześniejszych (chociaż akurat premia dla kierowcy, w wysokości 100 tysięcy złotych, była całkiem niedawno). Wygrywa Franek – coś przecież w końcu wygrać musi, więc niech to będzie chociaż szmacianka. Wygrywa za swój upór, brak samokrytyki, brak dystansu, brak wizji. Wygrywa za spieprzenie tego wszystkiego, co było do spieprzenia. Na farcie można w życiu dojechać daleko, ale widocznie nie aż do samej mety.
Niczego bym nie zmienił – powiedział Smuda po zajęciu ostatniego miejsca w najsłabszej grupie Euro 2012. Ta wypowiedź najlepiej charakteryzuje stan psychiczny byłego już selekcjonera reprezentacji. Miejsce trzecie, też zaszczytne, zajął w naszym rankingu Błaszczykowski za aferę biletową i przyniesienie niewłaściwej koszulki do programu Moniki Olejnik.

