Pytaliście w listach i za pośrednictwem naszych kanałów w mediach społecznościowych, czy w tym roku również będziemy tworzyć rankingi najlepszych polskich piłkarzy na poszczególnych pozycjach. Odpowiedź może być tylko jedna – oczywiście, że tak. I to nie tylko dlatego, że chcemy kultywować tradycję. Takie stwierdzenie kojarzy nam się bowiem poniekąd z nudą, a musimy przyznać, że to też całkiem fajna zabawa. Może nie aż tak przyjemna, że wolelibyśmy ustalać czy lepszy rok miał Jan Bednarek czy Jakub Rzeźniczak, zamiast wyjść z kolegami na piwo, ale w ramach szeroko rozumianych obowiązków służbowych robimy też wiele mniej ciekawych rzeczy.
Was również tradycyjnie chcielibyśmy zaprosić do zabawy i niekulturalnej dyskusji. Przecież bardzo ważną funkcją rankingów jest prowokowanie do wymiany zdań. Piszcie, gdzie waszym zdaniem daliśmy ciała, a jak wysmarujecie jeszcze kilka zdań uzasadnienia, to już w ogóle będzie nam tak miło, że chyba uwierzymy w magię świąt i jej wpływ na dyskusję w internecie.
Zanim zaczniemy, jeszcze jedna kwestia techniczna. Selekcja kandydatów do dziesiątki to jedno. Ułożenie ich w kolejności od najlepszego to druga sprawa. Ale na tym nie koniec, bo trzeba jeszcze przyznać jedną z pięciu klas, by wyrazić różnicę pomiędzy zawodnikami.
A – międzynarodowa
B – reprezentacyjna
C – wyższa ligowa
D – solidna ligowa
E – z braku laku
Pamiętajcie koniecznie, że to dość obszerne kategorie. W ramach jednej znajdzie się miejsce zarówno dla gościa z pierwszej dziesiątki światowych rankingów za 2017 rok, jak i dla bramkarza, który robi wszystko, aby bilans bramkowy jednej z najsłabszych ekip Premier League nie wyglądał aż tak żenująco.
Skoro wszystko jasne, to startujemy. Szok i niedowierzanie, bo zaczynamy od bramkarzy. Słówko o nieobecnych. Rafał Gikiewicz co prawda jest w Bundeslidze, no ale nie możemy wyróżnić go po rozegraniu jednego meczu w roku kalendarzowym. Tak jak Bartłomieja Drągowskiego za dwa spotkania dla Fiorentiny. Sorry panowie – wierzymy, że w słabszych klubach zapewne bronilibyście tak, że do dyszki wskoczylibyście jak Szakal – z marszu, na czczo, nawet bez umycia rąk, ale na dziś nie mamy żadnej podkładki. Największym nieobecnym jest jednak Przemysław Tytoń, do tej pory z reguły stały bywalec. Co prawda nawet w tym roku bramkarz Deportivo La Coruna był na zgrupowaniu kadry, ale bilans w piłce klubowej ma dość żenujący – 8 meczów, w których puścił 21 bramek. Trochę się naschylał. Prócz niego z dziesiątki wypadł jeszcze Jakub Szmatuła, za którym słaba jesień naznaczona głupimi kartkami.
No dobra, to teraz obecni. Najważniejsza sprawa jest taka – mamy powrót na szczyt. Można nawet powiedzieć, że Wojciech Szczęsny został tym samym najlepszym bramkarzem 5-lecia. To on dominował w naszym rankingu w 2013 i 2014, później przez dwa lata musiał oglądać plecy Łukasza Fabiańskiego, ale znów w naszej ocenie zasłużył na miano najlepszego polskiego bramkarza. I tu cholernie ważna sprawa – nie można przy tym niczego ujmować “Fabianowi”. Niezależnie od tego, który staje w bramce reprezentacji, jesteśmy spokojni. W tym roku obaj panowie zagrali w kadrze po cztery razy, ale jednak czuć, że większą słabość Nawałka ma do piłkarza Juventusu i w tej chwili to on jest jedynką.
Co najistotniejsze – nie przykleił się do ławki Juve. Wiosną był bodaj w życiowej formie w Romie, zapracował na transfer do jeszcze większego klubu i zaszczyt, jakim jest bycie zastępcą (i następcą?) Buffona. Jednak chyba nikt nie spodziewał się, że już teraz będzie dostawał tyle szans na grę – 10 meczów i 7 czystych kont oznacza, że o jego formę możemy być spokojni. I poniekąd chyba właśnie ten fakt ostatecznie przechylił szalę na jego korzyść w naszym rankingu.
Za plecami tej dwójki też mamy zamianę miejsc. Już wydawało się, że Skorupski zepchnął doświadczonego Boruca z podium i będzie tylko umacniał się na pozycji numer trzy, ale oczekiwania trochę minęły się z rzeczywistością. Wiosnę w Empoli miał w naszej ocenie trochę słabszą niż jesień 2016, a po powrocie do Romy nie podnosił się z ławki, bo zarówno w lidze, jak i Lidze Mistrzów bronił Alisson. Dopiero kilka dni temu Polak dostał szansę w Pucharze Włoch – przeciwko Torino, niedoszłemu pracodawcy – ale puścił dwa gole, a koledzy strzelili tylko jednego i na tym froncie już też nie pogra. Za Borucem cztery mecze w Pucharze Ligi (też właśnie z niego odpadł), oglądanie ligowych występów Begovicia, ale w naszej ocenie też trochę lepsza wiosna w barwach Bournemouth niż ta młodszego kolegi. Różnica minimalna, ale jednak.
Białkowski i Malarz dzięki równej grze okopali się na pozycjach za plecami reprezentacyjnych asów, Kuszczak skorzystał na wspomnianych nieobecnościach, więc można wspomnieć o nowych. Po pierwsze, postanowiliśmy docenić grającego w Japonii Krzysztofa Kamińskiego. Łatwiej było go ignorować, gdy występował tylko w tamtejszej drugiej lidze lub stracił pół sezonu z powodu kontuzji, tak jak w zeszłym roku. Tym razem jednak nie było już wymówek. Opuścił tylko jeden mecz ligowy, a jak powiedział nam przed chwilą Filip Wichman, który ostatni rok spędził w Japonii i śledził tamtejszą ligę: – Moim zdaniem nie został tam wybrany bramkarzem sezonu głównie dlatego, że w takim plebiscycie bardzo ciężko jest pokonać Japończyka. Tak czy siak Kamyk został nominowany do najlepszej trójce na swojej pozycji w lidze i warto to docenić.
Z kolei Tomasz Loska to jedno z największych tegorocznych odkryć. Do bramki Górnika wskoczył dość niespodziewanie, bo Marcin Brosz na pierwszego bramkarza szykował Wojciecha Pawłowskiego, który jednak nabawił się urazu. Ale został na stałe. Wywalczył wraz z kolegami awans do ekstraklasy, a sam potrafił wskoczyć do niektórych jedenastek sezonu. W najwyższej klasie rozgrywkowej długo zachwycał – zdarzył mu się słabszy mecz ze Śląskiem, ale więcej było tych świetnych spotkań jak np. z Pogonią czy z Legią. Końcówka zdecydowanie nie należała do niego, runda potrwała jakieś trzy mecze za długo, ale to nie może zniekształcić ogólnego obrazu, który jest bardzo pozytywny.