Czym ja podpadłem tym ludziom, że mnie aż tak nienawidzą?

redakcja

Autor:redakcja

11 grudnia 2012, 21:46 • 17 min czytania

Musimy przyznać, że ten wywiad był dla nas sporą niespodzianką. Po pierwsze – dlatego, że w ogóle się odbył. Po drugie – dlatego, że wizerunek medialny rozmówcy jednak odbiega – takie odnieśliśmy wrażenie – od jego prawdziwego charakteru. Po trzecie – ponieważ rozmówca aż tak się otworzył. O obelgach, obcisłych ubraniach, prowokowaniu kibiców, całowaniu herbów, futbolu amerykańskim i Zlatanie Ibrahimoviciu. Kuba Kosecki w obszernej rozmowie z Weszło.
Zaskoczyło mnie, że zgodziłeś się na wywiad.
Nie ma się czego bać. Nieraz mówiłem, że taka jest rola mediów. Często ludzie dostrzegają błędy, których sam nie dostrzegam. A to jest jeszcze gorsze niż przejmowanie się krytyką.

Czym ja podpadłem tym ludziom, że mnie aż tak nienawidzą?
Reklama

Wiadomo, który z naszych artykułów na twój temat odbił się największym echem. Ten o twoim outficie.
Kurczę, tak wyszło. Może rzeczywiście wyglądało to śmiesznie. Jak zobaczyłem to zdjęcie, to śmiałem się nawet bardziej z fryzury niż ubioru. Ciężko jest mi dobrać ubrania, bo nie wyglądam zbyt imponująco i staram się wybierać jak najmniejsze rozmiary, żeby nie sprawiać wrażenia jeszcze drobniejszego. Widzisz – teraz w dresie wyglądam jeszcze śmieszniej. Dlatego wolę obcisłe rzeczy, które czasem mają za duży serek. Może ciężko to nazwać stylem, ale po prostu mi to odpowiada. Ale swetry i inne wygodne ubrania też noszę.

W oczy rzucał się też tatuaż „per aspera ad astra”, który – rozmawiałem o tym z Danielem فukasikiem – pasował chyba bardziej do jego losów niż do twoich. Ale ostatnio w jednym z wywiadów opowiadałeś o swoim życiu w Łodzi i wyglądało to tak, jakbyś sam się pchał w te „ciernie” z tatuażu.
OK, to najpierw o tatuażu. Robiąc go, nie myślałem o życiu prywatnym, bo było ono naprawdę wspaniałe. Tata zapewnił mi bogate dzieciństwo i na nic nie mogłem narzekać. Bardziej chodziło mi o piłkę nożną. Zawsze porównywano mnie do ojca i wymagano ode mnie więcej.

Reklama

Marek Jóźwiak powiedział ci to kiedyś wprost.
Tak. I troszeczkę mnie to irytowało…

Miałeś jak obcokrajowiec?
Zacząłem sobie to przyswajać, wszystko sobie przemyślałem i doszedłem do wniosku, że wszyscy wspominają mojego ojca jako świetnego piłkarza i chcą, żebym zrobił podobną, wspaniałą karierę. Albo nawet, żebym grał lepiej niż on. Podchodzę do tego spokojnie i robię wszystko, żeby – brzydko mówiąc – zamknąć usta tym, którzy we mnie nie wierzyli. I jest to dla mnie frajda, kiedy rzeczy, które kiedyś przychodziły mi z trudnością, wychodzą mi dziś na treningach.

Jednemu człowiekowi zamknąłeś usta koncertowo, ale on mieszka teraz daleko na Wschodzie.
Komu?

No jak to „komu”?
No, nie wiem!

Skorży.
Aaa, powiem szczerze, że nie chcę już zawracać sobie głowy tą sytuację. Ale przyznaję – chciałem pokazać, że trener popełnił błąd. Słyszałem, że jeszcze parę lat temu przed meczem Wisły z Legią trenerzy Urban i Skorża zostali zapytani, jakiego zawodnika chcieliby z drużyny przeciwnej. Trener Skorża odpowiedział, że Koseckiego i zaimponowało mi to, bo grałem przecież w Młodej Ekstraklasie. Dlatego kiedy przyszedł do Legii, naprawdę poczułem swoją szansę. Szybko jednak się okazało, że jestem zupełnie nieprzydatny. Nie mam do niego pretensji, bo potem, gdy wracałem już z ŁKS-u, byłem po poważnej kontuzji. Staram się wspominać ten okres pozytywnie i nie mam do nikogo żalu.

فKS – z tego, co opowiadałeś – trudno wspominać pozytywnie. Mówiłeś, że dziewczyna pomagała ci się utrzymać, co jednak – chyba się zgodzisz –w twoim konkretnym przypadku brzmi dość dziwnie. Sam sobie zafundowałeś szkołę życia?
Wiem, że jakbym chciał, to żyłbym dobrze z pieniędzy ojca. Ale chciałem – jest takie powiedzenie – odciąć w końcu pępowinę. Kiedy wyprowadzałem się od taty, powiedziałem mu, że więcej od niego pieniędzy nie wezmę. I nie brałem. Spędziłem w ŁKS-ie fajny czas, ale wszyscy wiedzą, jak tam była sytuacja finansowa. Gdy nie płacono nam przez dłuższy okres, było ciężko, ale miałem ze sobą narzeczoną, która była dla mnie oparciem.

Fotomodelkę?
Tak. Miała swoje pieniądze, coś zarabiała i mieliśmy na najważniejsze rzeczy, czyli mieszkanie, jedzenie i od czasu do czasu wyjście do kina. Ale nie mogę powiedzieć, że nie zarabiałem nic, bo jednak jakieś drobne wpływały. Wtedy brałem już wszystko na swoje barki, ale byłem szalenie ambitny i mi to przeszkadzało.

Chyba nikt nie chce, by utrzymywała go narzeczona.
Bardzo głupio się człowiekowi robi, a często wysłuchiwałem, że ona jest ze mną dla pieniędzy.

Było logiczne, że pojawią się takie głosy.
Oczywiście. Dlatego wtedy uwierzyłem, że to druga miłość mojego życia. Obok piłki. Dziś mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Gram w piłkę, prowadzę fajne życie poza boiskiem i dziękuję wszystkim, którzy mi pomogli. Duża w tym zasługa mojej narzeczonej.

Nie mieliście lekko, bo rzucano cię z kąta w kąt. Kilka lat na walizkach.
Warszawa, فódź, Gdańsk… Gdy trafiłem do Lechii, walczyliśmy o awans, ale relacje z kibicami były dość napięte, więc nawet nigdzie nie wychodziłem przez cały sezon, żeby nie prowokować dziwnych sytuacji. Prowadziłem bardzo spokojne życie.

Zarzucono ci za to, że zbyt ekspresyjnie cieszyłeś się ze zwycięstwa nad Legią.
Dziwna sytuacja. Dlatego wytłumaczyłem to chyba w najlepszy możliwy sposób – grą. Jestem profesjonalistą i kiedy występowałem w Lechii, to w każdym meczu dawałem z siebie sto procent. Cieszyłem się, bo utrzymaliśmy się, presja nas zeszła i – wiadomo – dostaliśmy dodatkowe pieniądze. Ale pojawiłem się też w szatni Legii, w której panował smutek i mnie też się to trochę udzieliło, gdy zobaczyłem miny kolegów i trenerów. Medal ma dwie strony. Przeprosiłem kibiców za radość, która została uwieczniona na zdjęciu i cokolwiek teraz powiem – pojawią się jacyś wrogowie, którym nie przypasuje.

Jeszcze jedna kontrowersyjna kwestia – kiedy pukałeś do dorosłej piłki, wypłynęły chyba nawet na Weszło screeny z Naszej-Klasy, na których pisałeś o baletach na Śląsku. Możesz z perspektywy czasu przyznać, że była soda?
Tak i… chyba przyszła w optymalnym momencie. Wiesz, mieszkałem z rodzicami, za nic nie płaciłem, a dostawałem pieniądze za grę w Młodej Ekstraklasie. Trochę się tego odłożyło i poczułem, że jestem legionistą, strzelam bramki i… jest fajnie. Wpadłem w nieoczekiwany wir samozachwytu i imprez, który trwał miesiąc, na pewno nie więcej. Trenowałem wtedy z pierwszą drużyną i po jednym z treningów trener Urban podszedł do trenera Magiery, a ten zabrał mnie na indywidualną rozmowę. Mówi: „coś się z tobą stało”, bo naprawdę widać było, że się opuściłem i osiadłem na laurach. Słyszeli też o moich wpisach na Faceb… Tfu, na Naszej-Klasie, Facebooka jeszcze nie było. Trener Magiera powiedział, że wyglądam fatalnie i jeżeli to się nie zmieni, to zostanę cofnięty do Młodej Ekstraklasy. Poczułem, że tracę to, na czym mi najbardziej zależy. Przykro mi się zrobiło.

Magierę postrzega się jako „pedagoga”, który pomaga młodym piłkarzom wprowadzać się do pierwszego zespołu i zastanawia mnie, w jakim tonie przebiegała wasza rozmowa. Ostro po tobie pojechał?
Porozmawialiśmy ostro, jak mężczyzna z mężczyzną. Trener Magiera rzadko przeklina, ale akurat wtedy użył bardzo wulgarnych słów i powiedział, że mam się wziąć do roboty. Dostałem okres próbny i od tamtej pory zaczęło mi się dużo lepiej grać. Skasowałem Naszą-Klasę, siedziałem w domu i odpowiednio się odżywiałem. To był kulminacyjny moment mojej kariery, o ile w ogóle mogę mówić o karierze. Zdobyłem nagrodę dla najlepszego zawodnika Młodej Ekstraklasy i zaczęło to iść do przodu.

Z tego okresu został ci tatuaż „Kosecki” na ramieniu?
Zawsze chciałem mieć tatuaż i kiedy skończyłem osiemnaście lat, z szacunku do taty zrobiłem akurat taki tatuaż. Ale jeszcze będę „robił” tę rękę. Lubię tatuaże, przygotuje sobie kompilację i może nawet przerobie sobie ten, który mam. Nie chcę zdradzać, bo na razie nie wiem, ale jak już będzie gotowe, to w jakiś dyskretny sposób się pochwalę. A czy wtedy miałem sodówkę? Trochę tak, ale tatuaż „Kosecki” mi się podoba, a to jest najważniejsze.

Jak na w miarę młodego polskiego zawodnika, miałeś wyjątkowo bogate dzieciństwo. Hiszpania, Francja, Stany Zjednoczone…
Wiesz, czego żałuję najbardziej? Ł»e nie mówię po hiszpańsku i francusku. Zero, nic. A rodzice mają nawet kasety wideo, na których w wieku sześciu-siedmiu lat mówię w tych językach. Kompletnie wszystko mi wyparowało. Dobrze znam tylko angielski, ale tylko dlatego, że Ameryka była ostatnim krajem w karierze taty. A żałuję dlatego, bo to jednak fajna sprawa, szczególnie dla piłkarza, kiedy zna się kilka języków. Do czego zmierzam – z okresu spędzonego w Hiszpanii i Francji zbyt wiele nie pamiętam, mimo że trenowałem w szkółkach Nantes i Montpellier. Pamiętam za to, że miałem tam kilku trenerów. A nie, że przychodził jeden do trzydziestu dzieciaków, rzuca piłkę i „grajcie”. Tam był raz trening techniczny, raz taktyczny, jeździliśmy na różne turnieje i naprawdę wiele się we Francji nauczyłem. W Polsce możliwości były wtedy ograniczone i nie chcę myśleć, jak wyglądałbym dziś, gdybym nie stawiał pierwszych kroków w piłce za granicą.

W Chicago piłka była na piątym planie, bo – wiadomo – baseball, koszykówka, hokej i futbol amerykański. Ale to tam spędziłem najlepszy okres w dzieciństwie. Wielkie miasto, rollercoastery, galerie handlowe, kina… Dla dzieciaka tyle rozrywek, że aż miło było tam żyć. A wracając do sportu, grałem tam w… futbol amerykański.

Poważnie?
Nie chodziłem do polskiej szkoły, tylko do amerykańskiej i na przerwach lub po lekcjach grało się w futbol. W piłkę oczywiście też grałem, w szkółce Fire, ale… może opowiem, jak się zaczęło z futbolem. Na początku oglądałem, jak grali koledzy i ktoś powiedział: „chodź, pograsz z nami, bo tak stoisz i się przyglądasz”. Wystawili mnie na skrzydło, gdzie nie trzeba się przepychać, tylko włączysz gaz i jedziesz. No i stoję, zaczyna się akcja, dostaję piłkę, mijam pięciu i kończę akcję. „On jest skrzydłowym”. Załapałem się do szkolnej drużyny i może dzięki temu dziś jestem tak szybki. Już wtedy byłem zwinny, bo przemieszczałem się pomiędzy wszystkimi jak mała myszka i potrafiłem się wszędzie wepchać. Także mówię – Chicago to był wspaniały okres i po powrocie do Polski trochę się załamałem. To była dla mnie przepaść.

Kosa Konstancin, z której chyba tylko ty się wybiłeś.
Szkoda, że tak się potoczyły te losy. Szczerze mówiąc, najlepszy byłem tam dopiero w ostatnim sezonie. Na samym początku do niektórych brakowało mi bardzo dużo, ale to była fajna przeprawa, bo z roku na rok czułem, że zaczynam im dorównywać. Opłaciło się to, że tata wymagał ode mnie dwa razy więcej niż od innych. Ale muszę też być uczciwy – nie wszyscy mieli takie możliwości jak ja. Niektórzy nie przychodzili na mecze, bo brakowało pieniędzy i musieli pomagać rodzicom. Po części dlatego zrezygnowali z kariery.

O ile się nie mylę, twój ojciec powiedział, że niektórzy przyjeżdżali na treningi rowerami, a inni land roverami.
Dokładnie. Ale ci od land roverów szybko rezygnowali. Za to po tych, którzy jechali trzy godziny z siedmioma przesiadkami z drugiego końca Warszawy, widać było, że kochają to, co robią. Ale sytuacja finansowa rodziny nie pozwalała im na takie życie, jakie ja miałem. Niektórzy – szczególnie nasi przeciwnicy – mi zazdrościli, ale wcale im się nie dziwię, bo byłem rozpieszczony i uważałem, że wszystko mi się należy. Na szczęście tata szybko sprowadził mnie na ziemię. Dziś ludzie mówią, że mnie – synkowi tatusia – było łatwiej i bez niego bym nic nie osiągnął. Mają rację. Ale po osiągnięciu pełnoletności usłyszałem: „fajnie było, ale ode mnie synu już nic nie otrzymasz.”

To kto w końcu to powiedział – ty czy on?
Jakoś w tym samym czasie, kiedy odszedłem z Kosy Konstancin, doszliśmy do porozumienia. Na odchodne kupił mi samochód, co też pozwoliło mi prowadzić spokojny tryb życia. Dziś wydaje mi się, że wiem, co trzeba robić, żeby się układało.

Nie masz wrażenia, że wracasz do momentu, gdy nazwisko „Kosecki” przestaje przeszkadzać, a może znowu zacząć pomagać?
W sensie?

Wiadomo, jakie nazwy klubów padają w kontekście twojego transferu.
Atletico i Galatasaray, tak? Ale o tym mówią dziennikarze, a ja się od tego odcinam. Wiem, że przyszły oferty z klubów, w których tata nie grał.

Konkretne oferty czy zapytania?
Naprawdę – i oferty, i zapytania, ale teraz skupiam się na pracy, bo wiem, jak łatwo wpaść w samozachwyt, a to jest najgorsze dla piłkarza w moim wieku, choć taki młody już nie jestem.

Jesteś w stanie zadeklarować, że zostajesz?
Do początku stycznia wszystko się okaże. Wtedy będzie stuprocentowa deklaracja co do mojej przyszłości. Ale sam też chcę to jak najszybciej wiedzieć, bo często ostatnio wyjeżdżałem i trochę mi przeszkadzało, że nie mogłem się zająć swoim życiem pozaboiskowym. Nie można żyć tylko futbolem, trzeba mieć jakąś odskocznię. A tutaj ciągle „czemu ten klub”, „czemu Legia na ciebie nie postawiła”, czemu to, czemu tamto… Chcę w końcu wiedzieć, że trzy lata spędzę w jednym miejscu i spokojnie zajmę się sobą i swoją przyszłością.

Lataniem?
Tak, po karierze. To moje wielkie marzenie, pasja i hobby od dzieciństwa. Może się nie uda, ale zrobię wszystko, bym mógł latać samolotami.

Opowiadasz o swoim życiu bardzo szczerze i ciekawi mnie, czy ma to związek z… autobiografią Zlatana Ibrahimovicia, którą ostatnio przeczytałeś i która – jak twierdzą twoi koledzy – zrobiła na tobie kolosalne wrażenie.
Chcę być taki jak on. Chcę być bezczelny.

Mówisz o tej bezczelności w każdym wywiadzie.
Tak i Ibra też o tym mówił. Jego nie obchodzi opinia obcych, tylko to, jak sam siebie postrzega. Po przeczytaniu tej książki zrobiło mi się łatwiej i lepiej radzę sobie z krytyką. Nie będę tego wszystkiego streszczał, bo może niektórzy chcą jego autobiografię przeczytać, ale Zlatan naprawdę miał ciężkie życie. Nauczyłem się też, że gdy myślę o swoich meczach, to przypominam sobie te złe chwile. Mogę sobie wmawiać, że jestem zajebisty, bo z Widzewem minąłem czterech zawodników i strzeliłem gola, to teraz, w kolejnym meczu mogę stanąć i zrobić jedną akcję. Przypominam sobie, jak Zlatan, same złe rzeczy i doprowadzam się do takiego stanu, że – za przeproszeniem – jestem wkurwiony i mam ochotę wybiegać cały mecz na pełnej intensywności. Zrobiłem tak przed Ruchem Chorzów. Przypomniałem sobie wszystkie najgorsze opinie – że jestem lalusiem, Kuba Kosecka, że wszystko dzięki tacie – i zebrała się we mnie taka siła… Dwa dni po meczu podszedł do mnie trener Cesar: – Ty się dobrze czułeś?
– No, bardzo dobrze.
– Zagrałeś, Kosa, świetnie. Nigdy w życiu nie miałeś takich osiągów.

Na największej intensywności, na sprincie, przebiegłem tysiąc pięćset ileś metrów! Dwadzieścia cztery kilometry na godzinę! Ciężka praca się opłaca.

Przed meczem ze Śląskiem też się tak nakręcałeś?
Trener pokazał nam plakat, jaki przygotowali wrocławscy kibice i szczerze – zdenerwowało mnie to. Nie wiem, czemu tak jest, ale jak ktoś zdobędzie jakieś trofeum, to choćby grała Wisła ze Śląskiem, to i tak będą jechać po Legii. Tak się przyjęło, że poszkodowana jest Legia. Dlaczego? Może dlatego, że jesteśmy pewni siebie i mówimy wprost, że gramy o mistrza, jesteśmy faworytami i mamy najlepszych piłkarzy. Ale tak jest! Mamy najlepszych piłkarzy! Jeśli nie zdobędziemy mistrza, to będzie dziwne. Tylko sami sobie możemy zaszkodzić. Opowiem ci taką sytuację… Trener Urban odkrywa skład, czyta nazwiska, widzę, że jestem i sobie myślę: „kurde, a jak zagram słabo?”. A nagle patrzę… Ljuboja, Radović, Vrdoljak, Ł»ewłakow. Dobra, super piłkarze, najlepsi w Polsce, mam z kim pograć. Widzę takie nazwiska, to najlepiej się czuję i wychodząc na mecz, jestem naładowany i nie czuję presji.

W zeszłym sezonie najbardziej naładowany był Ljuboja. Teraz jakby trochę spasował – na pewno w dużej mierze dzięki Urbanowi, ale może też dlatego, że… zyskał konkurenta.
Rzeczywiście, ostatnio nie panowałem nad machaniem rękami i trener Urban zwrócił mi na to uwagę. Ale to nie jest tak, że ktoś mi nie podał i zaczynam machać, bo jestem zły. Po prostu kumulują się we mnie emocje. Gdy wychodzę na boisko, staram się myśleć, że jestem najlepszy i – broń Boże – nikogo się nie boję i bać nie będę.

Ukaha też nie?
Jego też nie, ale wtedy faktycznie głupio się zachowałem, bo jednym strzałem mógłby mnie powalić na ziemię. Gram bezczelnie i indywidualnie, ale tak, by korzystała z tego drużyna. I doceniam przeciwnika, który odbierze mi dużo piłek i wyłącza mnie z gry. Ostatnio, po Śląsku, pierwszym zawodnikiem, do którego podszedłem był Socha. „Dzięki, gratuluję, obyś się dalej rozwijał”.

Takim mentorskim tonem?
Nie, nie mentorskim. Po prostu patrzę na to, co się dzieje realistycznie. Nie zagrałem wielkiego meczu, co było jego zasługą. Podziękowałem mu za walkę, a teraz trzeba się skupić, żeby… następnym razem on mi dziękował.

Zdajesz sobie sprawę, że poprzez twoje zachowanie po bramkach kibice innych drużyn będą cię nienawidzić i wyzywać?
Kurczę, pokochałem tę otoczkę, od kiedy gram w Legii. Gdy grałem w ŁKS-ie i Lechii, to – z całą sympatią dla ich kibiców – to nie było to samo. Pewnie pytasz mnie o to, bo na Lechu uciszyłem kibiców. Powiem tak – od momentu, kiedy wyjechałem w Poznaniu autokarem za próg hotelu, to nasłyszałem się tyle „kurw”, „pedałów”, „cweli” i „ciot”, jak nigdy w życiu. Oni po prostu nienawidzą warszawiaków i tak mnie to zmotywowało, że kiedy strzeliłem gola, czułem, że to dla mnie najważniejsza bramka w życiu. Pozwoliło nam to lepiej zagrać, wygraliśmy 3:1 i pierwszy raz w życiu mogłem uciszyć 42 tysiące ludzi. Ale do naszych kibiców też podbiegłem, bo również dzięki nim grało nam się lepiej.

A salutowanie?
Sporo się naczytałem o historii Legii. Zawsze chciałem wiedzieć, w jakim klubie gram. Jesteśmy wojskowymi i tak będzie zawsze. Dlatego salutuję.

Już trzeci zawodnik Legii mówi mi w tym sezonie o książkach. فukasik, Furman (wywiad za kilka dni na Weszło – przyp. TĆ), teraz ty. Macie chyba najbardziej oczytaną drużynę w lidze.
Wszyscy jesteśmy cholernie ambitni i chcemy sporo osiągnąć w życiu. Ja się najlepiej trzymam z Dominikiem Furmanem i proszę mi wierzyć, że nasze rozmowy nie są płytkie. Niektórzy myślą, że idziemy do pokoju i tylko dupy nam w głowie.

Szczęsny powiedział wprost, że w szatni są trzy tematy: dziewczyny, samochody i piłka.
Może u niego tak jest, nie wiem. Może dla niektórych zabrzmi to pedalsko, ale z Dominikiem często oglądamy filmy i seriale albo czytamy swoje książki. Daniela فukasika interesuje historia, Dominika biografie sportowców, a ja teraz czytam słynną powieść „Pięćdziesiąt twarzy Greya”. Teraz kończę drugi tom. Dużo erotyzmu, ale proszę nie uważać mnie za zboczeńca, bo naprawdę fajnie się to czyta. Nie lubię książek, w których – za przeproszeniem – pierdoli się, jak zbudowana jest czerwona kamienica i że wchodzi się do niej od prawej strony. Ja lubię akcję i dlatego sięgam po fantasy lub „Pięćdziesiąt twarzy Greya”. Czytamy sporo, różne opinie o nas chodzą, ale jak ktoś nas pozna, to mówi, że jesteśmy OK. Bezczelny jestem dla ludzi, którzy traktują mnie jak powietrze i uważają się za kozaków. Przy szerszej publiczności prosto z mostu walą mi w twarz, kim jestem. Idę do recepcji na Legii i pięciu typów do mnie: „Kosecki, podciągnij se spodnie, bo ci z dupy spadają”. A ja się odwracam i mówię, żeby odpuścił, bo mały jestem, ale mogę wybuchnąć, a wtedy za siebie nie odpowiadam.

Nie przesadzaj. Takie sytuacje to chyba rzadkość.
Właśnie nie rzadkość. Częściej zdarza mi się coś takiego, niż podziękowania za dobrą grę. Poważnie. Nie jestem rozpoznawalny i nie proszą mnie o autografy. Zdarza się, że zamówię sobie jedzenie i jak przyniosą, to mówią: „o, Kuba Kosecki!”. Ale na mieście mi ubliżają. Idę z narzeczoną po Złotych Tarasach, trzymam ją za rękę, odwracam się, bo coś mi pokazała, wpadam na gościa, a ten mówi, że by mi wpierdolił, gdybym był sam. Patrzę na niego: „sorry, wpadłem, przepraszam”. A ten mnie wyzywa… Dziwne sytuacje. Czym ja podpadłem tym ludziom, że mnie aż tak nienawidzą? Nie wiem, komu tak bardzo nadepnąłem na odcisk i co się stało. Ł»e lansuję się ze swoją miłością i jestem „Kosecka”? Ł»e mam tatę bogatego i prowadzę wspaniałe życie? Uwierz, że czasem jest ciężko. Dobra – nie jest tak, że codziennie to słyszę. Raz na miesiąc-dwa się zdarzy i tylko się zastanawiam, co ostatnio o mnie poszło w mediach, że znowu komuś zaszkodziłem. Ale przeczytałem Ibrahimovicia i staram się tym nie przejmować.

Mam też wrażenie, że starasz się zmienić swój wizerunek. Choćby tym wywiadem lub rozmową w Sportklubie.
Zawsze, jak tato, mówię to, co mi siedzi na sumieniu. Ostatnio usłyszałem, że mówię to, co kibice chcą usłyszeć. Ale mam opowiadać, że nie dam z siebie sto procent? Ł»e nie jestem profesjonalistą? Powiem otwarcie – فKS-owi zawdzięczam bardzo wiele, dziękuję kibicom za to, jak mnie traktowali, niesamowity szacunek. Lechia – tak samo, zaakceptowali mnie od pierwszego meczu, ale to Legia dała mi najwięcej, bo dzięki trenerowi Urbanowi zagrałem w Lidze Europy, a teraz mam szansę na mistrzostwo i może Ligę Mistrzów. Od dziecka byłem wychowany na Legii i naprawdę ją kocham. Ktoś mówi, że całowałem herb فKS-u. To niech mi – Boże kochany – pokażą zdjęcie. Nie całowałem! فKS – Lechia, jako jedyny strzeliłem karnego w Pucharze Polski i pokazałem ręką po kibiców, klepiąc się po sercu. Albo zrobiłem gest Bolta i wziąłem kawałek koszulki w zęby. Ale nie całowałem herbu, przecież wiem, co to oznacza! Dużo się tego wszystkiego nasłuchałem, uwierz.

Spotkałem się dziś przypadkowo z twoim ojcem, który – na wieść, że udzielasz wywiadu Weszło – powiedział, że musi cię ostrzec. Dzwonił?
Nie, nie dzwonił. Pewnie powiedział to w formie żartu, bo to też luźny facet. My się nie obawiamy niczego. O, albo ktoś się śmieje, że noszę koraliki (Kosa wyciąga je spod koszulki – przyp. TĆ). A to dlatego, że jestem religijny. To powód, by pisać mi na Facebooku, że jestem cwelem i transwestytą? Bóg wszystkich nie zdoła uszczęśliwić. Ja też nie. Ale chcę uszczęśliwić tych, którzy mnie wspierają.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIÄ„KAفA


Najnowsze

Polecane

OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie

redakcja
2
OFICJALNIE: Były trener Radomiaka zaprezentowany w nowym klubie
Reklama

Weszło

Reklama
Reklama