Wierzcie lub nie, ale Śląsk – Piast był jednym z tych meczów, w których 1:1 powinno być już po dwóch minutach. Nie twierdzimy, że był to mecz tak dobry, że powinien się skończyć rezultatem 45:45, ale fakt faktem: ciosy padały pod jedną i drugą bramką. Mieliśmy porcję dramaturgii, która może nie zadowoliłaby Szekspira, ale jednak mniej wyrobionych autorów jak najbardziej. Były nawet momenty prawdziwego ligowego szaleństwa, czyli – niesamowite – udanych dryblingów i klejących się akcji na jeden kontakt.
Gdy Waldemar Fornalik przychodził do Gliwic, zespół był w rozsypce, uchodził za ligowe popychadło, a reprezentował styl “kopnij, ja nie pobiegnę, bo mi się nie chce, mam nadzieję zmienić klub Piast i tak zleci“. Teraz gliwiccy kibice mają prawo z nadzieję wyglądać wiosny. Skoro Fornalik w trakcie rundy, przy nagromadzeniu meczów, zdołał poustawiać szyki, to jak może wpłynąć na jakość gliwiczan cała zima spokojnej metodycznej pracy?
Dzisiaj kolejny raz widać było, że choć Piast w tabeli ma tyle samo punktów co słabiutka ostatnio Sandecja, tak piłkarsko jest w zupełnie innym, lepszym miejscu. Co prawda Valencia powinien już w pierwszej minucie otworzyć wynik, a ogółem nad skutecznością musi sporo pracować, tak widać, że okrzepł w naszej lidze z korzyścią dla… całej ligi. Do Valencii raczej nie przejdzie, ale dzisiaj hasał na skrzydle – mimo sypiącego śniegu, raczej niezbyt ekwadorskiej pogody – aż miło. Cały czas był pod prądem, udawały mu się kiwki, wrzutki – generalnie piłkarze Piasta wiedzieli, że są małe szanse na stratę, jeśli rzucą do Ekwadorczyka piłkę. To o tyle kluczowe, że Piastowi zdarzało się chorować na niedobór graczy gotowych brać odpowiedzialność za grę. W ostatnich tygodniach Fornalik znalazł panaceum, jak tak dalej pójdzie gracze Piasta sami sobie będą robić sanki w walce o piłkę.
Piast Fornalika to zespół charakterny, który nie traci animuszu po straconym golu, a jego specjalnością jest ratowanie punktów w końcówce. Dzisiaj w niczym nie wytrąciła ich z równowagi przepiękna bomba Piecha z drugiej minuty – choć grali na wyjeździe, dominowali przez niemal całą pierwszą połowę. Oczywiście, że nie palce, a całą pięść przy golu dla Piasta maczał Tarasovs, ale to trafienie Papadopoulosa było jednak przede wszystkim efektem nieustannych nacisków i pełnej determinacji gry gości. Warto zauważyć, że choć Papadopoulos strzelił już w lidze siedem bramek, tak dopiero dzisiaj pierwszy raz nogą. Wcześniej wszystko z dyńki.
Wydawało się, że Piast pójdzie za ciosem, ale mecz po zmianie stron się wyrównał. Dużo ożywienia wprowadził Madej, zmieniając beznadziejnego Augusto, którzy wcześniej bronił tak skutecznie jak drzwi obrotowe bronią przed intruzami. To Madej zainicjował akcję na 2:1 wypuszczając Picha, który odnalazł Piecha. Gdyby Robak był dzisiaj choć w połowie tak skuteczny jak jego partner, Śląsk spokojnie by to wygrał. Ale Robak dzisiaj był wyjątkowo gościnny, jego skuteczność można potraktować jako hołd dla szturmowców Imperium z Gwiezdnych Wojen.
Takich oporów nie miał Karol Angielski, który w końcówce po bardzo dobrej wrzutce Vassiljeva wygrał pojedynek bramkowy i Słowik nie miał szans. Angielski nawet się po bramce nie cieszył, co zrozumiałe – przecież zagrał 154 minuty w barwach Śląska w sezonie 13/14.
Należy oddać obu drużynom, że do ostatnich sekund biły się o pełną pulę, nie uprawiano kunktatorstwa, nikt nie myślał o tym, że już za chwilę sen zimowy i może warto powoli się do niego szykować. Ostatecznie remis jest rezultatem sprawiedliwym, choć więcej radości przyniesie on Fornalikowi. Tak jak sympatyczny pan Waldek potwierdził, ze w Gliwicach rodzi się coś ciekawego, tak Urban potwierdził, ze Śląsk, choć na papierze niezły kadrowo, jest jak pudełko czekoladek: nigdy nie wiesz co się trafi. Czy zwycięstwo w derbach, czy przeciętniactwo, czy dobry mecz, czy tylko niezłe fragmenty. Synonim chimeryczności.
[event_results 387116]
Fot. FotoPyK