Gdyby marnotrawstwo było grzechem śmiertelnym, piłkarze Cracovii mieliby już przygotowane miejsce w ostatnim kręgu piekielnych czeluści. W 9. minucie meczu z Koroną po raz dwunasty, w 47. po raz trzynasty w sezonie Cracovia obejmowała prowadzenie, by w 37. minucie po raz ósmy, a w 49. po raz dziewiąty dać je sobie odebrać i tym samym stracić szansę na trzy punkty.
Tylko najmarniejsza z marnych szczecińska Pogoń może się w tym aspekcie równać z podopiecznymi Michała Probierza. Szczecinianie jednak prowadzili tylko w sześciu meczach, z czego w czterech nie doprowadzili do happy endu. Krakowianie byli przez moment górą w dwunastym spotkaniu, by po raz ósmy nie wyciągnąć z niego pełnej puli.
A przecież i w pierwszej, i w drugiej połowie wszystko zaczynało się dla nich idealnie. Obie części meczu zaczynali mocno, intensywnie, dopiero później oddając inicjatywę przeciwnikowi. I w jednym, i w drugim przypadku nie potrzebowali nawet dziesięciu minut, by wbić piłkę do siatki Korony Kielce. Najpierw zrobił to Javi Hernandez po świetnym zagraniu Krzysztofa Piątka, który naprawił swój błąd z wcześniejszej akcji, gdy kompletnie spaprał zagranie ze skrzydła w sytuacji dwa na jeden. Później z kolei sam Piątek, wykorzystując idealne, mierzone dośrodkowanie w pole karne Drewniaka po krótko rozegranym rzucie rożnym.
Drewniak był zresztą jednym z najlepszych zawodników spotkania, w środku pola nie tylko zajmując się rozegraniem, ale też wyłączeniem z gry Mateusza Możdżenia. Playmaker Korony miał dziś zdecydowanie mniej swobody, niż ta, do jakiej jest przyzwyczajony. I zdecydowanie mu jej brakowało, bo w większości przypadków musiał grać bezpiecznie, nie mógł sobie pozwolić na rozwiązania bardziej kreatywne. Wszystko przez byłego kolegę z Lecha Poznań.
Czego jednak nie zrobił Możdżeń, zrobili jego koledzy. Przywykliśmy już do tego, że drużyna Gino Lettieriego co jakiś czas kreuje nowych, niespodziewanych bohaterów. Dziś takim był Marcin Cebula, który imponował aktywnością na skrzydle, a także przytomnymi zejściami do środka właśnie wtedy, gdy okoliczności były ku temu najbardziej sprzyjające. Tak też zdobył wyrównującego gola – swojego pierwszego od Hołdu Pruskiego 650 minut i drugiego w ogóle w ekstraklasie. Dopadając w polu karnym do wybitej przez Pestkę spod nóg Kaczarawy piłki i kierując ją w odkryty przez Gostomskiego róg.
Drugie trafienie było zaś popisem Cvijanovicia, który dograł idealnie na głowę Dejmka przy rzucie rożnym. Precyzję jego wrzutki mógł przebić później Drewniak, próbując powtórzyć wczorajszy wyczyn Kurzawy, ale minimalnie chybił – piłka trafiła w słupek bramki Gostomskiego. Który, swoją drogą, ułatwiłby pomocnikowi rywali zdobycie gola, bo w ciemno poszedł do dośrodkowania, nie spodziewając się kompletnie wkrętki Drewniaka.
Gol na 3:2 dla Cracovii jednak nie padł, choć niezłą okazję ku jego strzeleniu miał też aktywny w ofensywie – choć odpowiedzialny za krycie Dejmka przy golu na 2:2 – Pestka. Wpadł w pole karne z lewej strony, ale jego podłączenie się było znacznie lepsze jakościowo, niż samo uderzenie. Korona także nie umiała przechylić szali na swoją stronę, choć w końcówce – do czego już przywykliśmy – przeważała. Raz jeszcze dało o sobie znać świetne przygotowanie fizyczne, ale ani Górski (zbyt łatwe uderzenie z dystansu), ani Cebula (zablokowany strzał po zagraniu na ścianę z Kaczarawą), ani Kaczarawa (niecelna próba odegrania zamiast strzału sam na sam z Sandomierskim) nie potrafili przekuć przewagi optycznej w przewagę na tablicy wyników.
W efekcie nikt nie zrealizował więc celów, jakie przed spotkaniem pewnie w Krakowie i Kielcach stawiano. Ani Cracovia nie odkleiła się od trzech zespołów znajdujących się w tabeli bezpośrednio nad Pogonią Szczecin, ani Korona nie zasiądzie przez najbliższy tydzień na fotelu wicelidera. Ale też trudno po meczu, jaki obejrzeliśmy, nazwać to rozstrzygnięcie szczególnie niesprawiedliwym.
[event_results 386025]