Już prawie zapomnieliśmy, że kiedyś mieliśmy tak sympatyczny cykl. Nazwaliśmy to “jedenastka kumpli” i prosiliśmy piłkarzy, którzy z niejednego pieca chleb jedli, by wskazywali 11 najlepszych graczy, z którymi kiedykolwiek dzielili szatnię. Kopalnia ciekawych opinii i starych historii, które warto odkurzyć. Przypomnieliśmy sobie o tym, gdy odpaliliśmy nasze archiwum i okazało się, że dokładnie cztery lata opublikowaliśmy jedenastkę Tomasz Hajty.
Przyznajcie – trochę poszliśmy do przodu, jeśli chodzi o grafikę.
A poniżej Gianni uzasadnia swoje wybory.
– Czy w bramce mojej drużyny może być miejsce dla kogoś innego niż dla Jurka Dudka? – Hajto pyta retorycznie, po czym kontynuuje swój wywód. – Spokój u bramkarza to cenna cecha, ważna przede wszystkim dla obrońców. No, a Jurek to ten spokój miał wielki. Zawsze podobało mi się też, jak wprowadzał piłkę do gry nogami – uzasadnia swój wybór 62-krotny, były reprezentant Polski.
– Na prawej obronie znalazłem miejsce dla Michała Żewłakowa. Mam wrażenie, że na początku miejsce w kadrze dostał na kredyt. Z czasem jednak był coraz bardziej wartościowym zawodnikiem, później kapitanem, aż wreszcie pobił rekord w liczbie występów. Bardzo go lubię i cenię – zaznacza Hajto. W środku obrony ustawił natomiast Tomaszów dwóch – Kłosa i Wałdocha, choć w pierwszej chwili – nie znając jeszcze do końca reguł naszego cyklu – nominował trzeciego. Samego siebie.
– Nie można? No to „Kłoniu” z Tomkiem – stwierdził bez chwili wahania. – „Kłoniu”… Mieszkaliśmy razem w pokoju na zgrupowaniach. Kiedy grał w Niemczech, często wspólnie spędzaliśmy czas poza boiskiem. Na kadrze nazywaliśmy go „Elektryczny”, to dlatego, że bardzo, bardzo dużo mówił tuż przed meczem. Nie przestawał gadać. Był wyjątkowo niebezpieczny dla przeciwnika w jego polu karnym. Pamiętam też, że kiedyś w ŁKS-ie strzelił chyba dziewięć goli w lidze – wspomina, śmiejąc się z tego „Elektrycznego”. – A z Tomkiem? – po tym pytaniu, zamyśla się. – Myślę, że to był najlepszy czas naszej dwójki w przygodzie z piłką. Świetnie się rozumieliśmy i uzupełnialiśmy. Chodzi mi zwłaszcza o ten sezon, gdy byliśmy o krok od mistrzostwa – tłumaczy. To oczywiście nie koniec jego wspomnień z Gelsenkirchen, o czym świadczy obsada miejsc na pozycji lewego obrońcy, ofensywnego pomocnika i napastnika. – Moją defensywę uzupełnia Nico van Kerckhoven, Belg, który słynął ze świetnej gry do przodu, a także z tego, że był duszą towarzystwa. Po prostu pozytywna postać – urywa lakonicznie, by przejść do omówienia linii pomocy. Tam dopiero będzie się działo…
– Prawe skrzydło na pewno dla Theo Walcotta – Hajto jasno stawia sprawę. – Kiedy zaczął z nami trenować, miał niecałe 16 lat, a już wtedy potrafił wejść do drużyny bez żadnych kompleksów. Potrafił też wejść do niełatwej dla młodego ligi, do ligi naprawdę wymagającej. Miał takie odpalenie, że jakkolwiek bym mu zagrał, wiedziałem, że on do tej piłki i tak zdąży dobiec. Nie dziwi mnie jego dalsza kariera w Arsenalu czy reprezentacji – dodaje po chwili. Zresztą patrząc na to, na kogo postawił, dobierając defensywnych pomocników, Anglik raczej nie musiałby przesadzać z powrotami na swoją połowę. – Obaj na wskroś agresywni – zauważamy. – Dokładnie tak. Ale nie tylko agresywni, bo przede wszystkim to byli dobrzy piłkarze – zaznacza. – Taki „Świr” to nigdy, jak to się mówi, „nie pękł na robocie”. Zapieprzał, zawsze można było na niego liczyć. Gdzie nie poszedł, tam sobie radził, wybijając się, jak choćby do Marsylii.
Wise to z kolei wielkie nazwisko, wielkie sukcesy i wielka postać. Miał może ze 165 centymetrów, ale harował na całym boisku. Pamiętam taki mecz… Przeciwnicy zaczynają od środka, zagrywają do boku, od razu później do tyłu. Ja patrzę, a tu Dennis w niego wjeżdża wślizgiem. Która to była, z piąta-szósta sekunda meczu? Dostał żółtą kartkę, choć zdecydowanie zapracował na czerwień – przyznaje Hajto. Czas na lewego pomocnika. – Skoro z prawej Walcott, to na drugim skrzydle Gareth Bale, prawda? – dopytujemy, wydawało się, dla formalności. – Ł»aden Bale, Bale to wtedy się u nas nie łapał, dopiero zaczynał, stawiał pierwsze kroki! U mnie jest Jacek Krzynówek, który grając w Leverkusen był znakomitym zawodnikiem. Mecze z Realem w Lidze Mistrzów, powtarzalność tych jego strzałów, przerzutów czy dośrodkowań robiła ogromne wrażenie. Bardzo istotny punkt tamtej reprezentacji. Mimo że nigdy zbyt wiele nie mówił, do ciężkiej pracy nie trzeba było go zachęcać. Zawsze był pierwszy – podkreśla Hajto.
– Z przodu zarezerwowałem miejsce dla duetu z Schalke, który przecież tak udanie funkcjonował. Wysunięty Ebbe Sand, piekielnie ciężko pracujący dla drużyny Duńczyk. Nie stał w szesnastce i nie czekał na podania, za to pomagał nam, jak mógł. Tytan pracy, może nawet takie określenie opisałoby go najlepiej. No i miał tę rzadką umiejętność, że potrafił strzelać gole – Hajto docenia swojego rówieśnika, jednak jego jedenastką kumpli dowodziłby kto inny. – Za Sandem ustawiłem słynne „Turbo”, czyli Andreasa Moellera. Wspaniały piłkarz, legenda niemieckiego futbolu. Jeden z niewielu, którzy w czasie swojej kariery zdobyli tyle tytułów. Chyba dobił do 14 – przyznaje z podziwem.
– Ta twoja drużyna to by była agresywna i pracująca – próbujemy szukać puenty. – I dobrze grałaby w piłkę. Tacy byliśmy…