Zwykle w sobotę nie robimy przeglądu prasy, ale dziś zupełnie bez powodu zrobiliśmy wyjątek. Warto przeczytać dwa artykuły – wywiady z Piotrem Mowlikiem (PS) i Osmanem Chavezem (GW), choć ten drugi w rozmowach z Weszło opowiadał znacznie więcej i ciekawiej.
FAKT
Zapowiedź derbów Polski, tekst o pięciu arbitrach i… piłkarzach, którzy hańbią Wisłę Kraków.
– To, co oni wyprawiają to skandal. Otrzymują ogromne pieniądze, a swoim żenującym zachowaniem hańbią i rozmieniają dobre imię klubu na drobne. Proszę zwrócić uwagę, że obecny skład w bardzo małym stopniu różni się od tego, który dwa lata temu zdobył mistrzostwo Polski. Teraz też typowałem ich do walki o tytuł. Obawiam się, że ci zawodnicy mają w Wiśle po prostu za dobrze – mówi Motyka.
Najważniejsze pytanie brzmi, co zrobić, by jak najszybciej uratować sytuację. – Prawda jest taka, że jak przegrają dwa, trzy kolejne mecze, to mogą znaleźć się w strefie spadkowej, a to po prostu jest nie do pomyślenia. Mimo wszystko, nie robiłbym teraz nerwowych ruchów, a już na pewno dobrym pomysłem nie jest zwalnianie trenera. Podobno Michał Probierz nie pasował piłkarzom. To co, Tomek Kulawik też im nie pasuje? To przecież jest śmieszne – denerwuje się były piłkarz Wisły.
SUPER EXPRESS
Zapowiedź meczu Lecha z Legią.
– Gdyby to był mecz na wyjeździe, zagralibyśmy tak jak zawsze – konsekwentnie i na zasadzie, że zawsze coś wpadnie z przodu. Tym razem będzie jednak inaczej – gramy u siebie, a tu bywa różnie, zdarzały nam się dobre mecze, ale bywało też słabo. Musimy zagrać solidnie w defensywie, a z przodu z polotem i pomysłem. I obyśmy to wykorzystali – analizuje Wołąkiewicz, obrońca Lecha. – Cieszymy się, że nie tracimy bramek i oby tak było dalej. Ale dobrze wiemy, że z przodu musimy trochę poprawić grę i mam nadzieje, że będzie to widoczne już w niedzielnym meczu.
GAZETA WYBORCZA
Wywiad z Osmanem Chavezem.
Dorastałem w domu ulepionym z gliny, w którym dach był zrobiony z liści palmowych. Do szkoły chodziłem boso, bo nie mieliśmy na buty. Ubrania dostawałem po starszych braciach, często były tak znoszone, że szybko się rozlatywały. Kiedy padało, woda przeciekała do środka, a my musieliśmy chronić dom, który był przecież zrobiony m.in. z ziemi. Nie było łatwo tak żyć. Byliśmy poza kręgiem ludzi, którzy mieli pieniądze, nic dla nich nie znaczyłem. Ale miałem za wzór najsilniejszą kobietę, jaką znam. Moja mama wstawała codziennie wcześnie rano, szła do lasu po zioła, uprawiała pole, zbierała drewno, piekła chleb, który razem z braćmi sprzedawaliśmy na ulicy. Ani chwili wytchnienia, codziennie wieczorem wracała do domu wyczerpana. I nigdy się nie skarżyła. Gdy byłem mały, mówiłem: „Mamo, kiedy dorosnę, kupię ci dom i nie będziesz musiała tak pracować”. I to wszystko udało mi się osiągnąć. Jako chłopczyk obiecywałem sobie, że nie będę jak inni, nie będę pijany wałęsał się po ulicy ani przysparzał jej cierpień. Dorosłem, przeprowadziłem się do San Pedro Sula i tam zacząłem trenować. Wtedy zboczyłem z drogi, pojawiły się kobiety, jedna, druga, trzecia, imprezy. Ale na czas Bóg stanął na mojej drodze.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Wywiad z Piotrem Mowlikiem.
Zdążył się pan poczuć żołnierzem?
Pierwsze dwa miesiące to było klasyczne: padnij – powstań. Jako zawodnik ROW Rybnik otarłem się o reprezentację Polski juniorów, pojechałem na obóz centralny na warszawską AWF. Trener Legii Ignacy Ordon przychodził i notował nazwiska wyróżniających się juniorów. Jako zawodnik górniczego klubu byłem z wojska zwolniony. Ale ROW wchodził do pierwszej ligi i chciał napastnika. Więc wymienili mnie, bez pytania o zdanie, na napastnika z Unii Racibórz. Niby mnie tam wypożyczyli. Przyszedł jesienny pobór, a ja dostałem powołanie. Pojechałem z tym pismem do ROW i pytam, co mam robić. Złapali się za głowy, bo się okazało, że zapomnieli podpisać zwolnienie. Pojechałem do powiatowego sztabu. Dałem majorowi powołanie, a ten się zerwał i na baczność staje. Okazało się, że rozkaz był podpisany przez samego generała Jaruzelskiego. Powołanie do specjalnej kompanii sportowej do Ciechanowa.
(…)
Głowa była gdzie indziej. No ale to był finał, na ławce w Lechu mieliśmy wtedy niedoświadczonego bramkarza… Dziś wiem, że nie powinienem był wtedy grać. O śmierci szwagra dowiedziałem się tuż przed wyjazdem z Poznania. Gdyby miał 70 lat… Wtedy w ogóle miałem trudny okres. Rok później tuż przed wyjazdem na mecz do Krakowa z Wisłą dowiedziałem się, że mój ojciec jest poważnie chory. Umierający. Wtedy nie było tak łatwo o komunikację jak dziś. Telefonowało się do sąsiadki, trzeba było ją zastać w domu. Ja się nie mogłem dodzwonić ani do szpitala, ani do rodziny. Przed meczem podszedł do mnie ówczesny trener Lecha Wojciech Łazarek i mówi: „Nie martw się, dzwoniliśmy do szpitala, z tatą jest dużo lepiej, możesz spokojnie grać”. Wygraliśmy z Wisłą 2:1, a ojciec zmarł. Oczywiście Łazarek nigdzie się nie dodzwonił i po prostu kłamał. Dzień później miałem jechać na kadrę, lecieliśmy do Argentyny. Dowiedziałem się, że ojciec nie żyje, i oczywiście musiałem jechać do Rybnika na pogrzeb. Zadzwoniłem do Warszawy, że tata umarł i nie pojadę. Nie zdążyli załatwić innego bramkarza i Józio Młynarczyk musiał bronić tam ze złamanymi palcami. No ale w sumie ile razy ja z kontuzją grałem. Dałem się namawiać…

