Przed chwilą pogrążył Widzew na PGE Arenie. Najpierw strzelił swojego ósmego gola w tym sezonie, a później asystował jeszcze przy trafieniu Ricardinho. Chce zdobywać kolejne bramki, by… wygrać zakład z kolegą z zespołu, ale to już prawdopodobnie jego ostatnie podrygi w polskiej ekstraklasie. Nie pali się do przedłużenia umowy z Lechią. – Możemy rozmawiać o wszystkim, tylko nie o tym – to pierwsze zdanie, jakie wypowiedział w poniższej rozmowie. Ale o czym, jak nie o kontrakcie i transferze, kiedy Abdou Razack Traore – ewidentnie – myślami znów jest już daleko za granica. I nie zmienią tego nawet deklarację, że w Gdańsku ma jeszcze parę biznesów do zrobienia.
Jeszcze chwila i pęknie granica dziesięciu goli w rundzie.
– Kilka tygodni temu założyłem się z Krzyśkiem Bąkiem, że to zrobię – strzelę minimum dziesięć w samej rundzie jesiennej. Jest to do zrobienia, spokojnie. Ale oprócz tego chciałbym jeszcze zdobyć przynajmniej jedną taką bramkę, o której mówiłaby cała Europa. Coś szczególnego. Jeszcze nie wiem, co to będzie, bo to zawsze jest nagły przebłysk, jakaś chwilowa inspiracja, ale kto wie, może się uda…
Nie wystarczy, że w meczu z Koroną stanąłeś na rękach? To była najbardziej kosmiczna poza, jaką widziała ta smutna liga. Co to było? Możesz wytłumaczyć?
– (śmiech) Prowadziliśmy 1:0. Graliśmy dziesięciu na jedenastu, bo Pietrowski dostał czerwoną kartkę, a Korona miała w samej końcówce ostatni rzut wolny. Musiała zagrać długą piłkę w pole karne, po której mógł paść gol na 1:1. Co miałem do stracenia? Mogłem podnieść ręce i zablokować wrzutkę, ale wtedy dostałbym kartkę. Dlatego… podniosłem nogi. Na początku mało kto się zorientował. W szatni nawet nie powiedzieli o tym słowa. No, ale później w Internecie zaczęło to żyć własnym życiem. Chyba ze 300 tysięcy ludzi obejrzało ten filmik.
W poprzednim sezonie strasznie zjechałeś w dół ze swoją formą. W tym znowu wszystko wróciło do normy. Jak to wytłumaczysz? To ta wizja transferu tak cię motywuje?
– Mam za sobą słaby rok. Nie beznadziejny, ale na pewno daleki od moich normalnych możliwości. Nie wiem, chyba wiele spraw się na to złożyło. Klub miał problemy. Ciągle mówiło się o moim odejściu. Nie zaprzeczam – chciałem wyjechać. Miałem kilka ofert i dużo o nich myślałem. Pewnie nie pomagało mi to w grze, ale w końcu okienko się zamknęło i zostałem. Teraz trzeba pracować dalej.
Rozmawiałem z trenerem Kaczmarkiem. Powiedział: „w poprzednim sezonie Razack nie miał dobrych relacji z resztą szatni. Coś się między nimi psuło, ale pogadaliśmy i myślę, że jest lepiej”.
– Wiesz, jak jest w piłce. Kiedy zespół gra dobrze i wygrywa, wszystko jest w porządku. W poprzednim sezonie niewiele nam wychodziło i bywało różnie. Zdarzyło się kilka historii z niektórymi chłopakami. Nie rozumiem, na przykład, jak któryś piłkarz może sobie myśleć, że zawodzę na boisku, bo nie mówię po polsku. Ł»e przeze mnie nie zdobywamy punktów. Gówno prawda. Nie czułem się z tym komfortowo, ale tak czasem jest w piłce. Mam szacunek do kolegów z zespołu i mam nadzieję, że oni mają do mnie. Nawet jeśli nie wszyscy akceptują mój styl bycia.
Masz jakiegoś dobrego kumpla w drużynie? Chociaż jednego?
– Najlepiej rozumiem się z Ricardinho. Mamy ze sobą coś wspólnego. Mati Machaj jest w porządku, Andreu też. Większość czasu po treningach spędzam z rodziną, a nie z kolegami z klubu, ale jeśli spotkam kogoś w restauracji, to się do niego dołączę. Nie usiądę dwa stoliki dalej. Z trenerem też mam dobry kontakt. Jest zabawnym, fajnym gościem. Dobrze mówi po angielsku, można do niego zadzwonić jak jest jakaś sprawa. Czasem sam dzwoni – pyta o rodzinę. Obiecałem mu, że będzie pierwszą osobą, która dowie się o mojej przyszłości – czy zostaję, czy odchodzę.
No właśnie. Chyba pora się zwijać z Polski? Mimo dobrej oferty Lechii.
– Dostałem propozycję nowego kontraktu z wyższą pensją, to prawda, ale osobiście niczego nie negocjowałem. Menedżer przedstawił mi warunki. Mamy uczciwy podział ról – ja gram, on rozmawia o pieniądzach i całej reszcie tego biznesu. Na razie daję z siebie wszystko na boisku, a niedługo usiądę, wezmę papiery do ręki i zadecyduję. Chcę podjąć decyzję już w najbliższym czasie, bo kiedy wygaśnie mój kontrakt z Lechią, prawdopodobnie będę już na wakacjach. Chciałbym mieć wtedy te wszystkie sprawy z głowy.
(Przerwa. Do Razacka dzwoni menedżer. Pyta, czy jest zdrowy i czy na pewno zagra w najbliższym meczu z Widzewem w pierwszym składzie).
Skauci w drodze?
– Mój menedżer przylatuje w piątek, ale nie znam szczegółów. Wiem, że wiele zespołów mnie obserwuje. Nie ukrywam tego, jednak nie zwracam uwagi na to czy ktoś przyjeżdża i czy w jakimś konkretnym spotkaniu mam się pokazać z odpowiedniej strony. Mogę się wypromować tylko dobrą grą przez cały sezon.
Tydzień temu wybuchła plotka, że negocjujesz kontrakt we Frankfurcie.
– Bullshit. Ktoś usłyszał, że kierownik Lechii rezerwuje mi bilety. Miałem lecieć do Casablanki, bo moja reprezentacja grała tam mecz z Kongo. Były tylko dwie opcje – pierwsza: przez Warszawę do Paryża i dopiero stamtąd do Maroka albo druga: z Gdańska do Frankfurtu i po pięciu czy sześciu godzinach prosto na miejsce. Ostatecznie doznałem lekkiego urazu i nic nie wyszło z wyjazdu, ale i tak zrobiło się zamieszanie, że lecę do Niemiec podpisywać kontrakt. Ok, ludzie mogą sobie mówić, co chcą. Wszystko jedno – ale to była nieprawda.
Dlaczego twój poprzedni agent pisał ci o rozmowach z Legiąâ€¦ na Facebooku?
– On nigdy nie był moim menedżerem. To przyjaciel, który trochę wiedział o moich sprawach. Rozmawialiśmy. Nawet nie zwracałem uwagi, że on to pisze na moim wallu, a w minutę zrobiła się z tego niezła afera. Ktoś zrobił screena, kibice zaczęli komentować. Powiedziałem – ok, przejdźmy z tym lepiej do prywatnych wiadomości. Wiem, to było głupie.
Już kilka razy w karierze miałeś sytuację, że klub nie wyraził zgody na twój transfer. Teraz jesteś panem sytuacji. Z własną kartą w ręce możesz wybrać każdą opcję.
– Zgadza się. Tak było na przykład, kiedy mogłem przejść z Rosenborga Trondheim do Wisły Kraków. Wisła dawała nawet więcej pieniędzy niż później Lechia. Była pierwszym klubem z Polski, który chciał mnie ściągnąć, ale w tamtym momencie działacze z Norwegii nie zamierzali ze mnie rezygnować. Później pytał o mnie jeszcze Lech Poznań, z którym graliśmy mecz sparingowy, ale w tej sprawie nie było konkretów. Dopiero za trzecim razem prezesi dogadali się z Lechią. Zresztą, tak samo było wcześniej, kiedy grałem w Casablance. Najpierw miałem ofertę z Nantes, ale we Francji trochę się obawiali, że nie dam sobie rady i zaproponowali słaby kontrakt na pół roku. A potem mogłem pójść jeszcze do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Jako siedemnastolatek – zarobić duże pieniądze.
Chciałeś iść do Emiratów, mając 17 lat? Po co?
– Chciałem, każda zmiana to wyzwanie…
Emiraty chyba tylko pod tym względem jak zagospodarować zarobioną kasę.
– Bez przesady. Grałem w Maroku, mogłem pójść do Emiratów. To była jakaś opcja. Z Rają Casablanca pojechaliśmy tam na jakiś turniej towarzyski, strzeliłem kilka goli i widocznie się spodobałem, ale mój trener zaprotestował i nic z tego nie wyszło.
Teraz też potrzebujesz pieniędzy. Masz na utrzymaniu dwie rodziny.
– W praktyce tak to wygląda, szczególnie od kiedy zmarł mój ojciec. W Afryce prawie każdy, kto zarabia i ma pieniądze, dzieli się z pozostałymi członkami rodziny. Mam trzech braci i cztery siostry oraz mamę, która nie pracuje tylko zajmuje się domem. Co miesiąc wysyłam im pieniądze, za które są w stanie normalnie funkcjonować. Jestem najstarszym synem. Stać mnie, żeby im pomóc i traktuję to jako swój obowiązek. Większość piłkarzy robi w ten sposób. Sytuacja w Afryce nie jest prosta i mam tego świadomość.
Kiedy rozmawialiśmy po raz pierwszy, mówiłeś, że pomożesz bratu, żeby tak jak ty, został piłkarzem. Co się z nim teraz dzieje? Może podeślesz Lechii na podmiankę?
– Musi jeszcze dużo trenować, żeby być dobrym piłkarzem. Ma dopiero dziewiętnaście lat. Ale jest też drugi, młodszy brat, który ma wielki potencjał i może być pierwszym, któremu kiedyś uda się wyjechać do Europy. Chciałbym mu w tym pomóc, bo wiem jak ciężko piłkarzom z Afryki przenieść się na inny kontynent. W ogóle, mam takie marzenie, żeby kiedyś założyć w Abidżanie akademię piłkarską. Nawet nie po to, żeby na niej zarobić. Po prostu – żeby pomóc tym wszystkim utalentowanym chłopakom, którzy nie mają warunków, aby się rozwijać, ani nawet wiedzy, jak się prowadzić, jak żyć, żeby być lepszym piłkarzem.
Ile potrzebujesz na to pieniędzy?
– Milion euro? Nie wiem czy nawet tyle. Pewnie znacznie mniej. To duży projekt, ale w moim kraju pieniądze mają zupełnie inną wartość niż w Europie. Za taką kwotę można bardzo wiele zrobić.
Wiem, że już teraz masz w WKS inne biznesy. Pochwal się…
– To nie są rzeczy, o których powinno się mówić, kiedy robi się je w afrykańskim kraju. Łatwo się komuś narazić i potem z tego same problemy. Powiem tylko tyle, że założyłem firmę, która oferuje przewozy taksówkarskie. Mam na miejscu osobę, która jest moją prawą ręką w tym biznesie. Ale są też inne plany. Poważnie myślę, żeby kiedyś zainwestować w Polsce. Najlepiej tutaj w Gdańsku – w deweloperkę, mieszkania. Tak najogólniej mówiąc.
Twoja wartość piłkarska ostatnio nieco wzrosła również przez to, że przyjąłeś obywatelstwo Burkina Faso i grasz w jego reprezentacji. Choć przecież urodziłeś się, wychowałeś w Abidżanie, pochodzisz z Wybrzeża Kości Słoniowej.
– Dzisiaj nie jestem już ivorian. Reprezentuję Burkina Faso. Każdy może teraz powiedzieć: Abdou Razack Traore, piłkarz z Burkina Faso – ja to akceptuję i tak się czuję. Jestem z tego dumny.
Dokończ zdanie: moim kolejnym klubem mógłby być…
– Gdybym miał wybierać, to jakiś klub w Hiszpanii. Ta liga podoba mi się najbardziej. Bundesliga też jest w porządku, ale uwielbiam hiszpańską piłkę. To jest ten styl gry, w którym – wydaje mi się – mógłbym się odnaleźć.
Równie dobrze mógłbyś kompletnie przepaść. Kaczmarek przestrzega cię, mówi – w Lechii jesteś gwiazdą, klub proponuje ci lepszy kontrakt. W nowym miejscu będziesz musiał zaczynać od nowa.
– To normalne. Kiedy przychodziłem do Rosenborga czy do Gdańska też nikt mnie tu nie znał. Nie boję się takich wyzwań. Umiem udowodnić swoją wartość w nowym miejscu. Nie wiem, gdzie będę za pół roku, choć muszę powiedzieć, że mnie i mojej rodzinie żyje się w Gdańsku bardzo dobrze. To naprawdę przyjazne, komfortowe miasto. Tylko raz – w poprzednim sezonie – miałem nieprzyjemną sytuację, kiedy podczas meczu ze Śląskiem Wrocław ktoś rzucił banana w moim kierunku. Poza tym, nie mam z Polski żadnych złych wspomnień.
Rozmawiał M.